Jestem w Budapeszcie. Tematem numer 1 w tutejszych mediach, w kręgach politycznych i wśród zwykłych Węgrów na ulicach jest wczorajszy wybuch przy placu Oktogon. Początkowo mówiono, że eksplozja w centrum stolicy mogła być wynikiem nieszczelnej instalacji gazowej. Teraz jest już wiadomo, że był to – jak twierdzą pirotechnicy – “wybuch bomby domowej konstrukcji”. Na skutek detonacji ranna została dwójka policjantów. Nie wiadomo do tej pory, kto był sprawcą zamachu. Wszyscy zadają sobie natomiast pytanie, czy wybuch miał związek z referendum, które odbędzie się za tydzień, i czy może wpłynąć na jego wynik.
Na ulicach Budapesztu i innych miast węgierskich wszędzie widać plakaty z napisami informującymi, że sprawcami zamachów w Paryżu czy gwałtów w Kolonii byli nielegalni imigranci. To znak, że nasi bratankowie przygotowują się do referendum, które odbędzie się w przyszłą niedzielę 2 października. Pytanie, na które odpowiadać będą obywatele, brzmi: “Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła zarządzić, również bez zgody parlamentu, obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?”
Referendum odbywa się z inicjatywy rządzącego Fideszu, któremu bardzo zależy na zwycięstwie w plebiscycie. Premier Viktor Orbán powiedział, iż ma nadzieję, że Węgrzy wykują miecz, którym będzie mógł walczyć z eurobiurokratami z Brukseli.
Nikt nie ma wątpliwości, że większość głosujących opowie się przeciw przymusowym kwotom przyjmowania imigrantów. Według ostatnich sondaży rozwiązanie takie popiera około 80 proc. Węgrów. Żeby natomiast referendum było ważne, musi wziąć w nim udział ponad połowa uprawnionych do głosowania. I to jest właściwie jedyna niewiadoma.
Orbán zdaje sobie oczywiście sprawę, że podstawowym problemem jest frekwencja. Dlatego w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, iż wynik referendum zadecyduje o losach państwa na najbliższe pokolenia. Dodał też, że każdy, kto nie weźmie udziału w głosowaniu, pokaże swym postępowaniem, iż nie jest zainteresowany losami własnego kraju.
Według ostatnich sondaży, uczestnictwo w referendum deklaruje około 53 proc. respondentów. Jest to jednak przewaga niewielka, mieszcząca się w granicach błędu statystycznego i nie gwarantuje frekwencyjnego sukcesu w przyszłą niedzielę.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jestem w Budapeszcie. Tematem numer 1 w tutejszych mediach, w kręgach politycznych i wśród zwykłych Węgrów na ulicach jest wczorajszy wybuch przy placu Oktogon. Początkowo mówiono, że eksplozja w centrum stolicy mogła być wynikiem nieszczelnej instalacji gazowej. Teraz jest już wiadomo, że był to – jak twierdzą pirotechnicy – “wybuch bomby domowej konstrukcji”. Na skutek detonacji ranna została dwójka policjantów. Nie wiadomo do tej pory, kto był sprawcą zamachu. Wszyscy zadają sobie natomiast pytanie, czy wybuch miał związek z referendum, które odbędzie się za tydzień, i czy może wpłynąć na jego wynik.
Na ulicach Budapesztu i innych miast węgierskich wszędzie widać plakaty z napisami informującymi, że sprawcami zamachów w Paryżu czy gwałtów w Kolonii byli nielegalni imigranci. To znak, że nasi bratankowie przygotowują się do referendum, które odbędzie się w przyszłą niedzielę 2 października. Pytanie, na które odpowiadać będą obywatele, brzmi: “Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła zarządzić, również bez zgody parlamentu, obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?”
Referendum odbywa się z inicjatywy rządzącego Fideszu, któremu bardzo zależy na zwycięstwie w plebiscycie. Premier Viktor Orbán powiedział, iż ma nadzieję, że Węgrzy wykują miecz, którym będzie mógł walczyć z eurobiurokratami z Brukseli.
Nikt nie ma wątpliwości, że większość głosujących opowie się przeciw przymusowym kwotom przyjmowania imigrantów. Według ostatnich sondaży rozwiązanie takie popiera około 80 proc. Węgrów. Żeby natomiast referendum było ważne, musi wziąć w nim udział ponad połowa uprawnionych do głosowania. I to jest właściwie jedyna niewiadoma.
Orbán zdaje sobie oczywiście sprawę, że podstawowym problemem jest frekwencja. Dlatego w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, iż wynik referendum zadecyduje o losach państwa na najbliższe pokolenia. Dodał też, że każdy, kto nie weźmie udziału w głosowaniu, pokaże swym postępowaniem, iż nie jest zainteresowany losami własnego kraju.
Według ostatnich sondaży, uczestnictwo w referendum deklaruje około 53 proc. respondentów. Jest to jednak przewaga niewielka, mieszcząca się w granicach błędu statystycznego i nie gwarantuje frekwencyjnego sukcesu w przyszłą niedzielę.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/309621-korespondencja-z-wegier-za-tydzien-referendum-imigracyjne-ktore-bedzie-sprawdzianem-dla-viktora-orbana?strona=1