Wszystko zaczęło się od błędnej kalkulacji. Wcześniej czy później, uznał Recep Tayyip Erdoğan, gdy wybuchła wojna domowa w Syrii, Baszar al- Asad zostanie obalony. Do dziś pozostało to jednym z głównych celów jego polityki zagranicznej. Turcja, gdzie dominują sunnici, uznaje syryjski reżim, opierający się na mniejszości alawitów, szyickiej sekcie wspieranej przez Iran, za swojego wroga.
By pozbyć się Asada, Turcja udzielała schronienia syryjskim uchodźcom, gościła przedstawicieli syryjskiej opozycji (Syryjska Rada Narodowa została powołana w Stambule w 2011 r.), organizowała spotkania „grupy przyjaciół Syrii” oraz zezwalała członkom Wolnej Syryjskiej Armii na utrzymywanie baz na swoim terytorium. Gdy z syryjskiej wojny domowej wyłoniło się Państwo Islamskie, Turcja również udzieliła mu „cichego” wsparcia.
Do niedawna bojownicy IS mogli bez problemów przekraczać 900 kilometrów granicy syryjsko - tureckiej. Właśnie tą drogą, zwaną potocznie „jihadi highway”, setki zagranicznych bojowników, głównie z Europy, dotarło do Syrii. Ubiegłego września tureckie media opublikowały tajny raport tureckiego kontrwywiadu (MIT), z którego wynikało, że Państwo Islamskie werbuje bojowników w południowych regionach Turcji. I gdy nie znajduje ochotników, porywa młodych mężczyzn z przygranicznych wiosek. A Ankara następnie, po cichu, wypłaca ich rodzinom rekompensaty.
Miesiąc później największa partia opozycyjna w Turcji, CHP, opublikowała zdjęcie jednego z dowódców IS, który został ranny podczas walk w Syrii. Zdjęcie pokazywało go podczas leczenia w szpitalu w Hatay, w południowo-wschodniej Turcji. Krytyczna wobec rządu w Ankarze gazeta „Today’s Zaman” wydrukowała zdjęcie z podpisem:
Leczymy ich, a potem idą ścinać głowy
Poza tym Ankara miała regularnie dostarczać dżihadystom broń, otrzymując w zamian ropę z irackich pól naftowych, przejętych przez IS . Turecki rząd zdementował doniesienia medialne i zarzekał się, że nie pomaga islamistom. Faktem jest jednak, że nie robił nic, by wesprzeć Kurdów w ich walce z IS. Nie udostępniał międzynarodowej koalicji przygranicznej bazy lotniczej Incirlik, a przede wszystkim nie robił wiele dla uszczelniania granic kraju. Dla Erdoğana ścinający głowy dżihadyści byli mniejszym zagrożeniem niż możliwość reaktywacji strategicznego sojuszu między reżimem w Syrii a Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), dążącą do ustanowienia niepodległego kurdyjskiego państwa, na pograniczu Turcji, Syrii, Iranu i Iraku.
Erdoğan zawarł więc coś w rodzaju „paktu o nie-agresji” z IS. Rozumując zgodnie z zasadą „dziel i rządź”, wyobrażał sobie, że skorzysta na konflikcie zbrojnym między Kurdami a Państwem Islamskim, czekając, jak obie strony się wykrwawią. Licząc jednocześnie na to, że Asad zostanie obalony i władze w Syrii obejmą umiarkowani islamiści, bądź świeckie siły, szkolone przez Amerykanów i związane z Ankarą.
Kalkulacje te okazały się jednak błędne. Kurdowie, wbrew oczekiwaniom, dalej odnosili sukcesy w Syrii, Amerykanom udało się wyszkolić zaledwie 60 bojowników Wolnej Armii Syryjskiej, Asad utrzymał władzę, a IS jednocześnie poszerzył swoje wpływy w regionie. Zmiana strategii Ankary nastąpiła 20 lipca po zamachu w tureckim mieście Suruç, w którym zginęły 32 osoby - uczestnicy konferencji w sprawie odbudowy miasta Kobane w sąsiedniej Syrii. Turcja, chcąc nie chcąc, musiała zareagować. Zmobilizowała więc wojska wzdłuż granicy z Syrią i przerwała szlaki dostaw dla Państwa Islamskiego, udostępniła Amerykanom bazę lotniczą w Incirlik i rozpoczęła naloty na pozycje IS w Syrii.
Jednocześnie otworzyła jednak drugi front walki, z Kurdami. Niemal natychmiast rozpoczęła naloty przeciwko stanowiskom Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), w północnym Iraku. Zginęły w nich już setki kurdyjskich bojowników. Kurdowie odpowiedzieli atakami na tureckie siły bezpieczeństwa. Z każdym dniem spirala przemocy się coraz bardziej nakręca. Władze w Ankarze twierdzą że obie kampanie są częścią tej samej walki z terroryzmem.
Nie ma różnicy między PKK i Daesz (IS - red.)
—mówi wprost turecki szef dyplomacji Mevlut Cavusoglu. Naloty na pozycje kurdyjskie przekreśliły i tak kruchy proces pokojowy z Kurdami, rozpoczęty dwa lata temu zawieszeniem broni, wynegocjowanym między władzami w Ankarze i uwięzionym liderem Kurdów Abdullahem Öcalanem.
I o to właśnie Erdoğanowi chodzi. Turecki prezydent zakłada, że jeżeli uderzy w PKK, ta zapewne się zemści. Dojdzie do zamachów i w rozpisanych na nowo wyborach Erdoğan i jego partia AKP zaprezentują się jako jedyna siła polityczna, która jest w stanie zaprowadzić spokój i porządek. W wyborach w czerwcu AKP nie zdobyła większości konstytucyjnej, wciąż de facto nie utworzyła więc rządu, a prokurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP) po raz pierwszy dostała się do parlamentu, zdobywając 12 proc. głosów.
W przypadku nowych wyborów, na tle brutalnych starć z Kurdami, HDP – zakłada Erdoğan- zniknie raz na zawsze ze sceny politycznej. I AKP się wzmocni. To ryzykowna kalkulacja. Regionalny rząd kurdyjski w północnym Iraku oraz kurdyjskie „Ludowe Jednostki Obrony” (YPG) w Syrii, powiązane z PKK, są głównym sojusznikiem zachodniej koalicji pod wodzą USA, w jej walce z IS. Przez bombardowania z powietrza nie da się zniszczyć Państwo Islamskie, nawet jeżeli pomaga w tym rząd w Ankarze. To na barkach syryjskich Kurdów walczących na lądzie spoczywa największy ciężar walki przeciwko dżihadystom.
Osłabiając Kurdów, Erdoğan ryzykuje wewnętrzną destabilizację. Przystępując do międzynarodowej koalicji przeciwko IS, Turcja stała się celem zemsty islamistów. Samach w Suruç nie będzie zapewne ostatnim, z którym Ankarze przyjdzie się zmierzyć. Ataki Kurdów na siły bezpieczeństwa także będą się mnożyć. Kurdowie mogą też przyspieszyć, jak twierdzą niektórzy eksperci, ogłoszenie - lub próby ogłoszenia - przez nich niepodległości. Konsekwencją może być powstanie i wojna domowa na wielką skalę, toczona na terenie wschodniej Turcji. Chaos zapewne wykorzystają dżihadyści i syryjski konflikt może się rozlać na tureckie terytorium.
Na dodatek Kurdowie są przekonani, że Amerykanie ich sprzedali. Że byli ceną za przystąpienie Turcji do międzynarodowej koalicji przeciwko IS. Jeśli tak rzeczywiście było, to będą szukać kolejnego sojusznika w regionie. Może nim być Rosja, a nawet Iran. Może dojść do zawarcia sojuszu między reżimem w Syrii i PKK, któremu Erdoğan tak usilnie chciał zapobiec.
Pacyfikacja 14-milionów Kurdów żyjących w kraju, nie udała się Turcji przez 30 lat. I nie ma żadnych powodów dlaczego miałaby się udać teraz. Zaognianie konfliktu, który był już niemal całkowicie zażegnany, odbije się Ankarze czkawką.
Ciekawa pozycja dostępna wSklepiku.pl:”Atlas radykalnego Islamu”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/261893-podwojna-gra-erdogana-turcja-zamiast-z-panstwem-islamskim-walczy-z-kurdami-moze-ja-to-drogo-kosztowac
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.