Przed laty, kiedy zapewne większość Polaków miała Wałęsę za przyzwoitego człowieka, ówczesny przywódca Solidarności wygłosił słynną mowę w amerykańskim Kongresie.
Przed nim dostąpili tego zaszczytu tylko La Fayette i Churchill. Pamiętacie Państwo – We the People itd. Owo przemówienie polskiego robotnika napisał śp. Jacek Kalabiński, natenczas korespondent Gazety Wyborczej, choć wkrótce, schorowany został zwolniony przez Michnika z posady. Kawałkiem preambuły amerykańskiej konstytucji wywołał wśród słuchaczy z obu izb parlamentu niesamowity entuzjazm. Ot, taki zwykły spawacz ze stoczni, a pierwszym odezwaniem stawia jeszcze jeden pomnik amerykańskiej demokracji! I popatrzcie proszę, jak ten świat wkrótce zidiociał, jak zmarniał, jak się zdemoralizował, jak się zeszmacił…
Ten sam Lech, ten sam Wałęsa wzywa dziś zagranicznych popleczników do interwencji w Polsce, bo naród, jego naród, ośmielił się dokonać wyboru niezgodnego z światłymi wskazówkami, a nawet żądaniami byłego elektryka, byłego przewodniczącego i byłego prezydenta. Skandal! Uświadamia on jednak światu, że ze słów, które napisał mu kiedyś Jacek Kalabiński nie zrozumiał ani jednej linijki.
Na swoje pocieszenie, może Pan Były Prezydent może przywołać zachowanie wielu obywateli amerykańskich z tamtejszych kręgów pasożytniczych, którzy zwycięstwo w wyborach prezydenckich nie mogą uznać za zwycięstwo demokracji, lecz jakichś bliżej nieokreślonych sił nieczystych. Zatem tamtejsi, rozpasani ponad wszelkie granice, obywatele, spijający w imieniu reszty banksterską i jej podobną śmietankę, też nie mogą się pogodzić z nadchodzącymi zmianami, które zapowiada nowy prezydent. Oni też nie rozumieją nic a nic ze słów We the People. We, to We, a nie jacyś They.
Cały dzisiejszy areopag samozwańczych brukselskich kacyków także trzęsie dolnym odzieniem i ośmiesza się wygłaszaniem swoich oczekiwań wobec nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie ukrywając swego zawodu wynikiem amerykańskiej elekcji. Ów areopag będzie miał pewnie wkrótce znacznie więcej powodów do zdziwień, bo już prawie za chwilę odbędą się powtórzone wybory prezydenckie w Austrii, potem we Francji, a nastroje w Niemczech także zmieniają się z tygodnia na tydzień. Kto więc wciąż nie rozumie właściwego rozumienia słów ”my, naród” niechże pospiesznie weźmie lekcje u przegranych w wyborach. Albo u ich politycznych preceptorów lub też wprost u ich finansowych patronów. Proletariuszom wszystkich krajów nie udało się jednak skutecznie połączyć, ale jurgieltnicy z wszystkich państw wciąż mogą to robić. Pojawiły się jednak symptomy skutecznego zwalczania tej zarazy. Wbrew wszelkim wrzaskom, sondażom i zastraszaniom. Nadziei coraz więcej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/315097-we-the-people-czyli-zawsze-my-a-jesli-nie-to-znaczy-ze-taka-demokracje-trzeba-miec-gdzies