Mogłoby się wydawać, że krwawa jatka urządzona przez kilku wyznawców Allaha w stolicy Francji sprawi, że przedstawiciele narodu, który wydał choćby Karola Wielkiego czy Joannę d’Arc, w końcu przebudzą się z tolerancjonistycznego snu. Nic bardziej mylnego.
Mylił się każdy, kto sądził, że rozsierdzeni Francuzi zacisną pięści i powiedzą „nie” rozpanoszonej muzułmańskiej hałastrze. Zamiast tego mieliśmy pokaz naiwności i niemal ideologicznego zaczadzenia.
Mylił się również Szczepan Twardoch, który zanim stał się idolem rozhisteryzowanych dziewcząt w arafatkach, pisał 10 kat temu w „Gazecie Polskiej”:
Problem z rozszalałym, arabskim motłochem w końcu zostanie rozwiązany. Nie rozwiążą go politycy, zanurzeni w swojej tolerancjonistycznej symulakrze, rozwiążą go zwykli ludzie, Francuzi, którzy nie lubią, kiedy pali im się samochody, kościoły i przedszkola. W końcu zostanie przekroczona masa krytyczna i potomkowie Galów i Franków zdadzą sobie sprawę, że ciągle jest ich więcej we Francji niż przybyszów z Maghrebu. I zrobią z nimi porządek, prostymi, ulicznymi metodami. Pałką i nożem.
Współcześni Francuzi nie są najwyraźniej potomkami Galów i Franków, ale w przeważającej części bękartami rewolucji. Niezdolnymi do konfrontacji, a zarazem czerpiącymi pełnymi garściami z plugawego dorobku spod znaku dat 1789 i 1968. Obca jest im dialektyka pięści i pistoletu, a na każdy przejaw agresji reagują pacyfistycznymi obrzędami spod znaku śpiewania ckliwych pioseneczek, chodzenia z kwiatkami, tagowania, zmieniania selfie…
Nie należy zacierać rąk, gdy „przebudzeni” mieszkańcy kraju nad Sekwaną mówią o konieczności obrony „europejskich wartości”. W ich rozumieniu nie ma on nic wspólnego z łacińskim Ordo, kulturą chrześcijańską i jakimkolwiek porządkiem moralnym. To po prostu możliwość bezcelowego łażenia po knajpkach, „pieprzenia z kim się chce”, jak ujęła to Oriana Fallaci (z braku laku postawiona w roli patronki prawicy) i bezcelowego kłaniania się bałwankom demokracji i pustego prawoczłowieczyzmu.
Dziś nikt nie chce być lwem wśród baranów prowadzonych na rzeź. Zawsze można powtórzyć przysłowie „Jak trwoga, to do Boga” i patrzeć z nadzieją na Rzym. Trudno jednak szukać w nim ratunku w sytuacji, gdy hierarchowie ostrzegający przed islamskim zagrożeniem zostali zepchnięci na margines Kościoła, a jego najwyższy zwierzchnik całował publicznie Koran.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Mogłoby się wydawać, że krwawa jatka urządzona przez kilku wyznawców Allaha w stolicy Francji sprawi, że przedstawiciele narodu, który wydał choćby Karola Wielkiego czy Joannę d’Arc, w końcu przebudzą się z tolerancjonistycznego snu. Nic bardziej mylnego.
Mylił się każdy, kto sądził, że rozsierdzeni Francuzi zacisną pięści i powiedzą „nie” rozpanoszonej muzułmańskiej hałastrze. Zamiast tego mieliśmy pokaz naiwności i niemal ideologicznego zaczadzenia.
Mylił się również Szczepan Twardoch, który zanim stał się idolem rozhisteryzowanych dziewcząt w arafatkach, pisał 10 kat temu w „Gazecie Polskiej”:
Problem z rozszalałym, arabskim motłochem w końcu zostanie rozwiązany. Nie rozwiążą go politycy, zanurzeni w swojej tolerancjonistycznej symulakrze, rozwiążą go zwykli ludzie, Francuzi, którzy nie lubią, kiedy pali im się samochody, kościoły i przedszkola. W końcu zostanie przekroczona masa krytyczna i potomkowie Galów i Franków zdadzą sobie sprawę, że ciągle jest ich więcej we Francji niż przybyszów z Maghrebu. I zrobią z nimi porządek, prostymi, ulicznymi metodami. Pałką i nożem.
Współcześni Francuzi nie są najwyraźniej potomkami Galów i Franków, ale w przeważającej części bękartami rewolucji. Niezdolnymi do konfrontacji, a zarazem czerpiącymi pełnymi garściami z plugawego dorobku spod znaku dat 1789 i 1968. Obca jest im dialektyka pięści i pistoletu, a na każdy przejaw agresji reagują pacyfistycznymi obrzędami spod znaku śpiewania ckliwych pioseneczek, chodzenia z kwiatkami, tagowania, zmieniania selfie…
Nie należy zacierać rąk, gdy „przebudzeni” mieszkańcy kraju nad Sekwaną mówią o konieczności obrony „europejskich wartości”. W ich rozumieniu nie ma on nic wspólnego z łacińskim Ordo, kulturą chrześcijańską i jakimkolwiek porządkiem moralnym. To po prostu możliwość bezcelowego łażenia po knajpkach, „pieprzenia z kim się chce”, jak ujęła to Oriana Fallaci (z braku laku postawiona w roli patronki prawicy) i bezcelowego kłaniania się bałwankom demokracji i pustego prawoczłowieczyzmu.
Dziś nikt nie chce być lwem wśród baranów prowadzonych na rzeź. Zawsze można powtórzyć przysłowie „Jak trwoga, to do Boga” i patrzeć z nadzieją na Rzym. Trudno jednak szukać w nim ratunku w sytuacji, gdy hierarchowie ostrzegający przed islamskim zagrożeniem zostali zepchnięci na margines Kościoła, a jego najwyższy zwierzchnik całował publicznie Koran.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/272833-acedia-europy-reakcje-na-zamachy-w-paryzu-potwierdzily-ze-stary-kontynent-gnije