Do czego może doprowadzić nasz udział w wojnie z separatystami, u boku Ukraińców?

fot. MON/wikimedia commons
fot. MON/wikimedia commons

W Kazaniu były dwie partie: prorosyjska, kapitulancka, i antyrosyjska, zorientowana na sułtana tureckiego. Partię antyrosyjską należałoby raczej nazwać partią fantastów, jako że sułtan turecki, którego włości w Europie Wschodniej ograniczały się do basenu Morza Czarnego, w żaden sposób nie mógł udzielić pomocy zbrojnej; jego wojsko po prostu nie było w stanie dotrzeć do Kazania. Niemniej jednak stronnicy Turcji wzięli górę. Sprowokowali wojnę z Rosją i zapłacili za swe ambicje własnym życiem i samym Kazaniem. Na miejscu tatarskiego Kazania zostało zbudowane rosyjskie miasto, ale znaczna część ludności tatarskiej ocalała’.

Zamieszanie wokół wypowiedzi Zbigniewa Bujaka czy też, od razu zmanipulowanej wypowiedzi Andrzeja Dudy (kandydat na prezydenta raczej mówił o tym, że gdyby NATO rzeczywiście interweniowało na Ukrainie, dopiero wtedy należałoby rozważyć udział wojsk polskich) musi prowadzić do postawienia pytania: do czego może doprowadzić nasz udział w wojnie z separatystami, u boku Ukraińców?

O ile koncepcja Andrzeja Dudy zakłada, że Polska mogłaby uczestniczyć w jakiejś szerszej koalicji, pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych, wojsk sojuszu Północnoamerykańskiego, o tyle koncepcja Bujaka miałaby zakładać wsparcie wojsk ukraińskich w walce z separatystami (a w domyśle także i z Rosją) bez udziału żołnierzy sojuszu.

To nad czym zastanawiać mógłby się prezydent Andrzej Duda wynikałoby raczej ze zmiany polityki amerykańskiej wobec wydarzeń na Ukrainie. A to – z kolei – wynikałoby z postępów separatystów (czy Rosjan) w opanowywaniu całego kraju. Amerykanie, chyba przerażeni sukcesami separatystów (jeżeli takie by odnosili – a to musiało by być wyjściem separatystów, oczywiście przy współudziale Rosji, z zainteresowania utworzeniem separatystycznej republiki na wschodzie, i dajmy na to chęcią opanowania całej Ukrainy, albo zagrożeniem Kijowowi – w przeciwnym razie na interwencje NATO nie ma co liczyć. Ale czy w ogóle tego chcieli by separatyści? Wydaje się to wątpliwe) i groźbą rozprzestrzenienia wojny na całą Ukrainę, tuż przy granicy paktu, mogli by zmienić swoje stanowisko wobec konfliktu. Wydaje się, że jest to warunek sine qua non amerykańskiej interwencji. Konieczny lecz nie jedyny. W przeciwnym razie Amerykanie w ogóle nic nie zrobią (o skuteczności sankcji szkoda w ogóle mówić).

Dziś, w przeciwieństwie do czasów minionych (tak przed obiema wojnami światowymi), mamy ten luksus, że wiemy do czego mógłby doprowadzić konflikt globalny z użyciem broni atomowej. (Dlatego też , słusznie Mao Zedong, określił ją mianem ,,papierowego tygrysa’’). Żaden rozsądny polityk (a taki jest i Putin i Obama) tego nie zaryzykuje. (atak nuklearny, można by zaryzykować tylko przy założeniu, że wcześniej zlokalizuje i zlikwiduje się wszystkie wyrzutnie wroga – a na to raczej nie ma szans). Dlatego, paradoksalnie, to nas ratuje. Lecz to nie oznacza, że wojny nie będzie i możemy się czuć bezpiecznie. To zależy, jak daleko Amerykanie pozwoliliby w Europie posunąć się Rosji i gdzie przebiega faktyczna granica NATO. Może okazać się, że nie na Bugu tylko na Odrze.

Dlatego też wszelkie rozważania na temat udziału Polski w rosyjsko-ukraińskim (jeżeli już Rosja zaangażowałaby się zdecydowanie po stronie separatystów) konflikcie muszą być prowadzone z uwzględnieniem możliwości udziału wojsk paktu Północnoamerykańskiego.

W opozycji do takiego rozumowania jest koncepcja, której wyrazicielem jest Zbigniew Bujak, i, coraz częściej, nasze elity polityczne: Na razie może powtarzają oni nie dosłownie pomysł Bujaka, lecz coraz częściej opowiadają się za wysyłaniem na Ukrainę broni. Taka samowolka może doprowadzić do tego co się stało z Kazaniem (o którym pisał Lew Gumilow), oczywiście z poprawką na to, że los ludności prawdopodobnie byłby diametralnie inny.

Na koniec można postawić leninowskie pytanie szto diełat’? Dziś musimy się wyzbyć wrażenia, że jesteśmy podmiotem polityki, a skonstatować, że jesteśmy i pewnie przez długi czas (oby nie na zawsze) będziemy tylko przedmiotem polityki. A w takim wypadku, w razie wojny, jedyną naszą szansą, jest oparcie na sojuszu z Ameryką (bazy NATO w Polsce itd.).

Albo stworzenie polskiej bomby atomowej. Ale to już chyba political fiction.

Patryk Pietrasik

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych