Umarł Günter Grass, wielki niemiecki pisarz i ilustrator, przyjaciel Polski i Polaków

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

W wieku 87 lat zmarł urodzony w międzywojennym Gdańsku, niemiecki laureat literackiej Nagrody Nobla Günter Grass. Pamiętam, gdy w 1999r. Szwedzka Akademia ogłosiła tę decyzję, wyszedł z nieodłączną fajką w dłoni do dziennikarzy zgromadzonych przed jego domem w Behlendorfie, powiedział krótko „cieszę się”, usiadł obok żony w ich niebieskim volvo i pojechał do… dentysty.

Günter Grass, autor „Blaszanego bębenka”, przetłumaczonego na 27 języków z chińskim włącznie, wydanego w blisko 5 mln egzemplarzy, długo czekał na to uznanie, dokładnie aż cztery dekady. Wyróżnienie jego talentu literacką Nagrodą Nobla nie budziło żadnych wątpliwości, ale było jakby nieco spóźnione. On sam był w Niemczech jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci, bynajmniej nie tylko na polu literackim. Jedni nazywali go wyrzutkiem sumienia, inni wręcz sumieniem narodu.

Grass, syn Kaszubki i Niemca, nigdy nie pisał „pod czytelnika”. Gdy w wydanym w 1959r. „Blaszanym bębenku”, podjął rozrachunek z niemiecką, wtedy nieodległą przeszłością, posługując się postacią karła Oskara Matzeratha, włożył pióro w niezabliźnione rany i fobie, ale przede wszystkim burzył mit o rdzennej niemieckości swych rodzinnych stron, czym doprowadził środowiska wysiedleńców do prawdziwej wściekłości. „Temu facetowi należałoby dać kopa w d…”, pomostowali zacietrzewieni „wypędzeni”, którzy zarzucali mu, że „sra we własne gniazdo” i zalecali podsuwali „emigrację”…

Niepokorny autor został we własnej ojczyźnie posądzony o deficyt ducha narodowego. W Polsce zaś jego „Blaszany bębenek” uchodził za powieść podważającą „prawdy” o prastarej polskości Gdańska i całego Pomorza, które „wróciło do macierzy”. Pierwszy raz czytałem te książkę wydrukowaną chałupniczym sposobem na kserokopiarce, w tzw. podziemnym obiegu. Z czasem Grass zdobył także uznanie w naszym kraju, został doktorem honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego i honorowym obywatelem miasta.

Nie inaczej było w przypadku „Rozległego pola” (1995), w którym zakłócił pozjednoczeniową euforię w RFN, wykazując głębokie podziały między „Ossis” (wschodni Niemcy) i Wessis” (zachodni). Grass wydobył wówczas na światło dzienne to, czego nikt między Odrą a Renem nie chciał dostrzec: zamiast tryumfalnego etosu wetknął w ręce czytelników epopeję o rozdarciu.

„Autor, który o Gdańsku, jedzeniu czy o dupie pisze tak samo zmysłowo jak żaden inny, spłodził bezbarwną powieść z niewiarygodnymi postaciami”,

pisał o tej książce recenzent „Die Weltwoche”, dziennik „Frankfurter Allgemeine” grzmiał:

„Kto pozwolił mu uwierzyć, że jest narodowym piewcą i następcą Thomasa Manna? Grass odbył poród martwego monstrum”,

zaś bulwarowy „Bildzeitung” zalecał:

„Wysłać tego czerwonego dobosza na Kubę albo do Chin!”.

Rozzłoszczony Marcel Reich Ranicki, polski Żyd, osiedlony po wojnie w RFN, nieżyjący już „car” niemieckiej krytyki z furią darł na okładce tygodnika „Der Spiegel” książkę Grassa na strzępy. Notabene nie po raz pierwszy. Tych samych razów Ranicki nie szczędził mu też za „Blaszany bębenek”, chociaż z czasem przeprosił autora, że „w jego przypadku się mylił”.

„Rozległe pole” to 784 stronicowy epos, do którego popchnął go sen; Grassowi miało się przyśnić, że żona zdradziła go z uwielbianym przez nią autorem Theodorem Fontanem, który de facto nie żyje od stu lat. Zainspirowany przywrócił go między żywych pod postacią Theo Wuttke, zwanego „Fontim”. Intencją Grassa było paralelne zestawienie wydarzeń z XIX i XX wieku. Prawdziwego Fontane, literata, krytyka, rewolucjonistę i rewizjonistę połączyło z fikcyjnym „Fontim” prawie wszystko: obaj urodzili się w Nowym Rypinie (Neurippin, miasto w Brandenburgii), odbywali służbę wojskową we Francji, byli szpiclami służb bezpieczeństwa, przeżyli jednoczenie Niemiec, obaj mieli afery miłosne i nieślubne dzieci. W efekcie powstała powieść rozrachunkowa, demaskatorska, bezlitośnie oskarżycielska, odnosząca się nie tylko do pierwszych pięciu lat od chwili obalenia muru berlińskiego, lecz także do niemieckich doświadczeń z ostatnich 150 lat.

Jeszcze przed wydaniem tej książki, pełnej alegorii i ucieleśnień wielu znanych postaci, Reich-Ranicki po odczytaniu jej fragmentów w Centrum Gminy Żydowskiej we Frankfurcie bił brawo na stojąco. Gdy po wydaniu tego dzieła okazało się, że obnaża przykrą prawdę, Grass zapłacił za to chłostą ze strony niemieckiej krytyki. Ale, jak wykazywał ówczesny barometr nastrojów społecznych w RFN, to on miał rację.

Umiejętności obserwacji, wyciągania wniosków, ich literackiego przekładu i odwagi cywilnej nie zabrakło Grassowi ani, gdy pisał o czołgach na Potsdamer Platz w Berlinie podczas próby rewolty z 17 czerwca 1953 r., ani wtedy, gdy towarzyszył Willy`emu Brandtowi w jego pamiętnej wizycie w Polsce, gdy kanclerz na kolanach przepraszał za winy III Rzeszy i otwarcie opowiedział się za nienaruszalnością powojennych granic. Grass nie zostawił też na kanclerzu Helmucie Kohlu i prezydencie USA Ronaldzie Reaganie suchej nitki, gdy ci złożyli wieńce na cmentarzu… esesmanów w Bitburgu.

Z jednej strony Grass napisał satysfakcjonującą wysiedleńców książkę „Idąc rakiem”, z drugiej ostro potępiał postawę wówczas szefowej Związku Wypędzonych Eriki Steinbach, dla której „historia zaczęła się od 1945r.” i bezpardonowo przypominał „zawodowym wypędzonym”, kto kogo pierwszy wypędzał i przyczynił się do późniejszych tragedii. Napiętnował też jej ideę „archiwizacji roszczeń” w tworzonym obecnie tzw. Centrum przeciw Wypędzeniom w Berlinie. Jak ironizował, w nawiązaniu do obrony Poczty Gdańskiej w 1939r.:

„Polska jeszcze nie zginęła, potem niemal zginęła, a wreszcie, po słynnych osiemnastu dniach, zginęła, choć niebawem okazało się, że wciąż jeszcze nie zginęła, tak i dzisiaj, na przekór śląskim i wschodniopruskim ziomkostwom, Polska jeszcze nie zginęła”…

Bez wahania poparł natomiast forsowaną przeze mnie na łamach Tygodnika „Wprost” kontrpropozycję do idei Steinbach, pomysł budowy polsko-niemieckiego „Centrum Pojednania” przy autostradzie, na przejściu granicznym na przedmieściach Szczecina w Kołbaskowie. Nawiasem mówiąc, oprócz Grassa, ów pomysł poparło wiele prominentnych postaci w RFN, z obecnie prezydentem Joachimem Gauckiem włącznie, niestety, z polskiej strony nie było żadnego zainteresowania przejęciem tej inicjatywy, a szkoda.

Sam Grass musiał także zmierzyć się z własną przeszłością, a dokładniej z wiekiem dorastania i służbą (przez dwa tygodnie) po wcieleniu w 1944r. do SS. Miał wówczas siedemnaście lat. Do tego epizodu przyznał się dopiero pod koniec życia, w literackiej spowiedzi pt. „Przy obieraniu cebuli”. Gdy posłyszał o tym nasz noblista pokojowy Lech Wałęsa, który wyznał kiedyś włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci, że w życiu nie przeczytał żadnej książki, postawił ultimatum:

„Albo on zrzeknie się honorowego obywatelstwa Gdańska, albo ja”.

Grass tytułu zrzec się nie chciał, widać jednak także Wałęsa był do tego nieskory, tym bardziej, że musiałby także „podać nogę” następcy Jana Pawła II, papieżowi Josephowi Ratzingerowi, który również za młodu odbierał w szkole świadectwa ze swastyką, był hitlerowskim pomocnikiem w artylerii i też latami tego wstydliwego faktu nie rozgłaszał. Ostatecznie nasz eksprezydent łaskawie uznał zasługi Grassa dla literatury oraz relacji polsko-niemieckich…

Przed trzema laty Grass ściągnął na sobie głowę kolejne razy: w 2012r. napisał wiersz „Co musi być powiedziane”, w którym uznał politykę Izraela za zagrożenie dla pokoju na świecie. Na pisarza po raz „enty” posypały się gromy, tym razem, że jest antysemitą. Izraelskie władze wydały nawet specjalne oświadczenie, w którym ogłoszono za osobę niepożądaną w ich kraju. Sam Grass określił te zarzuty jako „bezpodstawne, obraźliwe insynuacje” i „nagonkę”, i bronił swojego prawa do krytyki.

W swych esejach i komentarzach często ubolewał nad upadkiem dzisiejszych mediów. Jak np. w „Kamieniach Syzyfa”, w których pisał (przekład Piotra Burasa):

„Nie potrzeba już żadnej staromodnej cenzury. Wystarczy oferta zamieszczenia reklam lub jej brak, by i tak walczące o przeżycie media drukowane poddać szantażowi. Niemniej, to znaczy mimo niepisanego nakazu milczenia, informowanie przez rzetelnych, to znaczy dogrzebujących się do korzeni spraw, dziennikarzy o władzy sprawowanej przez rozmaite pozbawione legitymacji lobby pozostaje koniecznością”…

13 kwietnia 2015 umarł wielki, niemiecki pisarz i ilustrator, swoich czasów, przyjaciel Polaków i Polski.

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych