To Merkel i inni liderzy Zachodu oraz ich tajne służby i policje ściągnęli do Europy upiora terroru

PAP/EPA
PAP/EPA

Dopuszczenie do istnienia stref wyjętych spod prawa w dużej mierze wynika z kalkulacji polityków, ludzi tajnych służb oraz policji. Wymyślili oni, że można się dogadać z najbardziej wpływowymi postaciami i organizacjami tych stref, w tym bossami lokalnej przestępczości. I często zawierali z nimi układy, że policja tam nie wchodzi, a za to przestępczość nie wylewa się poza te strefy. Mało tego, sprawcy najcięższych przestępstw mieli być wydawani policji, a mniejszych - karani przez swego rodzaju lokalny wymiar sprawiedliwości. Tajne służby i policja miały też otrzymywać informacje dotyczące terroryzmu. Rządowe strony tych układów dały się nabrać na wystawianie płotek i utrzymywanie zwykłych patologii wewnątrz stref. W rzeczywistości była to skrajna głupota i naiwność, bo najniebezpieczniejsze w tych enklawach było werbowanie radykałów do walki i aktów terroru, pranie im mózgów, wysyłanie na szkolenia do państw islamskich, a potem na różne wojny. Po czym wracali oni do stref, z których się wywodzili i zaczynali przygotowywać akty terroru wymierzone w Europejczyków – jak w Paryżu czy Brukseli. Mogli to robić całkiem swobodnie, bo wcześniej uśpili czujność tajnych służb i policji, czyli zrobili z nich idiotów.

Na poziomie politycznym łudzono się, że zostawione w spokoju islamskie enklawy będą wprawdzie niebezpieczne, ale nie będą się mieszały do polityki, nie wywołają czegoś w rodzaju wojny domowej. O tym zresztą zapewniali rządzących przywódcy najważniejszych organizacji muzułmańskich, twierdzący, że nie będą dążyć do stworzenia własnych organizacji politycznych, biorących udział w wyborach. Tyle że ci przywódcy wywodzili się ze starszej imigracji, a na tę nową mieli bardzo niewielki wpływ albo nie mieli go wcale. Dlatego nie kontrolowali tego, co najniebezpieczniejsze, czyli werbowania, szkolenia i uzbrajania terrorystów. A ci nowi, w przeciwieństwie do starszych, nie czuli żadnego związku z państwami, w których się znaleźli. Dla nich najważniejsza była walka ze znienawidzonym Zachodem jako wrogą cywilizacją, religią i modelem życia. Walka na terenie Europy, z wizją stworzenia kiedyś na tym terenie kalifatu lub jakichś jego przyczółków. Dopiero akty terroru w Paryżu i Brukseli uświadomiły władzom, nie tylko Francji i Belgii, że zostali ograni, wykorzystani i pozostawieni z rękami w bardzo brzydko pachnącym nocniku. To dlatego Amerykanie tak się irytowali po zamachach w Brukseli. Przekazywali informacje o terrorystach i ich planach, lecz trafiały one w czarną dziurę – wskutek idiotycznego przekonania, że stare układy wciąż działają. Nawet po zamachach w Paryżu, co jest dowodem skrajnej głupoty i nieodpowiedzialności.

Przejdźmy teraz do Angeli Merkel i jej cudownego planu. Wymyśliła ona, że skoro niemiecka gospodarka potrzebuje siły roboczej i tego popytu na pracę nie zmieniło otwarcie rynku na pracowników z innych państw UE, trzeba sobie ściągnąć najwartościowszą siłę roboczą spoza Europy. Przy okazji wzmocniłoby to niemiecką polityką historyczną: wybielanie zbrodniczej przeszłości Niemców byłoby wsparte przez działania humanitarne i otwarcie na uchodźców, co dowodziłoby zmazania win i świecenia dobrym przykładem wobec całej Europy. Uchodźcy z Syrii wydawali się Merkel dobrym materiałem, bo wiele danych wskazywało na ich niezłe wykształcenie, przyzwoity status materialny przed wojną oraz w miarę zachodni sposób życia. Nawet gdyby potem ci imigranci ściągali rodziny, także ich członkowie mieli wiele pozytywnych cech i wyższy od przeciętnej status. Merkel i Niemcy wybraliby sobie najlepszych, a potem ogłosili, że mają już dość imigrantów, więc następnych powinny przyjmować inne państwa. Tyle że te rachuby były absolutnie naiwne i bezsensowne, bo nikt nie kontrolował tego, kto się dostaje do Europy, w tym przede wszystkim do Niemiec. Bardzo szybko szef MSW Thomas de Maiziere oraz niemieckie tajne służby zorientowali się, że jeśli tego nie przerwą, będzie katastrofa. I pewne było, że uchodźcami nie są dobrze wykształceni Syryjczycy. Równie pewne było to, że w tej fali byli terroryści. De Maiziere i szef BND wszczęli alarm, po czym Merkel zaczęła się ratować zmuszaniem Unii Europejskiej i jej państw członkowskich do wypicia piwa, którego nawarzyła. Co było dalej, wszyscy dobrze wiedzą.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.