Łukasz Adamski łączy kampanię Donalda Trumpa z powrotem do popkultury lat 80. Nie wypowiadam się co do intuicji czysto estetycznych. Adamski był ostatnio w USA, ja nie. Jak rozumiem kreowanie wizerunku Trumpa jako twardziela, macho kojarzy mu się z Ronaldem Reaganem i z Sylvestrem Stallone. Może coś w tym jest.
Bez wątpienia też Reagan próbował bazować na nieufności do liberalnego (czyli wedle naszych pojęć, lewicowego) establishmentu przeciwstawiając go mądrości zwykłych ludzi. Co jakiś czas taki wątek wraca w amerykańskiej polityce.
Tekst wywołuje jednak całkiem mylne wrażenie, że Trump jest jakąś kontynuacją prezydentury czy myśli politycznej Reagana. Jest dokładnie na odwrót. Warto sobie raz jeszcze przejrzeć fakty.
To prawda, obaj są republikanami. Ale to nie świadczy o niczym. Amerykańskie partie są tworami tak skomplikowanymi i niespójnymi, że nie mają jednej ideologii, ani nawet przybliżonego poglądu. Są zresztą koalicjami. Na promocji mojego pierwszego tomu historii USA prof. Jan Żaryn trafnie zauważył, że każde pokolenie republikanów i demokratów definiowało te partie na nowo. Pod koniec XIX wieku demokraci mieli de facto bardziej konserwatywną wizję państwa niż republikanie, potem to się zmieniało, ale powoli.
Czasem przeskoki są nawet szybsze. W roku 1976 Partia Republikańska wystawiła Geralda Forda, sprawującego ten urząd przez dwa lata, po rezygnacji Richarda Nixona. Ford był rzecznikiem kompromisowej polityki wobec ZSRS. A w cztery lata później wystawiła zwolennika antykomunistycznej krucjaty Reagana. Gdzie tu sens, gdzie konsekwencja? Fakt, że Trump przesuwa w wielu sprawach Partię Republikańską nie jest czymś nowym. Takich wolt amerykańskie partie przeżyły już sporo.
Rzecz w tym że Trump przyszedł z zewnątrz, skolonizował tę partię, czego o Reaganie, przez lata funkcjonującym w jej mainstreamie (nawet jeśli na jego skrzydle) powiedzieć się nie da. Większość zmian, jakie zaaplikował republikanom milioner jest odchodzeniem od Reaganowskiej tradycji. Jeśli niezbyt klarownym, to dlatego że program Trumpa jest w ogóle niejasny.
Po pierwsze, w większości wypowiedzi Trump prezentował się jako izolacjonista rehabilitując kierunek, który zdawał się doznać decydującej klęski w drugiej wojnie światowej, choć potem byli jeszcze jego aktywni epigoni – wewnątrz Partii Republikańskiej (senator Robert Taft z Ohio) i na jej obrzeżach (Pat Buchanan). Reagan, co wynikało z logiki zimnej wojny, chciał brać odpowiedzialność za cały świat. Trump przeciwnie – pozyskuje zwykłych Amerykanów sugestią: angażujmy się mniej, tylko wtedy gdy jest to związane z konkretnym interesem. Reagan chciał być policjantem świata (w tym sensie pasował do ról Stallone, zwłaszcza Rambo). Trump wraca do czasów błogosławionego egoizmu sprzed II wojny światowej. Można by rzec grzebie ostatecznie zimną wojnę.
Kilka razy pytany o to, na kogo bym głosował, odpowiadałem, że jeśli kierowałbym się polskim interesem, zatkałbym nos i poparł Hillary Clinton. Ona gwarantuje kontynuację, symbolizowaną ostatnimi decyzjami szczytu NATO. Jeśli zaś ograniczanie priorytetów, to ciche. Wśród republikanów są oczywiście ludzie o innych przekonaniach niż Trump: spiker Izby Reprezentantów Paul Ryan, a nawet kandydat na wiceprezydenta gubernator Indiany Mike Pence. On sam jednak myśli innymi kategoriami, choć nie wiemy, ile z tych swoich niejasnych zapowiedzi spełni.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Łukasz Adamski łączy kampanię Donalda Trumpa z powrotem do popkultury lat 80. Nie wypowiadam się co do intuicji czysto estetycznych. Adamski był ostatnio w USA, ja nie. Jak rozumiem kreowanie wizerunku Trumpa jako twardziela, macho kojarzy mu się z Ronaldem Reaganem i z Sylvestrem Stallone. Może coś w tym jest.
Bez wątpienia też Reagan próbował bazować na nieufności do liberalnego (czyli wedle naszych pojęć, lewicowego) establishmentu przeciwstawiając go mądrości zwykłych ludzi. Co jakiś czas taki wątek wraca w amerykańskiej polityce.
Tekst wywołuje jednak całkiem mylne wrażenie, że Trump jest jakąś kontynuacją prezydentury czy myśli politycznej Reagana. Jest dokładnie na odwrót. Warto sobie raz jeszcze przejrzeć fakty.
To prawda, obaj są republikanami. Ale to nie świadczy o niczym. Amerykańskie partie są tworami tak skomplikowanymi i niespójnymi, że nie mają jednej ideologii, ani nawet przybliżonego poglądu. Są zresztą koalicjami. Na promocji mojego pierwszego tomu historii USA prof. Jan Żaryn trafnie zauważył, że każde pokolenie republikanów i demokratów definiowało te partie na nowo. Pod koniec XIX wieku demokraci mieli de facto bardziej konserwatywną wizję państwa niż republikanie, potem to się zmieniało, ale powoli.
Czasem przeskoki są nawet szybsze. W roku 1976 Partia Republikańska wystawiła Geralda Forda, sprawującego ten urząd przez dwa lata, po rezygnacji Richarda Nixona. Ford był rzecznikiem kompromisowej polityki wobec ZSRS. A w cztery lata później wystawiła zwolennika antykomunistycznej krucjaty Reagana. Gdzie tu sens, gdzie konsekwencja? Fakt, że Trump przesuwa w wielu sprawach Partię Republikańską nie jest czymś nowym. Takich wolt amerykańskie partie przeżyły już sporo.
Rzecz w tym że Trump przyszedł z zewnątrz, skolonizował tę partię, czego o Reaganie, przez lata funkcjonującym w jej mainstreamie (nawet jeśli na jego skrzydle) powiedzieć się nie da. Większość zmian, jakie zaaplikował republikanom milioner jest odchodzeniem od Reaganowskiej tradycji. Jeśli niezbyt klarownym, to dlatego że program Trumpa jest w ogóle niejasny.
Po pierwsze, w większości wypowiedzi Trump prezentował się jako izolacjonista rehabilitując kierunek, który zdawał się doznać decydującej klęski w drugiej wojnie światowej, choć potem byli jeszcze jego aktywni epigoni – wewnątrz Partii Republikańskiej (senator Robert Taft z Ohio) i na jej obrzeżach (Pat Buchanan). Reagan, co wynikało z logiki zimnej wojny, chciał brać odpowiedzialność za cały świat. Trump przeciwnie – pozyskuje zwykłych Amerykanów sugestią: angażujmy się mniej, tylko wtedy gdy jest to związane z konkretnym interesem. Reagan chciał być policjantem świata (w tym sensie pasował do ról Stallone, zwłaszcza Rambo). Trump wraca do czasów błogosławionego egoizmu sprzed II wojny światowej. Można by rzec grzebie ostatecznie zimną wojnę.
Kilka razy pytany o to, na kogo bym głosował, odpowiadałem, że jeśli kierowałbym się polskim interesem, zatkałbym nos i poparł Hillary Clinton. Ona gwarantuje kontynuację, symbolizowaną ostatnimi decyzjami szczytu NATO. Jeśli zaś ograniczanie priorytetów, to ciche. Wśród republikanów są oczywiście ludzie o innych przekonaniach niż Trump: spiker Izby Reprezentantów Paul Ryan, a nawet kandydat na wiceprezydenta gubernator Indiany Mike Pence. On sam jednak myśli innymi kategoriami, choć nie wiemy, ile z tych swoich niejasnych zapowiedzi spełni.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/314423-donald-trump-to-bardziej-zaprzeczenie-ronalda-reagana-niz-jego-kontynuacja-polemika-z-lukaszem-adamskim?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.