Sytuacja polityczna na Ukrainie skomplikowała się tak bardzo, że nawet doświadczeni politolodzy nie są w stanie połapać się o co w tym wszystkim chodzi i co z tego wyniknie.
Trzy dni temu większość parlamentu ostro skrytykowała działalność rządu Aresnija Jaceniuka. Deputowani postanowili, że nazajutrz musi zostać przeprowadzone głosowanie w sprawie wotum nieufności dla gabinetu. Za decyzją opowiedziało się 247 parlamentarzystów.
W tej sytuacji wydawało się, że odwołanie rządu następnego dnia okaże się tylko formalnością. Sam premier Jaceniuk łamiącym się głosem mówił do deputowanych z parlamentarnej trybuny:
Posłuchajcie mnie jeszcze tylko pięć minut, być może to moje ostatnie wystąpienie…
A jednak głosowanie zakończyło się niespodzianką, a linie podziału w nim przebiegały wbrew jakiejkolwiek logice. Za odwołaniem rządu opowiedziało się zaledwie 194 posłów, podczas gdy potrzebnych było 226 głosów.
Gabinet uratowała przedziwna ponadpartyjna grupa. Przede wszystkim znaleźli się w niej najwięksi przeciwnicy rządu, czyli Blok Opozycyjny (dawna Partia Regionów Wiktora Janukowycza). Jej deputowani opuścili salę tuż przed głosowaniem.
Największa partia koalicji rządowej (Blok Petro Poroszenki) od dawna nawoływała do zdymisjonowania swojego własnego gabinetu. Sam prezydent Poroszenko dwa dni przed głosowaniem nad wotum nieufności wydał oświadczenie, w którym napisał:
Jest chyba jasne, że skuteczne reformy może przeprowadzić jedynie rząd, który cieszy się wystarczającym poparciem obywateli. Żeby odbudować zaufanie, nie wystarczy już terapia, potrzebna jest chirurgia
A jednak nagle tuż przed głosowaniem z sali parlamentu zniknęło 23 posłów Bloku Petro Poroszenki. Dlaczego? Część publicystów pisze, że okazali się oni bardziej lojalni wobec dwóch oligarchów, Ihora Kononenki i Borysa Łożkina, niż wobec własnego szefa, czyli prezydenta kraju.
Inni z kolei uważają, że stał za tym sam Poroszenko, który publicznie deklaruje się jako przeciwnik niepopularnego premiera, ale nie chce jego dymisji, gdyż oznaczałoby to przedterminowe wybory, więc zakulisowo go wspiera.
Na sali zabrakło także deputowanych partii “Widrodżenije” (Odrodzenie), którzy wcześniej w debacie parlamentarnej nie zostawili suchej nitki na rządzie. A jednak też uratowali gabinet. Komentatorzy twierdzą, że podporządkowali się oni nie własnemu kierownictwu, lecz posłuchali oligarchów: Rinata Achmetowa, Ihora Kołomojskiego i Serhija Liowoczkina.
Teoretycznie wynik głosowania powinien więc ucieszyć partie, które głosowały za przetrwaniem rządu Jaceniuka, czyli “Batkiwszczynę” (Ojczyznę) Julii Tymoszenko oraz Samopomoc Andrija Sadowego. A jednak niespodziewanie na znak protestu przeciw wynikom głosowania oba ugrupowania zdecydowały się opuścić koalicję rządową. W ten sposób skurczyła się ona z 262 do 217 posłów i straciła większość w parlamencie. Julia Tymoszenko już zapowiedziała, że odlicza 30 dni do upadku rządu.
W tej sytuacji koalicja rządowa jako nowego partnera wytypowała jednego z największych swoich przeciwników, czyli Partię Radykalną Ołeha Liaszki. On jednak twierdzi, że warunkiem jego wejścia do koalicji jest powołanie nowego rządu i przyjęcie nowego planu reform.
Premier Jaceniuk z kolei twierdzi, że próba zdymisjonowania któregokolwiek z jego ministrów zakończy się ustąpieniem całego gabinetu, a to oznaczać będzie wyjście jego partii z koalicji rządowej i przyspieszone wybory parlamentarne. I tak koło się zamyka.
Teoretycznie wkrótce więc powinny się odbyć przedterminowe wybory, ale na Ukrainie każdy scenariusz jest możliwy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/282274-polityczny-zamet-w-kijowie-czyli-nikt-nic-nie-wie-teoretycznie-wkrotce-powinny-sie-odbyc-przedterminowe-wybory-ale-na-ukrainie-kazdy-scenariusz-jest-mozliwy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.