Sto pięćdziesiąt ofiar, dziesiątki rannych, zastraszony Paryż zamknięty w domach. Biura podróży liczą straty z powodu 80 procent odwołanych rezerwacji gości z zagranicy, którzy w najbliższych chcieli odwiedzić stolicę Francji. Takie są do tej pory skutki terrorystycznego ataku fanatycznych wyznawców islamu. Do zamachu przyznało się państwo ISIS. Według relacji świadków ci, którzy strzelali do przypadkowych osób – zamachowcy, zachowywali się nad wyraz spokojnie, choć na pewno byli przekonani o tym, że są to ostatnie chwile ich życia. Niczym japońscy kamikadze, atakujący amerykańska flotę w zatoce Leyte. Jeden z nich nie trafił w okręt i udało się go wyłowić z morza. Jedynym czym się martwił to tym, że nie udało mu się wykonać zadania. Chwilę po przesłuchaniu usiłował odgryźć sobie język. Z tego typu przeciwnikiem wygrać jest bardzo trudno.
Niektórzy komentatorzy i eksperci twierdzą, jakoby zamach terrorystyczny w Paryżu był bardzo dobrze przygotowany. Symultaniczny atak na 6 celów w jednym czasie, duża ilość ofiar. Nie twierdzę, że był źle przygotowany. Tylko co to za filozofia, by wypuścić kilku desperatów uzbrojonych w prymitywne kałasznikowy i trochę ładunków wybuchowych na bezbronnych mieszkańców olbrzymiej metropolii? Żadna. I to jest najbardziej niebezpieczne. Prostota tej operacji wręcz przeraża i pokazuje kompletną bezbronność, skąd inąd, bardzo sprawnych francuskich sił bezpieczeństwa. Gdyby reprezentowały poziom naszych rodzimych speców od antyterroryzmu z dużą dozą prawdopodobieństwa byłby to już piąty zamach od czasów Charlie Hebdo, a nie dopiero drugi. Choć środowiska ekstremistów muzułmańskich we Francji są dobrze zinfiltrowane, to przecież zamachowcy mogli przybyć z zewnątrz (ponoć jeden z samochodów nosił belgijskie numery rejestracyjne, a broń pochodziła z Bałkanów). Baza rekrutacyjna przyszłych samobójców jest tak duża jak Europa Zachodnia. Cóż z tego, że 90 procent (osobiście nie wierzę w te statystyki, ale załóżmy) wyznawców islamu jest przeciwna rozlewowi krwi, skoro do tego co się stało w Paryżu i co się będzie dziać w najbliższej przyszłości na naszym kontynencie te pozostałe kilkanaście procent absolutnie wystarczy.
W końcu ciągle napływają tysiące nowych. Służby we Włoszech przyznały się, że jak do tej pory udało im się zdemaskować jedną (słownie jedną) osobę powiązaną z terrorystami państwa ISIS. Reasumując musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Nie uda się powstrzymać terrorystycznych ataków na Europę. Widać, że pierwszym, poważnym celem państewka ISIS została Francja. Obywatele tego kraju muszą się pogodzić, że raz na jakiś czas w centrach ich wielkich miast będą masowo ginąć ludzie. Tego procesu się nie zatrzyma, bo nie ma jak. Co najwyżej można się starać go ograniczyć. Ale to też na razie nie jest możliwe. Pierwsze, najprostsze rozwiązanie, jakie przychodzi na myśl człowiekowi kierującym się zdrowym rozsądkiem jest zatrzymanie procesu masowego napływu imigrantów z Południa. Niestety. Nie dalej jak wczoraj kanclerz Angela Merkel powiedziała, że Niemcy nie podadzą górnej liczby uchodźców, jakich mogą przyjąć, i że jedynym sposobem na ograniczenie imigranckiej fali jest… walka z przyczynami, dla których pojawiają się oni w Europie, by chwilę potem dodać – jej kraj nie może tak po prostu określić, kto może przyjechać do Niemiec, a kto nie może. Aberracja państw Unii Europejskiej sięgnęła tak daleko, że jeśli emigrant stanowczo nie wyrazi zgody nie można mu nawet pobrać odcisków palców (sic!).
Do dziś Francję, a wraz z nią Europę Zachodnią nie stać na wyciągnięcie realistycznych wniosków z ataku
— pisałem tuż po zamachu na redakcję Charlie Hebdo.
Antyreligijna lewica dalej tkwi w pysze, trawestując znane u nas powiedzenie „Polacy nic się nie stało”. To, że Europa zatraciła swoją chrześcijańską tożsamość w zamian za świeckość państw będzie nas wszystkich bardzo drogo kosztować. Nie można bowiem powstrzymać radykalnego islamskiego terroru, karykaturami Mahometa, nie mając kompletnie nic innego w zanadrzu. Pokażą to najbliższe miesiące, kiedy zamachowcy-samobójcy masowo zaczną napływać na nasz kontynent z państwa ISIS. Oby moje słowa nie były prorocze.
Niestety były. Potem dodałem:
Dziennikarze francuscy i rysownicy zapłacili najwyższą cenę za swoją wizję świata, w której nie zostawiali wiele miejsca dla religii. Problem jednak polega na tym, że następne zamachy mogą być i najprawdopodobniej będą wymierzone w zwykłych ludzi jadących metrem, czy pijących kawę przy stoliku na Champs Elysees.
Dziś wojna przeniosła się właśnie na ulicę. Śmierć zabiera już nie tylko zaangażowanych ideologicznie dziennikarzy, ale zwykłych ludzi. Stanie się codziennością. Niebawem przeniesie się na inne europejskie państwa. Polskę uratowało to, że problem inwazji imigrantów pojawił się dopiero tuz przed wyborami. Bóg strzegł. Gdyby wybuchł on rok wcześniej jestem pewien, że rząd Platformy Obywatelskiej z Donaldem Tuskiem na czele zafundowałby nam muzułmańskie ghetta w Warszawie, Krakowie, Gdańsku i Wrocławiu. „Ubogaciliby” nam metropolie zgodnie z dewizą ministry Joanny Muchy tak, że niebawem również balibyśmy się wychodzić na ulicę. Na szczęście potencjalni islamscy terroryści nie znajdą u nas w najbliższym czasie tak niezbędnego dla miejskiej partyzantki „oparcia w terenie” i możemy spać spokojnie.
Mają łatwiejsze cele. Rząd Prawa i Sprawiedliwości oraz takie inicjatywy obywatelskie jak stu tysięczny marsz Niepodległości pod hasłem „Polska dla Polaków” mają być gwarantami tego, że żadne lewackie inicjatywy pożytecznych idiotów pozbawionych instynktu samozachowawczego nie przerodzą się w decyzje polityczne. A Francuzi? No cóż. Pozostaje im życzyć hartu ducha, męstwa i woli walki oraz przetrwania w tym trudnym wojennym czasie, który dla nich nadszedł i który będzie trwać…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/271804-kilka-miesiecy-po-charlie-hebdo-wojna-staje-sie-codziennoscia