Jeśli faktycznie „dżungla” zniknie, pozostawi po sobie zapewne pobojowisko podobne do tego, jakie ostatnio mogliśmy zobaczyć na popularnym w sieci filmie, pokazującym rejon Paryża w okolicach stacji metra Stalingrad (tak, tak, w Paryżu jest stacja o takiej nazwie). Koczujący tam do niedawna imigranci ubogacili stolicę Francji tonami śmieci i odchodów, które w pełni można było podziwiać po usunięciu stamtąd ludzi. Dla mieszkańców Calais oraz właścicieli firm transportowych i kierowców będzie to mimo wszystko ogromna ulga i szansa na powrót do normalnego funkcjonowania.
W tym wszystkim jedno nie daje jednak spokoju. Od dwóch lat było doskonale wiadomo, jak wygląda obozowisko po francuskiej stronie Kanału. Było wiadomo, jak dzicz poluje na okazje na drodze. Jak terroryzuje kierowców, jak pustoszy okolicę, jak daje się we znaki miejscowym. Filmów, pokazujących agresywne zachowania imigrantów wobec kierowców, próbujących się dostać do terminalu, było aż nadto. Gdzie w takim razie było francuskie państwo? Jesienią 2014 roku w porcie w Calais stacjonowało na jednej zmianie 70 francuskich policjantów, co brzmi jak kpina, bo liczbę mieszkańców „dżungli” szacowano w 2015 roku bardzo ostrożnie na przynajmniej 3 tysiące osób, ale kilkanaście – blisko 20 – tysięcy nielegalnych imigrantów rocznie zatrzymywała w okolicy francuska policja. Pomiędzy oddziałami CRS (Compagnies Répulicaines de Sécurité – osławione francuskie „ZOMO”) a imigrantami nieraz wywiązywały się walki, ale policja nie była w stanie zapewnić ochrony transportowcom. Wkraczała tylko.
Mieszkańcy „dżungli” byli w zadziwiającej sytuacji wskutek kuriozalnej postawy centralnych władz Francji: godzono się na to, żeby śladowej pomocy w „dżungli” udzielały organizacje humanitarne – które oczywiście nieustannie kipiały oburzeniem, że imigranci nie mieszkają w bardziej komfortowych warunkach; tolerowano istnienie dzikich obozowisk, zarazem nie zapewniając należytej ochrony ani kierowcom zmierzającym do Wielkiej Brytanii, ani miejscowym. I nie przedstawiano żadnego rozwiązania problemu poza wytyczaniem kolejnych, coraz bardziej skomplikowanych dróg do terminalu oraz ewentualnie podwyższaniem ogrodzeń. Co, jak było widać na wspomnianych filmach, odnosiło zerowy skutek.
Francuskie państwo kierowane przez lewicowego prezydenta okazało się żałośnie bezradne wobec afrykańsko-azjatyckiej plagi, akurat w Calais szczególnie widocznej. Akcję swojego przygnębiającego „Obozu świętych” Jean Raspaille umieścił we Francji chyba jednak nie tylko dlatego, że była to jego ojczyzna.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jeśli faktycznie „dżungla” zniknie, pozostawi po sobie zapewne pobojowisko podobne do tego, jakie ostatnio mogliśmy zobaczyć na popularnym w sieci filmie, pokazującym rejon Paryża w okolicach stacji metra Stalingrad (tak, tak, w Paryżu jest stacja o takiej nazwie). Koczujący tam do niedawna imigranci ubogacili stolicę Francji tonami śmieci i odchodów, które w pełni można było podziwiać po usunięciu stamtąd ludzi. Dla mieszkańców Calais oraz właścicieli firm transportowych i kierowców będzie to mimo wszystko ogromna ulga i szansa na powrót do normalnego funkcjonowania.
W tym wszystkim jedno nie daje jednak spokoju. Od dwóch lat było doskonale wiadomo, jak wygląda obozowisko po francuskiej stronie Kanału. Było wiadomo, jak dzicz poluje na okazje na drodze. Jak terroryzuje kierowców, jak pustoszy okolicę, jak daje się we znaki miejscowym. Filmów, pokazujących agresywne zachowania imigrantów wobec kierowców, próbujących się dostać do terminalu, było aż nadto. Gdzie w takim razie było francuskie państwo? Jesienią 2014 roku w porcie w Calais stacjonowało na jednej zmianie 70 francuskich policjantów, co brzmi jak kpina, bo liczbę mieszkańców „dżungli” szacowano w 2015 roku bardzo ostrożnie na przynajmniej 3 tysiące osób, ale kilkanaście – blisko 20 – tysięcy nielegalnych imigrantów rocznie zatrzymywała w okolicy francuska policja. Pomiędzy oddziałami CRS (Compagnies Répulicaines de Sécurité – osławione francuskie „ZOMO”) a imigrantami nieraz wywiązywały się walki, ale policja nie była w stanie zapewnić ochrony transportowcom. Wkraczała tylko.
Mieszkańcy „dżungli” byli w zadziwiającej sytuacji wskutek kuriozalnej postawy centralnych władz Francji: godzono się na to, żeby śladowej pomocy w „dżungli” udzielały organizacje humanitarne – które oczywiście nieustannie kipiały oburzeniem, że imigranci nie mieszkają w bardziej komfortowych warunkach; tolerowano istnienie dzikich obozowisk, zarazem nie zapewniając należytej ochrony ani kierowcom zmierzającym do Wielkiej Brytanii, ani miejscowym. I nie przedstawiano żadnego rozwiązania problemu poza wytyczaniem kolejnych, coraz bardziej skomplikowanych dróg do terminalu oraz ewentualnie podwyższaniem ogrodzeń. Co, jak było widać na wspomnianych filmach, odnosiło zerowy skutek.
Francuskie państwo kierowane przez lewicowego prezydenta okazało się żałośnie bezradne wobec afrykańsko-azjatyckiej plagi, akurat w Calais szczególnie widocznej. Akcję swojego przygnębiającego „Obozu świętych” Jean Raspaille umieścił we Francji chyba jednak nie tylko dlatego, że była to jego ojczyzna.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/312355-francja-bezsilna-wobec-dziczy-pod-calais-jesli-faktycznie-dzungla-zniknie-pozostawi-po-sobie-zapewne-pobojowisko?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.