Elojowie nie winią Morloków, czyli Herbert George Wells wielkim prorokiem był

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/EPA/LAURENT DUBRULE
Fot. PAP/EPA/LAURENT DUBRULE

Kto czytał „Wehikuł czasu” angielskiego pisarza Herberta George Wellsa, pamięta Elojów i Morloków. To dwie nowe rasy, które wyewoluowały z Homo Sapiens; bohater powieści spotyka je w 802 701roku. Pierwsi są piękni i (chyba) wiecznie młodzi, mieszkają w ruinach starych budowli, są bardzo „eko” (żywią się owocami), czas spędzają na rozrywkach i miłości. Żyją szczęśliwie, tylko że…. boją się nocy.

Bo nocą polują na nich spędzający dzień w podziemiach Morlokowie. To potomkowie dawnych klas nie uprzywilejowanych (Elojowie – odwrotnie). Są brzydcy i podobni do małpoludów. Jako się rzekło, polują na Elojów, a ci kompletnie nie potrafią i w ogóle nie chcą się bronić. Do porywania ich i zjadania przez Morloków mają stosunek trochę taki, jak do kataklizmu naturalnego. Zero gniewu, zero zemsty ani nawet odruchu samoobrony. Co najwyżej – ucieczka i zamykanie się na noc.

Elojowie przypomnieli mi się w czasie lektury reportażu z Paryża, zamieszczonego w izraelskim dzienniku „Haaretz”. Korespondent tej gazety Anshel Pfeffer odwiedził Place de la Republique – okolice, w których miała miejsce masakra w klubie Bataclan. I stwierdził, że nie sposób spotkać tam żadnego miejscowego, który przejawiałby jakiekolwiek negatywne emocje wobec terrorystów. Dodajmy, że rozmówcy Pfeffera to rdzennni, biali Francuzi; żaden z nich nie był muzułmaninem.

Grupa przyjaciół stoi obok zniczy, zapalonych u stóp pomnika, próbując ustalić czy kelner który zwykle obsługiwał ich w La Belle Equipe, jednej z restauracji zaatakowanych w tej dzielnicy, został zabity. Ale nie są źli, przynajmniej – nie na sprawców.

*

Oni są głupi, ale nie są źli – mówi Sabrina, pracownik administracji teatru. - Są ofiarami systemu który ich wyklucza ze społeczeństwa, dlatego czują że do niego nie należą i uważają, że mogą je zaatakować. Żyją wyalienowani, i to my jesteśmy temu winni.

*

Po atakach w styczniu (na redakcję „Charles Hebdo” i na sklep koszerny – PS) mówiono że powinniśmy się zjednoczyć, ale to znaczyło że mamy być razem i nie myśleć samodzielnie – mówi nauczycielka Clemens Mamas. – Oni nie chcą żebyśmy zaczęli myśleć, że to jest być może związane z polityką naszego rządu oraz USA na Bliskim Wschodzie. Nie, nie jest zdziwiona, że wśród atakujących byli ludzie urodzeni i wychowani we Francji.

*

To są ludzie, na których rząd machnął ręką, i trzeba zapytać – dlaczego? – mówi.

*

Nikt nie chce natomiast rozmawiać o islamistach lub o Państwie Islamskim, mimo że ono już przyznało się do organizacji zamachów a prezydent Hollande ogłosił, że to ta grupa stała za nimi. W tym tłumie trudno znaleźć kogokolwiek, kto powiedziałby cokolwiek złego o mordercach. A przejawy patriotyzmu były bardzo powściągliwe. Kobieta stojąca za barem w La Carillon, jednej z zaatakowanych knajp, zaczęła cicho śpiewać „Marsyliankę”, ale nikt się nie przyłączył, co ostro kontrastowało z tym, co działo się w piątek, kiedy tłum ewakuowanych opuszczał Stadion Narodowy.

Tyle dziennikarz „Haaretza”. Wprawdzie dodaje on, że może nie należy się temu dziwić, bo większość mieszkańców tej, 11 Dzielnicy Paryża to „jak nazywają ich Francuzi „bobo”, czyli burżuazyjna bohema, pracownicy naukowi między 30 a 50 rokiem życia z wyrazistymi lewackimi przekonaniami”. Czyli to nie jest typowy Paryż, więc tym bardziej – typowa Francja.

Tym niemniej porównanie z Elojami narzuca się samo. Herbert George Welles z pewnością nie byłby zachwycony, ale odczuwałby coś w rodzaju gorzkiej satysfakcji…

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych