Z jednej strony: oczytana, postępowa, doświadczona na najwyższych szczeblach amerykańskiej administracji skromna kobieta, potrafiąca przetrwać nawet najtrudniejsze kryzysy, jakie wywoływała chuć jej męża. Z drugiej – bezwzględny prostak, ekonomiczny nieuk, lubujący się w kiczu egoista, budzący pogardę mizogin, robiący na dodatek interesy z podejrzanymi typami.
Amerykanie mają wybrać swojego prezydenta spośród takich dwóch kandydatur. A przynajmniej tak rysuje je Michael Kirk, doświadczony dokumentalista, autor produkcji „The Choice 2016” (w Polsce pt. „Wybór Ameryki”).
Dwugodzinny dokument zrealizowany przez ekipę Frontline jeszcze we wrześniu pokazała PBS (amerykańska telewizja publiczna). Widzowie TVN24BiS, stacji należącej do amerykańskiego koncernu Scripps Networks Interactive, mogli go zobaczyć 14 października, powtórkę 15 października i na dokładkę jeszcze 6 listopada, na finiszu kampanii (ponoć pokazywał go też „duży” TVN24 i jeszcze chyba Onet). I właśnie niedzielny wieczór poświęciłem na obejrzenie filmu, który miał pomóc 230 milionom uprawnionych do głosowania podjąć decyzję.
Widzowie TVN24 nie mogą mieć wątpliwości, kto jest tym złym, a wręcz odrażającym, a kto dobrą, skrzywdzoną i zasługującą na wielką szansę. Ekipa kierowana przez Kirka zastosowała cały arsenał propagandowych chwytów, by odpowiednio nastroić obywateli. Nie znam szczegółowo dorobku tego autora, jego wcześniejszych filmów przedwyborczych, ani produkcji, za które zbierał za oceanem laury we wszelkich konkursach. Ale jeśli warsztatem dorównywały najnowszemu dziełu, deszcz nagród zdaje się być dość kwaśny…
Zanim o szczegółach, oddajmy jeszcze głos autorytetowi od dokumentu w koncernie z Wiertniczej. Bo „Wybór Ameryki” poleca Ewa Ewart. Tak zachwycała się ona w studiu TVN24BiS (proszę wybaczyć, spisane słowo w słowo):
Fantastyczny dokument. Naprawdę. Wszyscy, którzy jeszcze do dziś zadają sobie pytania, kim jest Hillary, kim jest Donald – dwóch głównych kandydatów – i na kogo zagłosować, ten film naprawdę dostarcza wiedzy niezbędnej. Mnie przede wszystkim ogromnie się podoba z tego tytułu, że autorzy oparli się pójścia na skróty. Nie operowali wyłącznie znanymi faktami, wydarzeniami, ale zadbali o niezwykłe bogactwo detali – informacji naprawdę nieznanych, które świetnie uzupełniają tą szerszą perspektywę, tworzą szerszą perspektywę i kontekst, który naprawdę pozwala zrozumieć obydwu kandydatów.
Dalej prowadzący i pani Ewa cieszyli się, jak to autorom dokumentu udało się dotrzeć do „najbliższych współpracowników, przyjaciół, autorów biografii, specjalistów polityki amerykańskiej”.
To prawda, tyle że zrobili to według scenariusza, jakiego nie powstydziłby się tytułowy doktor z Zagłębia Ruhry. „Najbliżsi współpracownicy” Trumpa – są, a jakże, lecz tylko ci, którzy mogą przedstawić go w negatywnym świetle. To m.in. 3 panie wiceprezes jego firmy, od wielu lat będące poza imperium miliardera. Na marginesie – zastanawiające, że kobiety te sprawiają wrażenie jakby od zawsze obrzydliwym Donaldem gardziły, a jednak chętnie pobierały pensję wiceprezesów Trump Organization (przez 12 lat każda).
Przyjaciele? Obecni. Lecz tylko przyjaciele Hillary. Donald najwyraźniej przyjaciół nie ma. A autorzy książek i „specjaliści od polityki” - z niewiadomego założenia obiektywni – mówią, jak się oczekuje: o Trumpie źle, o Clinton – w samych superlatywach.
Kirk nie zapomniał o muzyce – wątkom opisującym kandydata Republikanów towarzyszą dźwięki budzące grozę, nominatkę Demokratów przybliża nam się na tle nutek łagodnych, neutralnych.
Clinton to powaga, majestat, salony amerykańskiej polityki, najważniejsze komisje, ciężka praca i samotne cierpienie w obliczu zdrad i kłamstw Billa. Trump – kolorowe światła Nowego Jorku, kult mamony, tandetny apartament lśniący złotem, błyski fleszy fotoreporterów celebryckich pisemek i kolejne modelki jako ozdóbki przy boku.
Pani Ewart we wspomnianej rozmowie sama świetnie to podsumowała: „Podczas gdy Hillary Clinton zasłuchiwała się w przemówienia Martina Luthera Kinga, Donald Trump czytał „Playboya”.
I tak to właśnie w tym filmie wygląda przez cały czas: intelektualistka Clinton kształci się i haruje, wreszcie poświęca i godzi na trudne kompromisy, by budować karierę męża, a Trump goni za sławą, bogactwem i władzą.
Nie twierdzę, że to obrazy zupełnie oderwane od rzeczywistości. Nie w głowie mi wybielanie Trumpa, który osobiście budzi co najmniej mieszankę nieufności ze zdegustowaniem. Tak, jest szowinistą, człowiekiem o wątpliwej moralności i typem nieobliczalnym.
Jednak zażenowanie budzi toporność propagandy wymierzonej w kandydata Republikanów. I przerażająco płytkie spojrzenie na dwoje ludzi, z których jedno za chwilę stanie się najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Mistrzostwo osiągnęła tu CNN. Stacja w pełni popierała Hillary, z czym specjalnie się nie kryła – tak w codziennej pracy na antenie, jak i w czasie debat. Uwielbiam te dyskusje w ich studiu – prezenter zaprasza 5 ekspertów. Różnych – białych, czarnych, Azjatów, brunetki, blondynki. To jednak koniec różnic. Dalej są tylko podobieństwa: wszyscy są ładni, wszyscy pracują w CNN (a to szef wydawców, a to analityk polityczny, a to korespondent skądś tam, który ostatnio jeździł za którymś z kandydatów), wszyscy mówią o niczym (ważnych tematów w ich ustach nie uświadczysz) i wszyscy działają na rzecz Hillary Clinton.
Tak zresztą wyglądały ostatnie tygodnie amerykańskiej kampanii w mainstreamowych mediach: seksistowskie wypowiedzi i fobie Trumpa vs. maile i zdrowie Clinton. Na tym koniec. Dominowało spojrzenie celebryckie. Można było odnieść wrażenie, że to nie wybory przywódcy globalnego mocarstwa nr 1, a jakiś konkurs piękności, talent show, w którym od pomysłów na porządkowanie świata ważniejsze są seksskandale. Krótko i delikatnie mówiąc – poziom bruku.
Nawet po debatach media w Stanach i na świecie (w Polsce było to widać bardzo dobrze) skupiały się na tym, że kandydaci nie podali sobie ręki, że sobie dogryzali, że chcieli się wsadzać do więzienia. A przecież w drugim telewizyjnym pojedynku padło sporo ważnych słów o sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. (Warto np. zapoznać się z tą analizą dr. Münnicha.)
Nie było też miejsca na rzetelną ocenę rzekomych prorosyjskości Donalda i twardej postawy Hillary wobec Kremla. I niekoniecznie trzeba tu wspominać słynne spotkanie Clinton-Ławrow w Genewie i prezent, jaki szef rosyjskiego MSZ otrzymał od swojej amerykańskiej odpowiedniczki – przycisk „Reset”, który z szerokimi uśmiechami wspólnie nacisnęli (przypomnijmy – rzecz dzieje się ledwie pół roku po wojnie w Gruzji i oderwaniu przez Moskwę kawałka niepodległego państwa!).
O kontaktach Trump Organization z rosyjskim bankiem Alfa Bank zapewne Państwo słyszeli – przed tygodniem polskie media cytowały oświadczenie sztabu Clinton: „To może być najbardziej bezpośredni związek Trumpa z Moskwą”. O co chodziło? O to, że ponoć serwery firmy Trumpa komunikowały się z serwerami moskiewskiego banku.
Aż dziwne, że ekipa Donalda nie odpowiedziała konkretem wykluczającym słowo „ponoć”. Wystarczyłoby naświetlić postać szefa sztabu Hillary - o nim mogli Państwo słyszeć mniej - Johna Podesty (w przeszłości jednego z najbliższych współpracowników Billa Clintona i Baracka Obamy, szefa Center For American Progress - think thanku wspierającego Demokratów). I nie chodzi wcale o jego pasję, jaką są kontakty kosmitów z ziemianami – to on przez lata domagał się odtajnienia archiwów wskazujących na takowe. Rzecz w tym, że Podesta wraz z bratem prowadzą od blisko trzech dekad firmę lobbingową i PR-ową (Podesta Group). Nawet Wikipedia informuje, że przedsiębiorstwo nie tylko obsługuje największe koncerny Stanów Zjednoczonych (m.in. Walmart, Lockheed Martin, Bank Of America), ale brało w ostatnich latach pieniądze od rządów Egiptu, Azerbejdżanu, Gruzji (po jej spacyfikowaniu w 2008 r.) czy wspierającej Wiktora Janukowycza brukselskiej organizacji Centrum na Rzecz Modernizacji Ukrainy. Nade wszystko jednak Podesta Group oficjalnie reprezentuje w Stanach Zjednoczonych interesy Sbierbanku, największej instytucji finansowej nie tylko w Rosji, ale w całej Europie Wschodniej. Do kogo należy Sbierbank? Do Centralnego Banku Rosji. Trzeba pisać coś jeszcze? Więcej szczegółów o tym, jak rosyjskie pieniądze finansują szefa kampanii Hillary Clinton można poczytać w kwietniowych doniesieniach po wybuchu afery Panama Papers.
O tym jednak w codziennej kampanijnej naparzance jakoś nie było. Zostało ustalone: kontakty z Kremlem musi mieć Trump (choć dowodów brak), zaś słusznie nieufnie wobec Moskwy nastawiona jest Clinton (choć dowody mogą wskazywać na coś innego).
Kto z nich jest zatem bardziej nieprzewidywalny, zwłaszcza w konflikcie z Rosją? A ten, jak wiemy, już się toczy. Oznaką tego nie są wcale włamania na konta mailowe Demokratów (o których tyle trąbiono), lecz np. przemilczane w wielkich mediach ataki na amerykańskie serwery nazw i adresów domen (m.in. .com) światowej sieci, o czym pisał niedawno na wPolityce.pl dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas (m.in. TUTAJ i TUTAJ).
Film Michaela Kirka i Mike’a Wisera (wspólnie napisali scenariusz) takimi drobnostkami nie zawraca jednak widzom głów. Nie ma w nim też miejsca na koncepcje rządzenia obojga kandydatów, na ich wizje świata, nawet na plany dotyczące najgorętszych problemów USA – rynku pracy, imigrantów, ochrony zdrowia czy bezpieczeństwa wewnętrznego. Amerykanie mają tym sobie nie zaprzątać myśli. Mają kierować się wyłącznie emocjami – sympatią do Clinton i odrazą do Trumpa.
„To jeden z najbardziej oczekiwanych programów sezonu wyborczego w Stanach Zjednoczonych” - twierdził TVN. W koncernie muszą wiedzieć, że to chała i propagandówa, ale dobrze zrobiona i, co najważniejsze, skuteczna. Bo, jak pokazują ostatnie tygodnie kampanii, Hillary za chwilę znów wprowadzi się do Białego Domu.
I tak sobie myślę, że nasze asy – lisy czy czerscy najemnicy mają się jeszcze czego uczyć przed wielkim sprawdzianem za trzy lata. Przy Wiertniczej oglądanie „The Choice” musiało być lekcją obowiązkową dla całej załogi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/314648-tak-sie-robi-propagande-wyscig-o-prezydenture-usa-podsumowany-za-pomoca-zestawu-maly-goebbels-poleca-ewa-ewart