Castro nie żyje! Fiesta w Miami

Prezydent elekt Donald Trump przedstawia wizję świata, jak go pojmuje: „Fidel Castro to masowe egzekucje. Rozstrzeliwania”. Zmarł komunistyczny oprawca, któremu światowa lewica przyszywa łatkę romantycznego socjalisty. Rzecz w tym, że jest on tej samej próby, co niegdyś narodowy socjalizm w Niemczech lat trzydziestych.

Ważne, żeby w Polsce posłuchali, co o śmierci Castro mówi prezydent elekt i obecnie urzędujący prezydent Obama. Co mówią tacy, jak Jimmy Carter i pierwszy kandydat na prezydenta USA wywodzący się z politycznej emigracji kubańskiej Marc Rubio. Co w międzyczasie mówią tacy, jak Juncker, Barosso i Federica Mogherini, która opuściła Komunistyczą Partię Włoch dopiero wtedy, kiedy została ona rozwiązana i przebarwiła się w partię socjalistyczną, czy dawny marksista, a obecnie szef NATO w Europie Stoltenberg. Tak, Tak. Nie przesłyszeliście się Państwo. Ten Norweg i były wyznawca Che Guevary razem z obecnym premierem Włoch, chcieliby jednocześnie pouczać Polaków, czym jest demokracja. Kłamie też niejaki Kerry, mówiąc o jednaniu się Amerykanów z narodem kubańskim. Dlaczego mówię “kłamie”, a nie mija się z prawdą? Ano dlatego, że politycznej poprawności sypnięto piaskiem w oczy. Nie trzeba już pisać długich artykułów, żeby to udowodnić. Uchodźcy z Kuby opowiadają straszne historie. O osobach, którym nożyczkami obcinano nosy i wydłubywano oczy. O ludziach, którym podwiązywano do nóg kilkuset kilogramowe ciężary, aby następnie w specjalnych szelkach zamocowanych pod sufitem w pokoju wypychać je przez okno. Więzienne psy mogły poźniej bawić się kikutami. Dziś światowa lewica wmawia światu, że Castro był przywódcą narodu kubańskiego i jak twierdzi Federica Mogherini, był bohaterem dla wielu. Pewnie dla wielu, takich samych, jak i ona.