Jak w tym kontekście wyglądają i będą wyglądały nasze relacje z Niemcami? Aby odpowiedzieć na to pytanie muszę cofnąć się do 2007 r., gdy po wygranych wyborach przez Platformę Obywatelską przybył nad Szprewę z pierwszą wizytą w roli pełnomocnika premiera Donalda Tuska Władysław Bartoszewski. Gość z Polski zaczął wystąpienie w Domu Europy przy Unter den Linden od uspokajania zebranych, że „na szczęście Kaczyńscy nie wszystko zdążyli zepsuć”… Po jego przemowie zrobiło się tak słodko, że niemalże lukier spływał po ścianach. Czar prysł, gdy doszło do pytań. Padło słownie jedno: pewien zdesperowany ojciec zrugał Bartoszewskiego, że godzi się na zakazywanie przez Niemców dzieciom z mieszanych, rozwiedzionych małżeństw mówienia po polsku i na odbieranie przez niemieckie urzędy do spraw młodzieży (Jugendamt) potomstwa polskim imigrantom. Prowadzący tę konferencję Hans Süssmuth, szef zarządu Fundacji Adalberta zbeształ „natręta”, że psuje atmosferę, a gdy okazało się, że różne żale chciało wylać więcej osób, pokrzyczał na przybyłych i… zakończył spotkanie.
Bo od tej chwili miało być słodko. Przemilczano nawet tak palące wtedy problemy jak rewindykacyjne roszczenia niemieckich wysiedleńców, projekt muzealnego upamiętnienia ich powojennego exodusu, niemiecko-rosyjska okrężnica gazowa na dnie Bałtyku, czy blokowanie przez RFN aspiracji byłych republik sowieckich do NATO, popieranych wcześniej przez nasz kraj. I było słodko. Już podczas pierwszej wizyty nowego ministra spraw zagranicznych RP w Berlinie Steinmeier zwracał się do Sikorskiego per „lieber Radoslaw”. W rewanżu „Radoslaw” zapewnił, że odtąd między Niemcami i Polską będzie „w innym stylu”. I tak też było. Wkrótce nastąpiło „dalsze pogłębianie partnerstwa z Polską” - jak komentował rzecznik niemieckiego MSZ Andreas Peschke zaproszenie Steinmeiera przez Sikorskiego do jego chobielińskiego dworku.
W ramach owego „pogłębiania”, żona Sikorskiego ponoć sama upichciła Frankowi cielęcinę w sosie z czarnych oliwek i suszonych pomidorów, zaś pan domu pograł mu na organach i przewiózł w przyczepie swego zabytkowego motocykla. Steinmeier dał się udobruchać i łaskawie puścił w niepamięć „faux pas” Sikorskiego, gdy będąc ministrem obrony z nadania PiS porównał niemiecko-rosyjski gazociąg do paktu Ribbentropa-Mołotowa. Nieco później, w ramach słodkiego pogłębiania, podczas rewizyty w Berlinie szef polskiej dyplomacji poprosił Niemców o… przywództwo:
Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej zaczynam obawiać się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy. Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa
— upominał i zachęcał naszych zachodnich sąsiadów, ku osłupieniu ich samych.
