Szczyt Nuklearny w Waszyngtonie jest niezwykle ważny, ale dwie rzeczy osłabiają jego znaczenie: 1. nie ma na nim Rosji, i fakt ten jest dodatkowo niebezpieczną zagadką, 2. odbywa się w miejscu skąd wyszła destabilizacja całej Azji. Spotkały się tam 52 państwa, ale nie oznacza to, że są zgodne w działaniu. I to jest problem, który dotyczy całego świata. Natomiast kolejny szczyt w Warszawie również będzie wielkim wydarzeniem, ale trudno oczekiwać, że grzech pierworodny w międzyczasie zostanie zmazany.
Oczywiście, fakt ten ma inne konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych, inne dla Niemiec, UE, inne dla Turcji czy Chin, a zupełnie inne dla państw bałtyckich, Polski, Ukrainy i Europy Środkowo-Wschodniej. Czy mamy więc cieszyć się z obecności trudnej do zlokalizowania amerykańskiej brygady czołgowej w Europie, w Europie Środkowej, czy w Polsce? Jako poddani amerykańscy – oczywiście, powinniśmy jak w PRL, decyzję wychwalać pod niebiosy, dziękować i natychmiast wysłać naszych chłopaków na amerykański kolejny prze-grany front i dalej prosić o amerykańskie wizy?
Natomiast jako kraj w miarę suwerenny, nie możemy udawać, że umiejscowienie bry-gady w Hiszpanii, Niemczech, czy nawet Rumunii jest zgodna z naszym oczekiwaniem. Będzie tak samo śmieszna, jak owa „szpica” z lokalizacją w Szczecinie. A tak nawiasem mówiąc, pomiędzy Szczecinem-Śląskiem a Ługańskiem-Donieckiem-(dziś)Krymem istnieje przestrzeń, którą Niemcy i Rosja wciąż traktują jako tren jednolity kulturowo i przeznaczony do zdobycia. Ten sposób myślenia pokutujący od kongresu wiedeńskiego w 1815 r. zmienić może jedynie właściwa lokalizacja – nie brygady, lecz adekwatnych do zagrożenia baz amerykańskich w Polsce – a więc bezpośrednio na tym szlaku, po którym podążali Napoleon, Hitler i Armia Czerwona. Właściwym miejscem jest terytorium Europy Środkowej, a konkretnie Litwa, Polska, Rumunia. W innym przypadku słabość szczytu nuklearnego rozbije go od wewnątrz.
Wracając do meritum i zakładając, że brygada zlokalizowana zostanie w Polsce, mu-simy zadać sobie pytanie na ile ta obecność może okazać się skuteczna, na ile prowokacyjna, a na ile podarkiem „na odczepnego”? I dalej, czy obecność Amerykanów w Polsce wyklucza owe poatomowe gruzowisko, na jakie skazał nas Układ Warszawski (ponadto nasi komandosi w pół godziny po wybuchu bomby atomowej mieli lądować w Danii i Norwegii)? Czy Polska nie jest jedną z transzei zaporowych, które rozmieszczono po świecie, a które mają chronić nie nas, lecz USA? Czy tzw. rotacja ciągła ma być rotacją ciągłą przerywaną, stwarzającą luki dyplomatyczne, czy ciągłą pionierską – a więc każda nowa uczy się od nowa? I to są pytania, które powinna zadawać sobie nasza dyplomacja, a potem wyciągać to, co można wyciągnąć. Tym, którym nie podoba się taki sposób myślenia odpowiadam, że powyższe pytania są ruty-nowe i stawiane w każdym szanującym się państwie.
Każde w miarę suwerenne państwo rozważa z kim powinno wejść w sojusze i czy ten sojusz w okresie najwyższej próby okaże się skuteczny? Ale również, czy w tym sojuszu mamy być niezłomni, jak ks. Józef Poniatowski, czy jak Piłsudski, który miał wyczucie polskiej racji stanu? Czy USA idzie z Rosja przeciw Chinom i jakie ma szanse powodzenia, czy odwrotnie, z Chinami przeciw Rosji? A może Chiny idą z Rosją przeciwko USA, a my w tym wypadku, stajemy się ofiarami źle skalkulowanej strategii? Tak wygląda dzisiejsza polityczna światowa szachownica.
Każde w miarę suwerenne państwo musi również ocenić odporność Suwerena, a więc siłę jego fizyczną, intelektualną i społeczną, czyli stopień świadomości społeczeństwa i skalę identyfikacji jego z państwem i własną kulturą. Potem musi to wszystko zsumować i przymierzyć do sytuacji w jakiej się znalazło w obecnym świecie. Bo państwo w pełni suwerenne zdaje sobie sprawę, że efekt skutecznego odstraszania może zapewnić tylko i jedynie obecność rakiet z głowicami nuklearnymi.
Rozmywanie niepodległości
Każde wstąpienie w federację, konfederację czy unię jest osłabieniem niepodległości własnej. Dlatego tak ważne są wspólne cele, wspólne dążenia i wzajemne poszanowanie. Na początku każde zasady federacyjne czy unijne są pięknie sformułowane i często odwołują się nie do racjonalnych czynników, lecz pięknych obrazów lub emocji.
Polskie dążenia do UE od samego początku miało pieczęć poddaństwa i drugoplanowości: „jak nie zrobicie tego a tego, to nie przyjmiemy was do unii, i tyle”. Przyjeżdżali pa-nowie z Brukseli i pouczali, nauczali i wymuszali. W odpowiedzi z czasem samoczynnie po-jawiła się usłużna spolegliwość i interesowna życzliwość. Społeczeństwo nie reagowało i dozwalało, bo było drugim pokoleniem wychowanym w PRL, gdzie wystarczyło czekać i coś się tam dostało: mieszkanie, pralkę, lodówkę, malucha itd., więc czekało i ufało, że jak już się dostaniemy do środka UE, to damy sobie radę. A efekt był taki, że kupiono rządy, a rządy kupiły część społeczeństwa – mniej więcej tą sama metodą. Teraz, gdy nowa władza chce wyrównać ów przechył, wszyscy, począwszy od Warszawy, Berlina do Waszyngtonu, stają okoniem. Nikt nie chce zrezygnować z tego, co było. A bryłę z posad świata ruszyć trzeba, bo jak ona się ruszy, to nie pozostanie z nas nic.
Tak więc stopień rozmycia każdej suwerenności zależy od stopnia przygotowania elit danego państwa oraz świadomości Suwerena. Reszta będzie albo dodana, albo ujęta. Trzeba jednak podkreślić, że nie każde wejście i nie każde wyjście z konfederacji czy unii jest wzmocnieniem. Do unii lub federacji chętniej wchodzą słabi, ale gdy, będąc w środku, zbyt dosłownie potraktują wspólnotę, często stają się jeszcze słabsi. Jedno jest pewne, że bez wysiłku – nie ma nic. Wysiłek jest wpisany w nasze życie, ale niestety, najcięższy jest ten intelektualny.
Punkt odniesienia
Bez jasno sformułowanego punktu odniesienia i poziomu wykształcenia niczego nie sposób ani ustalić, ani rozwiązać. Te dwie dziedziny ściśle się z sobą wiążą. Ale też trzeba podkreślić, ze punkt odniesienia i poziom wykształcenia nie mogą być wydumane lub życzeniowe, ideologiczne, czy narzucone politycznie. Punkt odniesienia i wykształcenia odnoszą się nie do mamony, lecz do podstaw kulturowych, własnego miejsca na ziemi i własnej mądrości. Naszą podstawą jest cywilizacja zachodnia, a ściślej – łacińska; nie lichwa, lecz praca; nie kodeks handlowy i kolonizacyjny, lecz rycerski (w Polsce jeszcze jest) itd. Są one jak tożsamość, bez których się nie istnieje; są jak wzorzec z Sévres, który albo pasuje, albo nie pasuje. W takim społeczeństwie patologia ma jasne kryteria i nie ma miejsca na święte krowy, bo święte krowy produkują kolejne święte krowy, jak aussiedlerzy aussiedlerów.
Tak samo jest w przypadku obecnej Polski. Jedynym dla niej punktem odniesienia, i nie ma znaczenia czy się to komuś podoba czy nie, jest niepodległa II RP, bo swoje dążenia i potrzeby artykułowała w warunkach niepodległości, z uwzględnienie polskiej specyfiki i zgodnie z własną racją stanu. W tamtym czasie sformułowano wiele projektów, które, dziś z pewnymi poprawkami wynikającymi z odmiennego położenia, powinno się kontynuować, a nie jak Syzyf wciąż pchać PRL-owską bryłę pod tę sama górę. Najważniejszym z nich jest wzorcowy model społeczny i szkolnictwo, które okazało się równym zwycięstwu pod Warszawą w 1920 r. (dziś stopień dezinformacji społecznej jest większy niż w 1918 r.).
Bez powrotu do polskich i europejskich źródeł nie jest możliwe sprawne zorganizo-wanie ani państwa, ani struktur społecznych, ani szkolnictwa, ani napisanie adekwatnej konstytucji, ani nawet rozwikłanie sporu wokół katastrofy smoleńskiej czy Trybunału Konstytucyjnego, bo odrzuca się 1000-letnie doświadczenie własne, bo został przerwany ciąg przekazu, bo obecna interpretacja przeszłości przestała opierać się na doświadczeniu pokoleń, a zaczęła na własnej jednopokoleniowej wyobraźni i wirtualnej rzeczywistości. W tym względzie poważnie została ograniczona wyobraźnia psychologiczna, historyczna, społeczna, a nawet osobista. Ofiarami padają nie tylko polska nauka, lecz nawet wzajemne stosunki międzyludzkie.
Jeżeli natomiast warunki polityczne nie pozwalają na zmianę kategorii myślenia czy sposobu działania, wysiłki w tym kierunku powinny następować w sposób zawoalowany – tak samo, jak to czynili nasi przodkowie. Bo nie ma innego wyjścia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/287340-w-trosce-o-bezpieczenstwo-efekt-skutecznego-odstraszania-moze-zapewnic-jedynie-obecnosc-rakiet-z-glowicami-nuklearnymi
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.