Co wryło się w pamięć Polaków ze spotkania Baracka Obamy z Bronisławem Komorowskim w grudniu 2010 roku? Dwie sprawy. Pierwsza to obśmiana przez kabarety dygresja naszego prezydenta-myśliwego, że gospodarz Białego Domu, „jeśli mamy razem iść na wielkie polowanie”, powinien lepiej pilnować swojej Michelle… Drugą, równie śmieszną, aż żenującą była obietnica szeryfa globalnej wioski, że do końca kadencji zniesie dla nas wizy…
I co? I nic. Sprawa pani prezydentowej USA mało mnie, jako Polaka, obchodzi, ale wymóg wiz dla Polaków wybierających się za ocean już tak. Ile było podobnych obietnic ze strony naszych niby największych przyjaciół i sojuszników? Któż to zliczy! Teraz kwestia wiz znów wróciła, a to dzięki Brukseli: Komisja Europejska właśnie burknęła, że należałoby się zastanowić nad wprowadzeniem przez UE wiz dla Amerykanów. Poza obywatelami RP, są one wymagane przez USA jeszcze tylko od Bułgarów, Rumunów, Chorwatów i Cypryjczyków. Co się stało, czyżby we wspólnocie obudził się nagle duch solidarności?
Jeśli ktoś tak sądzi, że nasza Unia zastosuje tę fundamentalną w dyplomacji zasadę wzajemności, ten jest w wielkim błędzie. Czemu więc i komu mają służyć te pomrukiwania? Temu, aby euronegocjatorzy mieli coś tam w zanadrzu, co chociaż pozornie wzmocni ich pozycję w negocjowanej właśnie umowie UE z USA o bezcłowym handlu i przedsięwzięciach inwestycyjnych. Pozornie, ponieważ Bruksela doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wizy dla Amis uderzyłyby po kieszeni przede wszystkim Europejczyków. A, pomijając kwestię kosztów, żadne z państw wspólnoty nie zgodzi się na wprowadzenie wiz dla Amerykanów, gdyż musiałyby liczyć się z adekwatną odpowiedzią Waszyngtonu - przywróceniem wypełniania uwłaczających godności formularzy i stosownych opłat za wklejki do francuskich, niemieckich, brytyjskich itd. paszportów.
Widać my, Polacy, godni jeszcze nie jesteśmy, dlatego europarlament z taką stanowczością poucza nas np., jak powinniśmy rozwiązać tzw. konflikt konstytucyjny. W takich razach możemy być pewni twardej postawy eurokratów na amen. Wizy nas obowiązują, ponieważ - wedle oficjalnych danych - w ubiegłym roku urzędnicy konsularni USA odrzucili 6,4 proc. polskich wniosków, a limit upoważniający do zniesienia tego obowiązku ustalony jest na 3 proc. Wprawdzie po ostatnich zamachach we Francji amerykański system elektronicznej autoryzacji (Electronic System for Travel Authorization) odrzucił stosowne dokumenty ponad 20 proc. Brytyjczyków (zazwyczaj obcego pochodzenia), planujących podróże za ocean, prawie 18 proc. Hiszpanów, ponad 16 proc. Francuzów, czy 11 proc. Niemców, ale kogo to obchodzi, nie można przecież wszystkich wrzucać do jednego worka z nami, Polakami… Przed podróżą do USA w grudniu 2010r. także prezydent Komorowski nie został zwolniony z wypełnienia wniosku o wizę i musiał się wyspowiadać, czy nie jest prostytutką lub alfonsem, czy nie jest dealerem narkotyków, terrorystą, czy w przeszłości nie wspomagał Niemców w ludobójstwie itd. itp. Śmieszne? Raczej żenujące. Będąc na jego miejscu, ja bym nie wypełnił.
Nie miałbym także nic przeciw wprowadzeniu zasady wzajemności i podsunąłbym Obamie oraz jego ludziom identyczne formularze. To też jest kwestia dumy narodowej i godności. A poza tym wszystkim, biorąc pod uwagę zapewnienia prezydenta USA sprzed sześciu lat, jaką mamy gwarancję, że w razie czego nie każe pozostać w koszarach swym żołnierzom bez wiz, oddelegowanym do obrony naszego kraju…?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/288651-kwestia-nie-tylko-dumy-narodowej-obama-jest-prezydentem-ograniczonego-zaufania-o-czym-warto-pamietac-nie-tylko-w-kwestii-wiz