O takim dopieszczeniu i to przez ministra spraw zagranicznych RP nikomu za Odrą nawet się nie śniło. Jak w rzeczywistości wyglądał ten „nowy rozdział” w naszych bilateralnych relacjach? Bałtycka rura powstała, dostęp większych statków do świnoujskiego portu jest wciąż zablokowany, budowa „muzeum wypędzonych” w Berlinie dobiega końca, polonijne organizacje w RFN nadal są pomiatane i żebrzą o wypełnianie przez Niemców zobowiązań zapisanych w traktacie dobrosąsiedzkim, a urzędnicy Jugendamtów wciąż ograniczają prawa i nadal pozwalają sobie na odbieranie potomstwa polskim imigrantom. No, ale mogliśmy w zamian np. zakupić czołgi Leopard z demobilu Bundeswehry…
Choć rząd Prawa i Sprawiedliwości funkcjonuje dopiero rok, Steinmeier zdążył już parokrotnie spotkać się z nowym szefem polskiego MSZ Witoldem Waszczykowskim. Ten nie zagrał mu na organach, nie powoził w przyczepie i nie poprosił o przywództwo, więc obaj panowie mogliby zacząć mówić o kolejnym, „nowym rozdziale”. Nie mówią. I słusznie. W języku dyplomacji lepiej nazywać to kontynuacją dobrosąsiedzkich stosunków. Bo, zaiste, mogą być dobre i korzystne, pod warunkiem, że nie będą klientystyczne, lecz rzeczowe, w poszanowaniu interesów obu stron, partnerskie po prostu. A do tego sporo jeszcze brakuje, zważywszy choćby tylko na „prasę”, jaką ma za Odrą rząd PiS premier Beaty Szydło. Gdy Steinmeier w nowej, reprezentacyjnej roli wprowadzi się do Zamku Bellevue, będzie miał szerokie pole do popisu…
Cynicy mówią, że prezydent Steinmeier może przyczynić mniej szkód niż na swym obecnym urzędzie
— podsumował swój komentarz w oparciu o… Syrię berliński „Tagesspiegel”. Z naszego punktu widzenia ważniejsze jest wszakże, kto zajmie miejsce Steinmeiera w niemieckim MSZ i co Niemcy uważają za szkodę. Do wyborów parlamentarnych w RFN zostało dziesięć miesięcy. Niemieckie służby (a także wywiady innych krajów), już dziś przestrzegają przed cyberatakami Rosjan, którzy śnią o przejęciu władzy przez „Schröderian” z SPD, ewentualnie do spółki z Zielonymi i postkomunistami z partii Lewicy. W tym kontekście, prezydent Steinmeier to dla nas, Polaków, zaiste żaden kłopot.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jak w tym kontekście wyglądają i będą wyglądały nasze relacje z Niemcami? Aby odpowiedzieć na to pytanie muszę cofnąć się do 2007 r., gdy po wygranych wyborach przez Platformę Obywatelską przybył nad Szprewę z pierwszą wizytą w roli pełnomocnika premiera Donalda Tuska Władysław Bartoszewski. Gość z Polski zaczął wystąpienie w Domu Europy przy Unter den Linden od uspokajania zebranych, że „na szczęście Kaczyńscy nie wszystko zdążyli zepsuć”… Po jego przemowie zrobiło się tak słodko, że niemalże lukier spływał po ścianach. Czar prysł, gdy doszło do pytań. Padło słownie jedno: pewien zdesperowany ojciec zrugał Bartoszewskiego, że godzi się na zakazywanie przez Niemców dzieciom z mieszanych, rozwiedzionych małżeństw mówienia po polsku i na odbieranie przez niemieckie urzędy do spraw młodzieży (Jugendamt) potomstwa polskim imigrantom. Prowadzący tę konferencję Hans Süssmuth, szef zarządu Fundacji Adalberta zbeształ „natręta”, że psuje atmosferę, a gdy okazało się, że różne żale chciało wylać więcej osób, pokrzyczał na przybyłych i… zakończył spotkanie.
Bo od tej chwili miało być słodko. Przemilczano nawet tak palące wtedy problemy jak rewindykacyjne roszczenia niemieckich wysiedleńców, projekt muzealnego upamiętnienia ich powojennego exodusu, niemiecko-rosyjska okrężnica gazowa na dnie Bałtyku, czy blokowanie przez RFN aspiracji byłych republik sowieckich do NATO, popieranych wcześniej przez nasz kraj. I było słodko. Już podczas pierwszej wizyty nowego ministra spraw zagranicznych RP w Berlinie Steinmeier zwracał się do Sikorskiego per „lieber Radoslaw”. W rewanżu „Radoslaw” zapewnił, że odtąd między Niemcami i Polską będzie „w innym stylu”. I tak też było. Wkrótce nastąpiło „dalsze pogłębianie partnerstwa z Polską” - jak komentował rzecznik niemieckiego MSZ Andreas Peschke zaproszenie Steinmeiera przez Sikorskiego do jego chobielińskiego dworku.
W ramach owego „pogłębiania”, żona Sikorskiego ponoć sama upichciła Frankowi cielęcinę w sosie z czarnych oliwek i suszonych pomidorów, zaś pan domu pograł mu na organach i przewiózł w przyczepie swego zabytkowego motocykla. Steinmeier dał się udobruchać i łaskawie puścił w niepamięć „faux pas” Sikorskiego, gdy będąc ministrem obrony z nadania PiS porównał niemiecko-rosyjski gazociąg do paktu Ribbentropa-Mołotowa. Nieco później, w ramach słodkiego pogłębiania, podczas rewizyty w Berlinie szef polskiej dyplomacji poprosił Niemców o… przywództwo:
Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej zaczynam obawiać się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy. Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa
— upominał i zachęcał naszych zachodnich sąsiadów, ku osłupieniu ich samych.
O takim dopieszczeniu i to przez ministra spraw zagranicznych RP nikomu za Odrą nawet się nie śniło. Jak w rzeczywistości wyglądał ten „nowy rozdział” w naszych bilateralnych relacjach? Bałtycka rura powstała, dostęp większych statków do świnoujskiego portu jest wciąż zablokowany, budowa „muzeum wypędzonych” w Berlinie dobiega końca, polonijne organizacje w RFN nadal są pomiatane i żebrzą o wypełnianie przez Niemców zobowiązań zapisanych w traktacie dobrosąsiedzkim, a urzędnicy Jugendamtów wciąż ograniczają prawa i nadal pozwalają sobie na odbieranie potomstwa polskim imigrantom. No, ale mogliśmy w zamian np. zakupić czołgi Leopard z demobilu Bundeswehry…
Choć rząd Prawa i Sprawiedliwości funkcjonuje dopiero rok, Steinmeier zdążył już parokrotnie spotkać się z nowym szefem polskiego MSZ Witoldem Waszczykowskim. Ten nie zagrał mu na organach, nie powoził w przyczepie i nie poprosił o przywództwo, więc obaj panowie mogliby zacząć mówić o kolejnym, „nowym rozdziale”. Nie mówią. I słusznie. W języku dyplomacji lepiej nazywać to kontynuacją dobrosąsiedzkich stosunków. Bo, zaiste, mogą być dobre i korzystne, pod warunkiem, że nie będą klientystyczne, lecz rzeczowe, w poszanowaniu interesów obu stron, partnerskie po prostu. A do tego sporo jeszcze brakuje, zważywszy choćby tylko na „prasę”, jaką ma za Odrą rząd PiS premier Beaty Szydło. Gdy Steinmeier w nowej, reprezentacyjnej roli wprowadzi się do Zamku Bellevue, będzie miał szerokie pole do popisu…
Cynicy mówią, że prezydent Steinmeier może przyczynić mniej szkód niż na swym obecnym urzędzie
— podsumował swój komentarz w oparciu o… Syrię berliński „Tagesspiegel”. Z naszego punktu widzenia ważniejsze jest wszakże, kto zajmie miejsce Steinmeiera w niemieckim MSZ i co Niemcy uważają za szkodę. Do wyborów parlamentarnych w RFN zostało dziesięć miesięcy. Niemieckie służby (a także wywiady innych krajów), już dziś przestrzegają przed cyberatakami Rosjan, którzy śnią o przejęciu władzy przez „Schröderian” z SPD, ewentualnie do spółki z Zielonymi i postkomunistami z partii Lewicy. W tym kontekście, prezydent Steinmeier to dla nas, Polaków, zaiste żaden kłopot.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/319515-prezydent-steinmeier-przyczyni-mniej-szkod-niz-jako-szef-msz-komentuja-niemieckie-media-dla-nas-wazniejsze-jest-to-co-niemcy-uwazaja-za-szkody?strona=2