W Kijowie Zachód pokazał nam nasze miejsce? Wnioski z listu ambasadorów

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Dwa dni temu w Kijowie manifestacyjnie podał się do dymisji Aivaras Abromaviczius, minister gospodarki i handlu. Skądinąd bardzo ciekawa postać, Litwin żydowskiego pochodzenia, mający na całej przestrzeni poradzieckiej opinię wybitnego menagera.

Dymisję swą motywował wywieranymi na niego politycznymi naciskami, mającymi na celu hamowanie reform. W tym tekście nie mam jednak zamiaru roztrząsać kwestii reformowania Ukrainy, ani też tarć politycznych w łonie tamtejszej koalicji rządzącej. Idzie mi o coś innego. Oto na dymisję Abromavicziusa natychmiast zareagowali akredytowani w Kijowie zachodni ambasadorowie. Wystosowali list, wyrażający zaniepokojenie tym faktem i wzywający rządzące ukraińskie siły polityczne do zaniechania sporów w imię urzeczywistniania przemian.

Tu można by wdać się w dyskusję na temat tego, czy rzeczywiście rolą przedstawicieli dyplomatycznych w stolicy wprawdzie zaprzyjaźnionego i wspieranego, ale jednak suwerennego państwa jest udział w toczącej się w nim wewnętrznej politycznej debacie i manifestacyjne wspieranie jednej frakcji przeciw drugiej. Ale ten problem również nie skłonił mnie do napisania tego artykułu.

Warty natomiast zauważenia – o ile się orientuję, nikt dotąd publicznie tego nie zrobił – jest fakt, że pod listem nie znalazł się podpis ambasadora Polski. I nie mógł się znaleźć, bo jak wyjaśnił mi rzecznik MSZ Artur Dmochowski, ambasador Rzeczpospolitej nie otrzymał w ogóle propozycji podpisania tego dokumentu.

I to jest fakt znaczący. Bo wprawdzie podpisujący byli reprezentantami bardzo wąskiego klubu – to najważniejsze państwa UE (Niemcy, Francja, Włochy, Wielka Brytania), również bardzo bogate i zaangażowane we wspieranie Ukrainy Szwecja i Szwajcaria, USA i Kanada (w tym ostatnim kraju poważną rolę odgrywa diaspora ukraińska), oraz Litwa – państwo zainteresowane sprawą bezpośrednio z racji obywatelstwa Abromavicziusa. Czyli lista bardzo wąska.

Ale można też na to spojrzeć z drugiej strony. Polska uważa się przecież za jeśli nie głównego, to ważnego protektora prozachodnich dążeń Ukrainy. Odegrała dużą rolę w czasie Majdanu i bezpośrednio po nim. I jest Ukrainy bardzo ważnym sąsiadem. Patrząc z tej perspektywy powinna być przez inne państwa zachodnie uznawana za podmiot, ważny w polityce ukraińskiej. Tymczasem wyraźnie nie jest, i to oczywisty wniosek ze sprawy kijowskiego listu. Nie jest co najmniej od momentu, w którym rozmowy ws.konfliktu w Donbasie przybrały formę tzw.formatu normandzkiego, czyli bez udziału naszego kraju. Potem jeszcze wiele wydarzeń potwierdzało tę tendencję – czyli redukowanie znaczenia naszego państwa w tych sprawach.

Rząd Platformy robił dobrą minę do złej gry i udawał, że w zasadzie to dobrze. No bo po co mamy przyklepywać bolesne dla Ukrainy ustępstwa, a przy okazji być dla Rosji chłopcem do bicia, obarczanym odpowiedzialnością za wszystkie niepowodzenia „procesu pokojowego”. Prawo i Sprawiedliwość sugerowało zaś, że wszystkie polskie niepowodzenia w polityce zagranicznej są efektem złej woli lub braku woli polityków PO, a jak przyjdzie nowa władza, mająca wolę i dobrą, i silną, to potrafi odwrócić tę złą passę. Teraz czołowe zachodnie potęgi dość demonstracyjnie podkreśliły, że przynajmniej jeśli idzie o Ukrainę ten stan rzeczy trwa, i pokazały Polsce miejsce, które uważają za odpowiadające jej statusowi. I nie jest to wyłącznie kwestia relacji Warszawy z Berlinem, bo warto podkreślić, że tekst listu był rozsyłany do ukraińskich mediów przez ambasadę amerykańską, można więc przypuszczać iż to Amerykanie byli jego inicjatorami, a więc zapewne to oni mieli decydujący wpływ na listę przewidywanych sygnatariuszy.

To pesymistyczna konstatacja. Ale lepszy pesymistyczny realizm niż mocarstwowy hurraoptymizm

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych