Wizja Houellebecqa może stać się rzeczywistością. Partia muzułmańska startuje w wyborach kantonalnych we Francji. I marzy o prezydenturze

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. screenshot/udmf.fr
Fot. screenshot/udmf.fr

W 2022 r. muzułmańska partia utworzy rząd we Francji – taką wizję przyszłości w swojej nowej powieści Soumission” (Uległość) nakreślił pisarz Michel Houellebecq. W powieści w skutek powtórzonych wyborów (w pierwszym wykryto liczne fałszerstwa) Partia Muzułmańskich Braci pokonuje Front Narodowy Marine Le Pen i tworzy islamistyczny rząd pod przywództwem prezydenta Mohammeda Ben Abbesa. Zmiana polityczna dokonuje się w napiętej sytuacji społecznej na tle narastającej przemocy na ulicach.

Książka Houellebecqa irytuje francuską lewicę, znaną od niedawna jako frakcja „Je suis Charlie”, rozdartą między obroną wolności słowa, w postaci karykatur Mahometa, a ochroną uciśnionych mniejszości etnicznych. A tu, nagle, z za ponurych wieżowców imigranckich gett, wyłoniła się islamska partia z dużymi ambicjami politycznymi. I jest ona zupełnie inna, niż można było się spodziewać. Jej członkowie są młodzi i atrakcyjni, pozornie zasymilowani. Nie mówią o szariacie tylko o szacunku dla wyznawców Allaha. I zdobywają coraz to nowych sympatyków.

W wyborach kantonalnych 22 i 29 marca Demokratyczny Sojusz Muzułmanów (UDMF) wystawi kandydatów. To pierwszy przypadek w historii V Republiki, aby partia islamska startowała w wyborach. Może to się wydawać anegdotyczne, bo partia zgłosiła swoich kandydatów w zaledwie ośmiu kantonach na dwa tysiące, ale wywołało to szok wśród tradycyjnych ugrupowań politycznych.

Tymczasem ustawa z 1901 r. o stowarzyszeniach nie zakazuje utworzenia we Francji partii odwołującej się do islamu. Takie ugrupowania powstawały już w przeszłości. W 1997 r. Mohamed Latrèche, rzeźnik halal, założył w Strasburgu Partię Francuskich Muzułmanów. W wyborach parlamentarnych w 2007 r. partia zdobyła jednak zaledwie 0,92 proc. głosów. Wynikało to z po części z faktu, że stawiała na antysemityzm i na tej podstawie nawiązała więzi z Frontem Narodowym, wówczas jeszcze pod przywództwem Jean Marie Le Pena. Dla wielu francuskich muzułmanów sojusz partii imigrantów z wrogami imigracji był zupełnie niezrozumiały. W 2009 r. partia zniknęła, jej strona internetowa przestała działać. Jeśli chodzi zaś o jej lidera, to znalazł się on na celowniku służb za „apologię terroryzmu”.

Demokratyczny Sojusz Muzułmanów jest inny. Unika radykalnych tez. Założony na przedmieściach Paryża, liczy ok. 900 członków i ponad 8 tys. sympatyków. Z tendencją rosnącą. Od chwili zamachu na „Charlie Hebdo” liczba członków partii, która widzi się jako odpowiedź muzułmańską na partie chrześcijańskie, zwiększyła się o 200 osób. „Jesteśmy partią polityczną jak każda inna. Szanujemy demokracje. Nie chcemy islamizować Francji. Widzimy się jako muzułmańska chadecja” – przekonuje w mediach założyciel ugrupowania Nagid Azergui, z pochodzenia Marokańczyk. „Islam stał się tematem politycznym w negatywnym sensie. Chcemy z tym walczyć. Chcemy laickości, która szanuje wiarę. Francja cierpi na kryzys wartości. A islam jest drugą religia Francji, więc naszym obowiązkiem jest te wartości przywrócić”- tłumaczy.

Głównymi celami UDMF są: zniesienie zakazu noszenia islamskich zasłon w przestrzeni publicznej, promocja rytualnego uboju halal i rozpowszechnienie islamskiej bankowości. O szariacie nie ma mowy, w każdym razie na razie, to zbytnio przeraziłoby Francuzów. Partia liczy tyle samo kobiet co mężczyzn, żadna nie chodzi w burce, zakryte głowy to rzadkość. Mężczyźni noszą krótko przystrzyżone brody. „Normalność” i „demokracja” to słowa, które Azergui powtarza jak mantrę.

A książka Houellebecqa? Tylko rozpaliła wyobraźnię założyciela UDMF. Azergui ma nadzieję, że uda mu się zebrać 500 podpisów radnych, burmistrzów, posłów i senatorów, by w 2017 r. wystawić własnego kandydata na prezydenta. Maiłby nim zostać 36-letni Khalid Majid, ojciec trójki dzieci i pracownik francuskich kolei, który w wyborach kantonalnych startuje w podparyskim Bobigny. Ubrany w garnitur uśmiecha się z plakatów wyborczych, w towarzystwie atrakcyjnej dziewczyny w wełnianej czapce zamiast chusty.

Demokratyczny Sojusz Muzułmanów mimo starań, by wpasować się w polityczny mainstream, budzi jednak lęk. We Francji jest od 5 do 6 mln muzułmanów. To ogromny elektorat, który dotychczas zagospodarowywała głównie lewica. Wielu francuskich muzułmanów jest jednak rozczarowanych postawą rządzących socjalistów po zamachu na „Charlie Hebdo”. Francuski MSW przykręcił śrubę, sądy surowo karzą każdy wyraz poparcia dla zamachowców, nawet tak błahy jak wykrzyk „Niech żyje kałasznikow!” (Autor tych słów powędrował za kraty na 15 miesięcy). W mediach było głośno o policji przesłuchującej nawet 8-letnie muzułmańskie dzieci, które nie chciały uczestniczyć w uroczystościach upamiętnienia ofiar w szkole. Najbardziej powstaniem nowej islamskiej partii niepokoją się jednak francuscy chrześcijanie.

„Ta partia nie ma nic wspólnego z chadecją ani demokracją. Oni chcą wprowadzić do sfery publicznej szereg zasad z Koranu. W tej chwili sytuacja we Francji jest bardzo napięta. Ludzie boją się zamachów. Jeśli dojdzie do otwartego konfliktu między islamem a Republiką, Francja, jaką dotychczas znaliśmy, przestanie istnieć” – ostrzega lider Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej (PCD) Jean-Frédéric Poisson. Według niego francuscy muzułmanie powinni angażować się w tradycyjnych partiach. „Inaczej dojdzie do społecznego rozłamu” – mówi.

Rządzący socjaliści, wierni głoszonej przez siebie tolerancji, nie widzą zagrożenia. „Każdy ma prawo tworzyć partię polityczną. I bronić noszenia islamskich zasłon czy uboju rytualnego. Tak długo jak mieści się to w zasadach demokracji. W ogóle każdy ma prawo robić co chce”- zadeklarował poseł Partii Socjalistycznej Malek Boutih.

Pozostaje mieć nadzieję, że polityczna poprawność nie odbije się francuskiej lewicy czkawką. A wizja Houellebecqua nie okaże się profetyczna.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych