W miniony poniedziałek historyczny przywódca i honorowy przewodniczący Frontu Narodowego, Jean-Marie Le Pen, został zawieszony w prawach członka tej partii. Poza kwestiami formalno-prawnymi związanymi z tą decyzją (z natury rzeczy tymczasową) oraz poza kwestiami sentymentalno-rodzinnymi (córka założyciela i aktualna przewodnicząca FN, Marine Le Pen, aktywnie działa na rzecz wykluczenia ojca) jest do rozważenia kwestia fundamentalna, a mianowicie: jaki ma ta decyzja związek z ambicjami politycznymi FN.
Otóż, moim zdaniem, w sytuacji do której doprowadziły powtarzające się skandaliczne wypowiedzi ojca-założyciela, córka-przewodnicząca nie ma innego wyjścia, jak tylko dążyć do usunięcia ojca z partii. W przeciwnym razie jej wielki polityczny plan, realizowany krok po kroku od 2011 r., odkąd objęła polityczną schedę po ojcu, nie dojdzie do skutku.
Trzeba bowiem pamiętać, że za czasów Jean-Marie Le Pena Front Narodowy był partią trwale niezdolną do objęcia władzy. Nie tylko władzy w państwie, ale nawet w gminach, departamentach i regionach. Na Front Narodowy głosowano (w początku lat 2000 dość masowo, niekiedy w proporcji ponad 20 proc. głosów), ale nic z tego nie wynikało. Kandydaci FN byli relatywnie popularni, ale zarazem - niewybieralni.
Otóż to się zaczęło zmieniać za rządów córki starego Le Pena. Dobry wynik FN w ubiegłorocznych wyborach europejskich, potem w wyborach municypalnych oraz w tegorocznych wyborach departamentalnych oznacza nową jakość na francuskiej scenie politycznej. Odtąd FN przestaje być „wielkim niemową”, a staje się aktywnym aktorem. Hipoteza przejęcia władzy przez FN po najbliższych wyborach prezydenckich w 2017 r. nie należy już, jak to było jeszcze kilka lat temu, do kategorii „political fiction”. Staje się opcją realistyczną.
I teraz, kluczowe pytanie: jak do tego doszło? Ano tak, że Marine Le Pen udało się przekonać znaczną część wyborców, a nawet malutką część elit intelektualnych, że FN nie jest już partią antysemicką i ksenofobiczną, że nie jest partią faszystowską. Owszem, FN stawia problem masowej imigracji w centrum debaty, podczas gdy inne partie (a szczególnie lewica, z rządzącą PS włącznie) mają z tym kłopot. Ale FN pod przywództwem Marine Le Pen głosi – moim zdaniem przekonywająco – że to jest realny problem i że nie jest dowodem faszyzmu opcja na rzecz utrzymania spoistości tkanki społecznej. A nawet, że nie jest dowodem faszyzmu stawianie na tradycyjną kulturę francuską o korzeniach europejskich, chrześcijańskich, ale – uwaga! - zarazem laickich (FN jest przywiązana do modelu laicité). Do niedawna udawało się elitom medialno-intelektualnym utrzymywać przekonanie, że to faszyzm. Sukces Marine Le Pen polega na tym, że zwycięża przekonanie, że to jest prawo do bycia sobą, że taka aspiracja jest czymś naturalnym i mającym prawo obywatelstwa w życiu publicznym.
Otóż ten sukces Marine Le Pen nie utrzyma się i nie pozwoli na zwycięski marsz po władzę, jeśli FN nie wyzwoli się do końca z wizerunku partii ksenofobicznej. A nie wyzwoli się z niego, jeśli wyborcy uznają, że partia tolerując ksenofobiczne wypowiedzi swojego założyciela, w jakiś sposób się z nimi utożsamia.
Czyli dla FN to jest wybór: Jean-Marie Le Pen albo władza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/243590-po-zawieszeniu-le-pena-o-co-idzie-gra