Tureckie gadanie. Po nieudanym puczu świat zachodni musi zasiąść do pokera, w którym karty rozdaje prezydent Erdogan

Fot. PAP/EPA/SHAHZAIB AKBER
Fot. PAP/EPA/SHAHZAIB AKBER

Niby był zamach, ale dziwny jakiś, jakby go przygotowali amatorzy, a nie armia, która ma w tym niezłe doświadczenie, bo kilka zamachów już dokonała. Niby Europa go potępia, ale boi się, że Recep Tayyip Erdogan, który akurat najbardziej na tym zamachu skorzystał, stanie się „sułtanem” Turcji, ba, dyktatorem, który odbudowuje państwo islamskie. Niby turecki prezydent stoi na straży demokracji i praworządności, a już tysiące sędziów pozbawił urzędów i zapowiada przywrócenie kary śmierci. Niby po zestrzeleniu rosyjskiego samolotu Ankara miała z Moskwą na pieńku, a już prezydent Władimir Putin zapowiada złote czasy w ich bilateralnych stosunkach i wkrótce podejmie Erdogana na Kremlu. Niby Stany Zjednoczone są strategicznym, największym przyjacielem Turcji, a ta składa Amis „ofertę nie do odrzucenia” i żąda wydania przeciwnika Erdogana, islamskiego duchownego Fethullaha Gulena, o odcięciu prądu do bazy, z której startowały amerykańskie samoloty bombardujące państwo islamskie nie wspominając…

Dużo tych „niby”. Nie da się ukryć, że z udaremnionego zamachu, z którym mieszkający w USA Gulen - jak twierdzi - nie ma nic wspólnego, oprócz Erdogana najbardziej cieszy się Putin. Po „Brexicie”, który wstrząsnął Unią Europejską i nie wiadomo jeszcze czym się skończy, po wykiwaniu Amerykanów w Syrii, po odbiciu Krymu i Donbasu, a wcześniej Osetii Południowej i Abchazji, itd., to kolejny powód do radości rosyjskiego prezydenta. Putin wspaniałomyślnie wybaczył Erdoganowi strącenie rosyjskiego myśliwca i na Kremlu znów chłodzi się „igristoje”…

Co dalej z Turcją, której UE nie tak dawno podarowała 6 mld euro za zatrzymanie fali islamskich imigrantów, zaproszonych do wspólnoty przez kanclerz Angelę Merkel? Czy Turcja nadal będzie zmierzała do Europy, czy kraj Mustafy Kemala Atatürka dokonuje właśnie zwrotu w kierunku państw islamskich? Tego nie wie nikt. Fakt faktem, Turcja od półwiecza bezskutecznie dobijała się do drzwi Europy, czemu notabene najmocniej sprzeciwiały się Niemcy, które miast pełnoprawnego członkostwa we wspólnocie proponowały jej co najwyżej „uprzywilejowane partnerstwo”. Powód był jeden, jak to określano w RFN: „inny krąg kulturowy”. Aż tu nagle, w obliczu imigranckiego tsunami stał się cud: Niemcy z dnia na dzień opowiedziały się za przyspieszeniem negocjacji akcesyjnych z Turcją, oraz za likwidacją wiz do UE dla tureckich gości…

Więcej błędów wobec tego wiszącego na unijnej klamce kraju z pogranicza Okcydentu i Orientu, o strategicznym wręcz znaczeniu, członka NATO z gigantyczną armią, popełnić nie można było. Ten pociąg już jednak odjechał. Prezydent Erdogan przestał być petentem, teraz warunki stawia on. Karty przetargowe ma aż dwie: zbliżenie z Rosją, co zademonstruje już na początku sierpnia, oraz karta islamska, co już zademonstrował angażując się po swojemu na syryjskim froncie.

Po nieudanym zamachu stanu w Ankarze kanclerz Merkel wygłosiła formułkę, jak zwykle w takich razach, że potępia niedemokratyczne metody obalania demokratycznie wybranych władz, że „przelew krwi musi się zakończyć”, że ulice nie są dla czołgów itd. Rzecz jasna, były i życzenia, cytuję: „Życzę tureckiemu narodowi powrotu pokoju wewnętrznego”. Turecki naród i bez tych życzeń po niemiecku świętuje ów powrót, pozostaje tylko pytanie, w jakiej Turcji? Z karą śmierci dla wrogów Erdogana, którą de facto zniósł proeuropejski poprzednik Ahmet Necdet Sezer w 2001r.? Tuż po zamachu prezydent nie omieszkał stwierdzić, że „kara śmierci jest wewnętrzną sprawą każdego demokratycznego państwa”. Z jakimi wrogami chce się rozprawić: z wrogami demokracji czy odbudowy państwa islamskiego? Żądanie od USA ekstradycji Gulena ma symptomatyczny wydźwięk, gdyż należy on do krytyków Erdogana za „postępującą islamizację Turcji”.

Jeśli najpierw myślisz, że na tym puczu skorzysta Erdogan, to sam jesteś puczystą. Jeśli pytasz, co to był za dziwny poucz, to też jesteś puczystą

— skomentował w weekendowym wydaniu dziennik „Hürriyet”. Znaczy, w Turcji najlepiej o nic dziś nie pytać. Tym, bardziej, że premier Binali Yildirim już zapowiedział „wyciągnięcie twardych konsekwencji wobec zdrajców ojczyzny”. Z naszego, zachodniego punktu widzenia jest to sprawa drugorzędna. Świat zachodni głowi się dziś przede wszystkim nad tym, czy nie traci najważniejszego sojusznika w świecie islamu. Stawiany pod ścianą przez Erdogana prezydent USA Barack Obama wstrzymuje się od komentarzy. Głos zabrał goszczący akurat w Moskwie sekretarz stanu John Kerry, który po rozmowie telefonicznej z Obamą również ograniczył się do ogólnikowego stwierdzenia, że ma „za mało informacji” o wydarzeniach w Turcji, ale on i pan prezydent popierają demokratycznie wybrane władze, są przeciw przemocy i rozlewowi krwi, a za stabilizacją, pokojem, itp. komunały.

Ot, „tureckie gadanie”, trudno się jednak temu dziwić. W przeciwieństwie do Kremla, w Białym Domu nikt dziś nie chłodzi szampana. Po nieudanym niby puczu świat zachodni znalazł się w pułapce i musi zasiąść do pokera, w którym karty rozdaje prezydent Turcji. W zachodniej dyplomacji zalecana jest daleko idąca powściągliwość. Dotyczy to także Polski. Nieoficjalnie rozpoczyna się dyplomatyczny poker o wielką stawkę, w której kary rozdawać będzie on, Recep Tayyip Erdogan. Niby wiadomo kto…

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych