Ostatnie wydarzenia we Francji związane z zamachem na redakcję tamtejszego pisma satyrycznego i dyskusja wokół zagadnień związanych z coraz silniejszą obecnością społeczności muzułmańskiej w Europie skłoniły nie do zamieszczenia poniżej mojego tekstu, który 4 miesiące temu ukazał się drukiem w numerze 917 z 17.09.2014 r. „Gazety Polskiej Codziennie”. Nie stanowi on wprawdzie komentarza do tego dramatycznego wydarzenia jakie miało miejsce w Paryżu, to w mojej opinii najtrafniej skomentował red. Łukasz Warzecha w artykule „Je ne suis pas Charcie” na łamach „Super Expressu”,, ale jak sądzę stanowi ważny głos w dyskusji na temat tego co sytuacja może oznaczać dla Polski i jak my powinniśmy patrzeć na te zagadnienia. Zainteresowanych odsyłam do poniżej zamieszczonego tekstu:
W piątek minęła prawie niezauważona 331 rocznica Odsieczy Wiedeńskiej. 12 września 1683 r. wojska polskie, austriackie i niemieckie pod dowództwem polskiego króla Jana III Sobieskiego rozgromiły oblegające Wiedeń wojska imperium osmańskie. Ta jedna z najważniejszych bitew w dziejach Europy zahamowała ekspansję Islamu w Europie Środkowej i Wschodniej chroniąc w ten sposób naszą europejską, chrześcijańską cywilizację przez zagładą. Z punktu widzenia historycznego bitwę tę porównać można jedynie do zwycięstwa Karola Młota pod Poitiers w 732 r., która stanowiła kres sukcesów armii arabskiej w Europie Zachodniej. Te dwie bitwy, sprzed 331 i 1283 laty sprawiły, że dzwonnik z Notre-Dame nie okazał się muezzinem z minaretu o bliżej nieokreślonej nazwie, a Katedra Świętego Szczepana w Wiedniu czy Klasztor na Jasnej Górze nie są meczetami.
Historia jednak wbrew temu co wydaje żyjącym współcześnie nie umarła i toczy się dalej. Najbardziej potężne imperia co jakiś czas upadają, a nieomal z niczego rodzą się nowe potęgi. Konwencjonalne wojny wprawdzie nadal (jak niestety pokazuje przykład Ukrainy) są toczone, jednak obok nich toczą się ciche na pozór konflikty kulturowe, który skutki mogą być o wiele bardziej brzemienne w skutki niż nawet bardzo krwawe starcia militarne.
Nieomal codziennie media wszelkich nurtów informują nas o tym ilu obywateli Francji, Wielkiej Brytanii, Belgii czy innego kraju Europy Zachodniej wyjechało w ostatnim czasie na Bliski Wschód by walczyć tam w świętej wojnie o powstanie państwa islamskiego. Dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się, że francuskiej policji udało się aresztować 14-latka, który właśnie szykował się na wyjazd do Syrii jako „kandydat do dżihadu”. Opinii zachodnia przyjmuje te informacje z niedowierzaniem i nie bardzo wie jak ma na nie reagować.
To zaskoczenie jest tym bardziej dziwne, że pamiętam jak już 5 lat temu Polska Agencja Prasowa informowała, że w Holandii zorientowano się właśnie, iż w 4 największych miastach (Amsterdamie, Rotterdamie, Hadze i Utrechcie) najczęściej nadawanym nowo narodzonym chłopcom imieniem jest Mohammed (lub inna wersja imienia proroka Mahometa – np. Muhammad czy Mohammed). Jest to pokłosie tego, że już ok. 5 % z 17 milionowej populacji Holandii stanowią muzułmanie, a ich odsetek w dużych miastach jest jeszcze większy i sięga nawet 30%.
W sąsiedniej Francji w 1970 r. było ok. 100 miejsc kultu muzułmańskiego (głównie meczetów). Gdy sprawdzałem jakiś czas ile jest ich obecnie okazało się, że we Francji jest 2125 meczetów, które służą szacowanej na 10 milionów populacji muzułmanów. Ciekawostką jest fakt, że aż 30% wkładu w budowę meczetów we Francji stanowią środki publiczne (głównie dotacje władz regionalnych), co stanowi jawne złamanie obowiązującego we Francji od 1905 prawa rozdzielającego państwo od związków wyznaniowych.
W liczących 80 milionów Niemczech mieszka ok. 5 milionów muzułmanów. Meczety rosną tam jak grzyby po deszczu. Nikogo już specjalnie nie dziwi, że podczas corocznego festiwalu Eurowizji wśród niemieckich telewidzów głosujących sms’ami furorę robią piosenki turecki.
Tak zmienia się na naszych oczach, powoli, choć dość dynamicznie Europa początków XXI wieku. Cywilizacje pojawiają się, rosną w potęgę i znikają od zarania ludzkości. Po cywilizacji starożytnego Egiptu zostały okazałe budowle, które nieodłącznie kojarzą się nam z piramidami i Sfinksem. Rodziły się i umierały potęgi Babilonu czy Bizancjum. Czy 2 tysiące lat temu ktoś mógł przypuszczać, że cokolwiek może zachwiać potęgą Imperium Rzymskiego? Przez wielki Rzym niepodzielnie panował w basenie Morza Śródziemnego. Rzymskie legiony kolonizowały ziemie zamieszkiwane przez uważane za barbarzyńskie plemiona Germanów czy Celtów.
A jednak i ta potęga Imperium Rzymskiego legła w gruzach niczym Forum Romanum. Bogate i stojące na cywilizacyjnie wyższym poziomie rozwoju Imperium uległo pod naporem żądnych udziałów w bogactwach odważnych plemionach barbarzyńskich głownie Germanów i Hunów. Migrację barbarzyńskich plemion w granice Imperium, która doprowadziła do jego upadku nazywamy Wielką Wędrówką Ludów. Wówczas także dogorywająca cywilizacja starała się bronić swoich zdobyczy. Czyniła to zbrojnie jak na Polach Katalaunijskich w 451 r. gdy pod wodzą Aecjusza (zwanego niekiedy Ostatnim Rzymianinem) odparła (zresztą przy poparciu plemion germańskich) najazd Hunów pod wodzą Attyli. Ale poza oporem militarnym (coraz zresztą słabszym) czyniono zabiegi polityczne, aby wykreślić terytorialny i prawny zakres funkcjonowania ludów barbarzyńskich w granicach (gdy nie dało się już ich bronić) Cesarstwa. Wszystkie te zabiegi zakończyły się jednak niepowodzeniem i Imperium, którego militarna i gospodarcza potęga do dziś budzą podziw upadło, czy też jak zauważył angielski historyk Edward Gibbon „Cesarstwo Rzymskie nie umarło samo, ono zostało zamordowane”.
Europa taka jaką znamy odchodzi do historii i to odchodzi na naszych oczach. Tak jak wędrówka ludów położyła kres Imperium Rzymskiemu tak wędrówka ludów, którą jest udziałem naszego kontynentu obecnie kończy pewien okres w dziejach Europy. Zmieniły się nieco metody postępowania. Nikt nie stara się bronić, ani też podbijać chylącej się cywilizacji zbrojnie (nie licząc jakichś od czasu do czasu wybuchających starć na przedmieściach dużych europejskich miast z udziałem imigrantów). Ale proces jako taki toczy się utartymi drogami. Z tą może różnicą, że kres Imperium Rzymskiemu położyły żądne dobrobytu ludy północy, a dzisiejsza Europa stoi w obliczu wędrówki ludów z południa.
Czy z tych raczej mało optymistycznych refleksji istnieje jakaś konkluzja dla Polski? Z cała pewnością taka, że w obliczu tego problemu już dziś powinniśmy się zastanowić jak mu przeciwdziałać. Jakieś 2 tygodnie temu były premier Leszek Miller umieścił na swoim mikro blogu wpis następującej treści: „Najpopularniejsze imię męskie w stolicy Norwegii? Mohammed. 4801 chłopców. Szybko tu idzie”. Nie wiem wprawdzie czy wpis Leszka Millera (jak ktoś wreszcie poza mną i pewnie kilkoma jeszcze osobami zwróci na niego uwagę) nie sprowadzi na jego głową gromów z ust jego ideologicznych towarzyszy za niepoprawność polityczną. Wszak to ewidentny przejaw jakiegoś skrywanego „rasizmu i nietolerancji”, a nawet „mowy nienawiści”, która nie przystoi postępowemu Europejczykowi, a już zwłaszcza takiemu, który chce się zaliczać do jej najbardziej postępowej czyli lewicowej awangardy. Czy jednak Leszek Miller i jego partyjni towarzysze są wstanie poza słusznym niepokojem jaki się u nich pojawia zdobyć się jeszcze na jakąś szerszą refleksję? Starcie cywilizacji chrześcijańskiej z cywilizacją islamu w Europie jest faktem. Ta wojna toczy się na szczęście poza naszymi granicami, ale rzymska sentencja „Hanibal ante portas” ma w tym wypadku jak najbardziej słuszne zastosowanie. Jeśli realnie chcemy chronić „nasz świat” przed zagładą chrońmy w pierwszej kolejności jego fundamenty. Obca cywilizacja wkracza wówczas kiedy dotychczasowa chyli się ku upadkowi lub jest celowo niszczona. Walka z Kościołem, z chrześcijańskimi fundamentami naszej tożsamości jest podcinaniem gałęzi na której siedzimy. Europa Zachodnia tak właśnie pozbyła się (przez laicyzację i walkę z własną chrześcijańską tradycją w imię fałszywie pojmowanej tolerancji) własnej tożsamości, imigranci przynosząc im więc swoją. Brońmy więc tego co jeszcze da się uratować zanim do naszych drzwi zapuka kiedyś do nas wnuczka w burce. Może i polska lewica (ta postkomunistyczna) to zrozumie w porę.
Zwłaszcza, że już raz podczas zabiegania o poparcie Kościoła przy referendum unijnym potrafiła z powodów oportunistycznych (o jakieś głębsze pobudki ich nie podejrzewam, ale dobre i te) powściągnąć swoją antychrześcijańską retorykę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/229166-nowa-wedrowka-ludow-europa-taka-jaka-znamy-odchodzi-do-historii-i-to-odchodzi-na-naszych-oczach