Światowy establishment lewicowo-liberalny wciąż nie może otrząsnąć się z szoku. Mimo silnego wsparcia mediów sojuszniczych – CNN, Washington Post i New York Times - zmanipulowanych wyników badań ośrodków opinii publicznej oraz wielkich think tanków, zwyciężył parias prezydenckiego wyścigu, Donald Trump. Ten sam, który jako jedyny miał odwagę przeciwstawić się dyktaturze politycznej poprawności, bez kokietowania frakcji Hillary Clinton, krygowania się i dwuznaczności. Wyartykułować na głos wątpliwości i lęki Johna Smitha czyli Amerykanina z Middle Westu, i przyjąć za swoją podstawową zasadę demokracji – władze powinny obywateli słuchać i zaspokajać ich potrzeby, wynikające z zapisów Karty Praw Podstawowych. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt, wcale nie bagatelny – legitymację Trumpa do prezydentury. O ile Hillary Clinton była nominowana, a potem ze wszystkich sił wspierana przez lewicowo-liberalny establishment, Donald Trump nominował się sam, jednak wygrał bieg do Białego Domu głosami armii tzw. zwykłych Amerykanów spoza wielkich skupisk miejskich. I już widać ruchy w światowym politycznym układzie sił. Theresa May już przypomniała Trumpowi o „specjalnym sojuszu od zawsze łączącym Stany i Wielką Brytanię”, a minister spraw zagranicznych Boris Johnson odmówił udziału w unijnym szczycie w Brukseli nt. nowej sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Powiedział nawet publicznie: ”Dobrze byłoby, aby UE przestała się mazgaić, przyjęła do wiadomości, że USA ma nowego prezydenta i zastanowiła się nad jutrem sojuszu transatlantyckiego”. Światowy konserwatyzm nabiera „wiatru w żagle”.
Niespodzianka goni niespodziankę. Pierwsze spotkanie urzędującego prezydenta z elektem pełne było kurtuazji i zapewnień o przyszłej współpracy. Trump wybrał już kilku kluczowych współpracowników, wszyscy należący do republikańskiego establishmentu, a Barack Obama, podczas ostatniej tury po Europie, zapewnia, że polityka prezydenta elekta wobec Europy nie ulegnie zmianie. Wprawdzie na ulicach miast wciąż protestują studenci i zawodowi manifestanci, ale dorosły lewicowy establishment może co najwyżej przegrupowywać siły i myśleć o sypaniu piasku w koła machiny państwowej – co będzie robić - także w granicach prawa. Polska „opozycja totalna” jest w kropce – jak to, żadnej walki na śmierć i życie, „ łamania zasad demokracji dla ratowania demokracji”, sabotowania Suprime Court, torpedowania projektów ustaw w Kongresie, wrzutek medialnych CNN, prowokacji w kulturze? Jak niedojrzała i marna jest ta nadwiślańska opozycja, niech świadczy fakt, że Schetyna, Petru i Czarzasty znaleźli się dziś dokładnie tam, gdzie amerykańska młodzież – na ulicy. Nic innego nie potrafili wymyślić prócz hasła „ulica i zagranica”. Tyle, że tamta młodzież ma jeszcze szansę na dojrzałość i włączenie się kiedyś w nurt demokratycznego społeczeństwa, respektującego prawo, a ci liderzy z Bożej łaski, wszyscy 50+, nie. No i nie słyszałam, aby młodzi lewicowi Amerykanie zwracali się do bratnich państw jak Rosja, Chiny czy Unia Europejska z prośbą o interwencję „z powodu zagrożonej demokracji” w ich kraju. Wyboru „nie mojego prezydenta” albo natychmiastowego obsadzenie ważnego dla układu sił wakatu w Sądzie Najwyższym. Chodzą sobie po ulicach z banerami i krzyczą – ale to im wolno, mieszczą się przecież w granicach prawa. Lecz polityczny establishment, konserwatywny i liberalny, „w imię dobra Ameryki”, już rozpoczęły z prezydentem elektem współpracę. A Obama nawołuje: ”teraz, kiedy wybory się skończyły, musimy znowu być razem” i – jakże słusznie – „nasze pryncypia są ważniejsze i bardziej trwałe niż nasza polityka”. I to jest ta mała różnica między opozycją demokratyczną, a „totalną”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Powracając do wątku głównego: kiedy prezydent Obama - demokrata dał sygnał, że – czy to mu się podoba czy nie – akceptuje wynik wyborów powszechnych i apeluje o jedność narodową, przewodniczący KE Jean-Claude Juncker mówił w Luksemburgu: ”Będziemy musieli nauczyć prezydenta elekta, czym jest Europa i jak funkcjonuje…. Myślę, że stracimy dwa lata, zanim pan prezydent pozna świat, którego nie zna”. A Federica Mogherini w wywiadzie dla Detsche Welle natychmiast podjęła wątek: „Dobra współpraca leży w naszym wspólnym interesie, ale jest możliwe że niektóre priorytety Trumpa oddalą Amerykę od naszych europejskich zasad”. Cóż za buta i arogancja! I co za brak dyplomacji i krótkowzroczność myślenia! Przecież oboje reprezentują interesy pół miliardowej społeczności unijnej, i m.in. od ich dzisiejszych zachowań zależeć będą wyniki przyszłych stosunków transatlantyckich! A może to oni powinni uczyć się nowej Ameryki, nie mówiąc o tym, że i o przedtrumpowej nie mieli zielonego pojęcia, bo rozsądek mącił im odwieczny unijny antyamerykanizm? I co to znaczy „nasze europejskie zasady”? Przecież gdyby te nasze europejskie zasady nie były permanentnie przez brukselskich bonzów naruszane, nie byłoby ani buntu Węgier i Polski, ani Brexitu. To przecież resetowanie ideałów ojców założycieli Unii - wkrótce kanonizacja wiernego Kościołowi Roberta Schumana - jest początkiem i końcem najpoważniejszych problemów Unii. Jej autokratyczna metoda sprawowania władzy, typowa dla lewicy od czasów Rewolucji Francuskiej, to manipulacją, to siłą, nie spodobała się w Europie. I starym krajom Unii, pamiętającym czym jest demokracja, i nowym, świeżo po komunistycznej traumie. Zero partnerstwa, brutalne ingerowanie w wewnętrzne sprawy państw, promowanie jednego tylko modelu społeczeństwa, sorosowskiego, „otwartego”, i zmuszanie innych do jego akceptacji, ten nieznośny, belferski ton… Nic dziwnego, że brytyjscy konserwatyści nazywają ich, „these EU bullies”, „ci unijni tyrani”.
Te niemądre i niedyplomatyczne komentarze po Brexicie i teraz po amerykańskich wyborach z pewnością zapamiętali i minister ds. unijnego rozwodu David Davies i spraw zagranicznych Boris Johnson. A także, mają to jak w banku, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Brytyjczycy już nie pojawili się na zwołanym naprędce spotkaniu w Brukseli nt. nowej sytuacji w Stanach - a jak będą układały się transatlantyckie relacje, gwarancje bezpieczeństwa, negocjacje handlowe, ochrona Europy przed imperializmem Rosji? Ręce opadają na ten brak odpowiedzialności za 500 mln ludzi, których interesy reprezentują, brak znajomości zasad demokracji, wreszcie cywilizowanych manier. Skąd oni się wzięli? Kto ich wybrał? I tu tkwi sedno sprawy. Europosłów – wyborcy z ich okręgów, ale potem były już tylko nominacje. Jeszcze jedno zadanie dla naszych, węgierskich, brytyjskich eurodeputowanych. Do katalogu reform unijnych warto dołączyć jeszcze jeden punkt: wybory do unijnych władz. Bo te aktualne nas kompromitują. Przed nami wybory w Holandii, we Francji i w Niemczech. A w Europie i w Stanach Zjednoczonych dojrzewają i pączkują nowe siły, które mogą przynieść Brukseli jeszcze niejedną niespodziankę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/315861-konserwatysci-wszystkich-krajow-laczcie-sie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.