Imigranci nie pokonują tysięcy kilometrów ze swych skromnych siedzib do wypasionych miast i wsi Zachodu dlatego, że nikt ich tu nikt nie chciał. Wprost przeciwnie!
Chciano ich bardzo, tyle że nie w takiej masie na raz, no i nie tylu zwykłych pastuchów i ludzi bez zawodów lub, co gorsza, osobników gotowych podkładać bomby; marzono o fachowcach lub dzieciach gotowych od zaraz podjąć naukę np. po niemiecku. Takich wyraźnie zapraszano, chcąc odmłodzić oraz udzietnić gwałtownie starzejące się i topniejące społeczeństwa zachodnie. Chciano wzmocnić starą europejską krew. Niemcy z właściwą sobie precyzją oficjalnie planowali przyjmować co roku po 200 tys. imigrantów. Nie dalej jak 9 września br. Angela Merkel szczerze wyznała: Uchodźcy są szansą pod warunkiem, że zadba się o ich integrację. Oto cały program, cała prawda i cała wykładnia ideowa zawarta w tych niewielu prostych słowach. Uznano, zresztą już dość dawno temu, że szansą Europy jest uprowadzenie – bo tak to trzeba nazwać - z biednych krajów tych, którzy nadadzą się na Zachodzie do adaptacji. Nikomu nie przeszkadzało, że będą to prawie tylko i wyłącznie muzułmanie. Nie lękano się tego, bowiem totalnie zlaicyzowane, zgenderyzowane, ateistyczne europejskie ośrodki polityczne lekceważą niezwykłą siłę, jaką jest religia i wiara. Uznano zatem, że muzułmanie łatwo poddadzą się integracji, tak samo jak nieco wcześniej poddali się jej np. chrześcijanie z Polski. Niedawny exodus z naszego kraju co najmniej 2,5 mln młodych ludzi, przecież znacznie większy niż obecna fala uchodźców z krajów muzułmańskich, nie wywołał żadnych większych komplikacji w Europie. Wprost przeciwnie, bardzo wzmocnił Zachód. Nie potrzeba było interwencji papieża, kanclerza, premierów, wysokich komisarzy i Bóg wie kogo jeszcze; Polacy poradzili sobie sami i chcieli adaptacji. Ale nie byli muzułmanami. Polacy pojechali do krajów o tych samych korzeniach chrześcijańskich, o bardzo podobnej tradycji i nawet jeśli jest ona teraz lekceważona albo postponowana, to przecież jeszcze nikt do końca nie wydarł jej z serc i umysłów Europejczyków.
Teraz staje się jasne, dlaczego pracując nad tzw. konstytucją europejską tak uporczywie i zawzięcie odrzucano jakiekolwiek odniesienia do korzeni chrześcijańskich – lekceważąc nawet dramatyczne apele św. Jana Pawła II. Wspinano się na wyżyny demagogii, byle tylko nie wspomnieć o chrześcijańskim rodowodzie Europy. W rzeczywistości już wtedy planowano ściąganie do Europy niewolników z innych kultur i religii. Uznano, że ich asymilacja w jakimś bezwyznaniowym społeczeństwie będzie dużo łatwiejsza, więc nie chciano zostawiać najmniejszych choćby furtek prawnych, którymi mogłaby jednak przedrzeć się nauka społeczna Kościoła. Skrajnie lewackie myślenie, którego wykwitem jest ideologia gender, zbiera dziś owoce swych obłąkańczych wizji. Gender to ideologia, która już osłabiła i dalej osłabia siły witalne społeczeństw zachodnich; jest de facto koncepcją samobójczą.
Dlaczego społeczeństwa predystynowane wprost swym bogactwem i poziomem cywilizacyjnym do posiadania dużych rodzin, nie są w stanie zdobyć się choćby na jedno dziecko w rodzinie, nawet mimo przeróżnych zachęt materialnych? Zachęty te w warunkach brutalnie szerzącej się ideologii gender przestają jednak działać – o tym powinni pamiętać również polscy politycy planujący np. dopłatę po 500 zł za drugie dziecko. Takie bodźce materialne przestają spełniać swoją rolę w systemie politycznym dążącym do degeneracji rodzin, na dodatek czyniącym to planowo i masowo poprzez stosowne kombinacje ustawodawcze. Ba! wszelkie dopłaty i finansowe promocje są stopniowo zawłaszczane przez tzw. małżeństwa jednopłciowe, które choćby nie wiem jak się edukowały w seksie – dzieci nie spłodzą. Preferencje dla normalnych rodzin stają się obiektem pożądań i skutecznych żądań osobników absolutnie nie przysparzających sił biologicznych społeczeństwu – wprost przeciwnie.
W imię czego ludzie spod znaku LGBT stawiają swe żądania? Oczywiście nie ustają w opowieściach o równości, szacunku dla odmienności itp. Prawda zaś jest taka, że żądania te stawiane są i realizowane w imię zboczonej przyjemności, wyuzdania, pospolitego zaspokojenia popędów – takie teraz mamy „ideały”, które na dodatek przestały być już tylko elementem quasi kultury, ale stają się podmiotem prawa. W Polsce także – dzięki ostatnim ośmioletnim postępowym, oświeconym rządom prymitywnych polityków, ludzi bez oblicza moralnego, mającym w pogardzie nawet własne sumienie. W rzeczywistości nie mamy do czynienia z żadnym postępem. Dominuje prymitywne, wprost atawistyczne myślenie: zdobędziemy niewolników, będą dla nas pracować, uzupełnimy sobie braki ludnościowe. Oczywiście w XXI w. wszystko odbywa się bez używania miecza, bez grabieżczych wypraw. Teraz nie robi się wojny najeźdźczej, tak skutecznie wabi się niewolników, że oni sami, nawet z narażeniem życia, gotowi są pokonywać tysiące kilometrów, by tylko dotrzeć do swych przyszłych panów. (…)
Jakie prawdziwe skutki niesie koncepcja integracji imigrantów? Rozważa się z jednej strony, ilu terrorystów przedostało się już do naszych krajów, a na pewno się przedostało, ile będą nas kosztować imigranci, ile konfliktów lokalnych wywołają itd. Z drugiej zaś dostrzega się potrzebę współczucia, pomocy i dzielenia się swym dobrobytem. Nikt wszakże nie określa, czym dokładnie i jak długo będzie się dzielił. Chyba jednak nie za długo i na pewno nie ewangelicznym wdowim groszem, skoro nawet papież decyduje się na przyjęcie tylko dwóch rodzin uchodźczych, premier arcybogatej Finlandii – jednej rodziny i to w pustym domu gdzieś pod kołem polarnym, a kanclerz Merkel w ogóle nikogo nie chce gościć pod własnym prywatnym dachem; no, chyba że uznaje, iż jej prywatną posiadłością są również polskie strzechy, pod które usiłuje zapędzić tysiące jej już niepotrzebnych imigrantów. Zauważmy, jakie to przedziwne figle płata los i historia… Cofnijmy się nie tak daleko w czasie, bo do ostatniej wojny światowej, którą nasi zachodni sąsiedzi rozpętali, jak dziś twierdzą, wcale nie z pogardy i nienawiści; wiadomo, brakowało im po prostu lebensraumu, czyli przestrzeni życiowej – to należy rozumieć. Niemcy łapali wówczas Polaków prosto z ulic, brali mężczyzn, kobiety, a i dziećmi nie gardzili; nie pędzili wszakże jak bydła, lecz wieźli ciężarówkami, pociągami – prosto do Reichu. Tam zapewniali im robotę, i choć może nie płacili za dużo, ale przecież miska zupy dziennie zawsze była. Teraz, żeby się odwdzięczyć, jak mniemam, za tamtą naszą wojenną przysługę, przyślą nam nadwyżkę swoich najnowszych niewolników, niech trochę dla nas poharują.
Skąd ta gorzka ironia? Trudno powstrzymać się przed nią, słuchając niemieckich lamentów nad brakiem solidarności z nimi oraz pouczeń na temat niedostatku chrześcijańskich zasad w postępowaniu Polaków. Jednakże o najgorszych skutkach i tak się milczy. A najgorsze skutki masowego i ewidentnie zorganizowanego uchodźctwa będą odczuwalne przez całe pokolenia przede wszystkim gdzie? W krajach macierzystych emigrantów, w ich ojczyznach, które w tej chwili pustoszeją, targane wszelakimi wojnami, pozbawiają się, albo raczej są pozbawiane, własnych sił witalnych. Jak i kiedy odżyją te kraje, skoro znikają z nich ludzie młodzi, silni, wykształceni, przedsiębiorczy? Tam zostanie tylko nędza, choroba i starość. Skutkiem obecnej fali imigracyjnej najtrudniejszym do przewalczenia jest i będzie wielkie osłabienie gwałtownie rosnącego zapóźnienia krajów dostarczających swych ludzi społeczeństwom stojącym na bardzo wysokim stopniu rozwoju.
A może jednak nam tylko się wydaje, że stoimy tak wysoko? Osobiście czuję się, jakbym obserwował selekcję na dawnym targu niewolników: ten młody, zdrowy, silny i zna się na jakimś rzemiośle, to nada się do roboty; ta ładna, zdrowa, to zaspokoi chuć pana, a potem pójdzie do krów; te dzieciaki się podkarmi i przysposobi do pomocy na folwarku… Czy możemy jednak mówić o niewolnictwie? Wszak teraz nie batoży się obcych przybyszów, nie głodzi, lecz trzyma w barakach, karmi i - integruje. (…) Ale czy tak mają się rozwijać nowoczesne społeczeństwa? To jest ten wielki postęp? Że grabi się innym krajom to, co mają najcenniejszego: ludzi młodych, silnych (są w stanie wędrować tysiące kilometrów w najgorszych warunkach), wytrwałych, posiadających różne zawody, często znających język obcy, przynajmniej angielski. To postęp na tym polega, że grabi się im dzieci, młodzież i przerabia na swoich obywateli? Że totalnie osłabia się innym ich siły witalne? A czemuż to tak?! Ano dlatego, że nasi obywatele dzieci mieć nie chcą, nasi obywatele wolą być bogatymi, chronionymi super nowoczesną bronią obywatelami-degeneratami, dla których największą wartością jest nieustanne uprawianie seksu i na dodatek w sposób absolutnie nieproduktywny, oderwany od natury.
(…) Obywatele Europy zagwarantowali sobie prawną ochronę swoich zboczeń, eliminując zarazem wszelkie przejawy ich leczenia i zwalczania… To też jest postęp? W jakiż to niby sposób służy naszej populacji, naszym społeczeństwom seks w przedszkolu, adopcja dzieci przez homoseksualistów, permanentna aborcja? W ochronę zboczeń wciągnięto naukę, czyniąc z niej karykaturę w postaci gender studies, finansując ją z publicznych, a więc wspólnych pieniędzy. To my, wysoko cywilizowane społeczeństwa, powinniśmy mieć tyle ludzi, wykształcić samodzielnie tyle kadr, by właśnie do biednych krajów posłać najlepiej wyedukowanych lekarzy, inżynierów, techników, naukowców, administratorów, którzy będą tam zapobiegali katastrofom ekologicznym, głodowym, epidemiologicznym, sprawnie budowali drogi, szkoły, szpitale, podpowiadali, jak wykorzystać zasoby naturalne, zmniejszyć umieralność dzieci, zachorowalność… Powinniśmy tam wysyłać prawdziwych humanistów, bo misjonarze chrześcijańscy sami nie wystarczą, by zapobiegać wojnom, okrucieństwom, degradacji kobiety. Kiedyś – jeszcze nie tak dawno! – czuliśmy i wiedzieliśmy, że mamy jakąś misję cywilizacyjną. Ale teraz? Poślemy im takich geniuszy i takie autorytety jak np. prof. Fuszara lub prof. Hartman? Chyba po to, żeby tamtejsi prości ludzie nabrali do nas odrazy albo żeby w końcu ukręcili łeb tym pseudonaukowcom, gdy zaczną im tłumaczyć np. pożytki płynące z kazirodztwa. Prof. Fuszara, jak by nie było pełnomocnik rządu do spraw równego traktowania, z pewnością wyjaśni im, że kazirodztwo w żadnym wypadku nie spowoduje degeneracji genetycznych u potomstwa. Z jednego bardzo prostego powodu: dzieci z takich związków będzie się po prostu uśmiercać, albo mówiąc nowocześnie – abortować.
Własne dzieci zabijać i sprowadzać sobie od biedaków nowe – oto postępowa metoda! Oto do czego u progu XXI wieku, wieku wszelkich zdobyczy technologicznych, doszli ludzie Zachodu, którymi i my przecież jesteśmy. Oto koszmarna zabawa „nowoczesnych” naukowców, polityków, a nawet niektórych chrześcijan…
Cywilizacja zachodnioeuropejska dokonała gwałtownego zwrotu i to o 180 stopni. Nie kroczymy już ku tamtym ludom, ku biedakom. Otworzyliśmy granice, by paradoksalnie zamknąć się w swym świecie. Nie chodzi bowiem o to, by mieć otwarte granice, lecz o to, by samemu przez te granice wyjść do potrzebujących. Kroczymy w przeciwnym kierunku niż wskazywały dotychczas zasady moralne, religijne, zasady niebywale cenne, wprost życiodajne, bo wynikłe z doświadczeń aż kilkudziesięciu albo i więcej generacji. Zamiast iść ze swoją wiedzą i zasobami materialnymi na zewnątrz swego świata, iść z pomocą do biednych i zapóźnionych cywilizacyjnie ludów, my, bogaci i arcybogaci, zamykamy się w sobie i drenujemy te kraje niemiłosiernie – pod płaszczykiem solidarności, współczucia. Tam zaś, w tamtych ojczyznach niech dzieje się, co chce. Misji już nie ma, misja to pojęcie staromodne, zacofane, obśmiane przez genderowych „naukowców” i tyleż prymitywnych, co pazernych polityków.
Jeżeli zapytać przeciętnie wykształconą osobę, co to jest i skąd się wziął feminizm, odpowie, że to słuszna walka kobiet o równe prawa, o sprawiedliwe miejsce w społeczeństwie itp. To prawda, ale niecała.
Główna baza ideologiczna feminizmu nie jest dziełem kobiety, bowiem za ojca feminizmu należy uznać Fryderyka Engelsa, utrwalonego przez propagandę komunistyczną jako twórca, obok swego przyjaciela Karola Marksa, wszelakiej sprawiedliwości społecznej. W rzeczywistości Engels był bardzo bogatym przemysłowcem (zakłady włókiennicze w Niemczech w Barmen i w Wielkiej Brytanii w Manchesterze), a jego walka o równouprawnienie kobiet miała bardzo prostą przyczynę. Otóż na Zachodzie pod koniec XIX w. zaczęło w coraz liczniejszych fabrykach gwałtownie brakować rąk do pracy. Uznano zatem, że konieczne jest masowe zatrudnianie kobiet, by ratować nie socjalizm, ale – kapitalizm i to w swej najprymitywniejszej formie. Wiązało się to jednak z oderwaniem kobiety od rodziny, dzieci, od obowiązków domowych. Engels znalazł „naukowe”, ideologiczne uzasadnienie dla przemieszczenia kobiety z rodzinnego domu do hali fabrycznej. W słynnej rozprawie Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa (1884) zawyrokował, że w małżeństwie toczy się nieuświadomiona walka klas, w której kobieta zawsze jest na przegranej pozycji, a w związku z tym światli i postępowi ludzie powinni jej pomóc, wyrwać ją ze szponów mężczyzny. No i Engels oraz jego naśladowcy wyrwali kobietę z rodzinnego domu i przenieśli gdzie? Do hal fabrycznych, by spędzała tam przy maszynach na ciężkiej harówie po 10 godzin dziennie. A ponieważ maszyny były coraz nowocześniejsze, to automatycznie miało się rozumieć, że kobieta znalazłszy się w nowoczesnym środowisku technologicznym, wiedzie życie nowoczesne. I fabryki zapełniły się kobietami-robotnicami, a ulice dziećmi bez opieki. Rzecz jasna ruch sufrażystek miał swoje ewidentne racje; ograniczanie kobietom np. dostępu do uniwersytetów albo odmawianie im praw wyborczych na pewno nie miało sensu. Dlaczego jednak posunięto się do demontażu rodziny? Wydaje się, że podobnie jak wiele innych postępowych idei, również feminizm rozwinął się do karykaturalnych, szkodliwych rozmiarów. Do rozmiarów ideologii gender. Znaleźli się ludzie, dla których rozwój feminizmu zdaje się nie mieć końca (a przecież tym samym i celu). Zrównanie praw kobiet i mężczyzn posunięte zostało do paranoi, zakwestionowano bowiem samą naturę, zakwestionowano płeć człowieka. Nawiasem mówiąc, Engels, który dał podwaliny pod ruch feministyczny i genderowy, musi się w grobie przewracać z wściekłości, nie cierpiał bowiem homoseksualistów, a co dopiero mówić o gorszych dewiacjach.
Konsekwencje wcielania w życie kolejnej utopii przerastają wyobrażenia jej twórców. A wśród tych konsekwencji jest sprowokowanie fali imigracyjnej celem biologicznego wzmocnienia zgenderyzowanych społeczeństw. W zachodniej cywilizacji kobieta już nie spełnia swojej roli. Rola matki jest w pogardzie. Gospodyni domowa to nie kobieta godna szacunku, lecz epitet. Prawodawstwo w ogóle nie zauważa gospodyni domowej, proponuje się przeróżne udogodnienia i wsparcia finansowe parom homoseksualistów (a mówi się już o usankcjonowaniu nawet zoofilii!), ale żadnego państwa nie stać na to, żeby zaproponować kobietom po 35–40 latach ich trudnej pracy w domu najskromniejszej choćby emerytury. Na to naszych podobno wysoko rozwiniętych społeczeństw nie stać. Cóż więc dziwnego, że przy takim deprecjonowaniu tradycyjnej roli kobiety, i w ogóle rodziny, społeczeństwa starzeją się w tempie oszałamiającym.
Popularyzuje się i chroni wszelkimi sposobami „rodziny” homoseksualne pod pozorami stosowania zasady równości, a de facto dlatego, że obecnie władzę przejmują i prawa stanowią politycy o odchyłach seksualnych, z nieuregulowanym życiem rodzinnym i po tzw. przejściach. W związku z tym nie są wrażliwi na normalność, lecz odwrotnie, szukają sympatii i zrozumienia wśród im podobnych. Nie trzeba daleko się rozglądać; oto prezydent zza Odry, Joachim Gauck, notabene były pastor, porzucił żonę i czwórkę dzieci i oficjalnie występuje z „partnerką” jako pierwszą damą Niemiec. Dama… (…)
Jasne jest, że ten milion imigrantów, który w tym roku wyważa bramy zachodu, to forpoczta wielu kolejnych milionów, które tu przybędą nie tylko siłą rozpędu, ale wabieni w dalszym ciągu przez zdegenerowanych polityków, ludzi prymitywnych, o bardzo wąskich horyzontach umysłowych, wyszkolonych jedynie w demagogii, wyszczekanych i kierujących się w swoim działaniu socjotechniką, lecz nie zasadami, moralnością czy choćby tylko zdrowym rozsądkiem. Cóż czynią np. światli przedstawiciele narodów w Parlamencie Europejskim? Oto właśnie parę dni temu przygotowywano się do kontynuowania inżynierii społecznej, głosując dokumenty zmieniające w prawie naturę małżeństwa, promujące aborcję, eutanazję i seksualną edukację już od małego dziecka. Czy przeczytaliście gdzieś o tym w wysokonakładowych gazetach, czy donieśli wam o tym np. rządowi funkcjonariusze medialni prowadzący dzienniki w TVP?
Ten artykuł nie zajmuje się kwestią, co należy zrobić z imigrantami w zaistniałej już sytuacji. To artykuł o prawdziwych, głębokich źródłach kryzysu, który, jak widać, nie tylko dla niemieckich polityków żadnym kryzysem nie jest, lecz dostawą świeżego towaru, dostawą, która chwilowo troszeczkę się skomplikowała. Jeżeli nie zlikwiduje się źródeł masowej imigracji – jeśli Europa nie weźmie się za to jak najszybciej – to przypłynie do nas niebawem nie rzeka uchodźców, rzeka nieszczęść, ale przypłynie tu wiele takich rzek, które rozleją się po całym kontynencie, siłą rzeczy zatapiając go, zatapiając naszą przebogatą tradycję, nasze wielkie dzieła sztuki, wielowiekową architekturę, świątynie, nasze sale koncertowe, dumne uniwersytety, pyskate ośrodki medialne, nas samych. Ostatni powie: amen. A ratunek jest taki prosty: przywrócić normalność. Normalność w myśleniu, obyczaju, życiu i współżyciu.
*Jest to fragment artykułu, który ukazał się w aktualnym numerze miesięcznika „WPIS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Więcej na www.e-wpis.pl *
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/266290-ideologia-gender-u-zrodel-masowej-imigracji