Po pierwsze, Francja jest inna. Już na tle kontynentalnej Europy widać tę odmienność, tym bardziej widać ją na tle krajów anglo-saksońskich. A jeszcze bardziej na tle Polski. To, co we Francji jest normalne, u nas uchodzi za dziwactwo i vice versa. Antyklerykalizm jest częścią francuskiej kultury w takim stopniu, w jakim mesjanistyczny romantyzm jest częścią polskiej. Dwa różne światy. Stąd pojęcie świętokradztwa w tym kraju nie istnieje w debacie publicznej, a paragraf o zakazie obrażania uczuć religijnych – w kodeksie karnym. Stąd obleśne – dla nas – rysunki szydzące z religii (zresztą, z każdej religii), dla francuskiej opinii publicznej są rzeczą normalną. Wyśmiewanie religii, w takiej czy innej formie, jest tam chlebem powszednim od Woltera. Naturalnie z wyjątkiem 5 milionów muzułmanów, którzy – inaczej niż francuscy chrześcijanie różnych wyznań – jakoś się do tego nie przyzwyczaili.
Dlatego „Charlie Hebdo” dobrze wpisuje się we francuski kontekst kulturowy. W tych obyczajach bardzo dobrze mieści się wyśmiewanie religii, zaś satyra szydząca z religii na poziomie genitalnym też jest jakoś tam tolerowana. Stąd zapewnienia Jeannette Bourgab, towarzyszki życia zabitego w środę Charba (Stephane’a Charbonniera), że jego szydzące z islamu karykatury wcale nie świadczą o islamofobii. Stąd wiele w ostatnich dniach świadectw przyjaciół zabitych dziennikarzy, że byli to ludzie bezbrzeżnie łagodni, tolerancyjni, tacy którzy nie skrzywdziliby muchy. Zapewne tak było. I to właśnie określa tę francuską specyfikę: można wyśmiewać się z czyjejś religii bez zacietrzewienia, niemal przyjaźnie. Taka to wrażliwość. Czy trzeba tłumaczyć, że wrażliwość człowieka religijnego (a tym bardziej muzułmanina) jest boleśnie inna?
Po drugie, Francja sobie nie radzi z problemem imigracji, a szczególnie z problemem imigracji islamskiej. Francja opierając się na doktrynie „la laicité”, która na przełomie XIX i XX wieku sprawdziła się w zaprowadzeniu pokoju między Kościołem katolickim a Republiką, próbuje wtłoczyć w te same ramy islam, który się w nie żadną miarą tam wtłoczyć nie da. Dla islamu pluralizm poglądów religijnych jest generalnie trudniejszy do strawienia niż dla chrześcijaństwa, a dla islamu radykalnego przekonanie o prawomocności ateizmu jest obraźliwe. Pedagogika próbująca uczyć radykalnych wyznawców religii muzułmańskiej szacunku dla wartości świeckiego państwa przez takie jego przejawy jak wolność obrażania Mahometa, jest kwadraturą koła. W miarę jak rośnie ilość ludności muzułmańskiej i ilość muzułmańskich radykałów ta teoretyczna sprzeczność nabiera wymiarów bardzo konkretnych, a niekiedy dramatycznych – jak w ostatnich dniach.
Francuscy muzułmanie na pewno nie uważają „Charlie Hebdo” za największą wartość Francji. Ogromna większość z nich tę sytuację toleruje, traktując ją jako swoistą cenę za pożytki mieszkania w tym kraju, skądinąd atrakcyjnym pod wieloma względami. Jakaś część jej nie akceptuje, ale głośno nie protestuje. Ale już mniejszość – owszem – protestuje czynem: np. ok. 1200 francuskich muzułmanów walczy dziś w szeregach dżihadystów w Syrii i w Iraku. To najczęściej młodzi ludzie urodzeni we Francji, ale pochodzenia imigranckiego, zwykle z Maghrebu lub Bliskiego i Środkowego Wschodu, którzy inaczej niż ich ojcowie (wykorzenieni, albo uprawiający islam umiarkowany), wybrali islam skrajny. I wyciągają z tego wyboru logiczne – trzeba przyznać - konsekwencje. Bracia Said i Cherif Kouachi oraz Amedy Coulibaly byli typowymi reprezentantami tego radykalizmu: najpierw wczesna młodość gdzieś na przedmieściu, poczucie wykorzenienia, łatane rapem, bezrobocie i marginalizacja, potem stopniowo odzyskiwanie poczucia sensu poprzez islam; pobyty we francuskim więzieniu i w obozach szkoleniowych dżihadystów w Jemenie czy Syrii. Podobna była droga najbardziej, do niedawna, sławnego islamskiego terrorysty Mohameda Meraha, zabójcy 7 osób Tuluzie i okolicach w roku 2012. Taki schemat się narzuca. W tych warunkach ekonomiczno-demograficzno-ideologicznych byłoby dziwne, gdyby był inny.
Problem narasta z roku na rok, a francuskie elity intelektualne (z małymi wyjątkami) nie potrafią przełamać tradycyjnego w tej materii „la langue de bois”. Nie zauważa się, że trudność w integrowaniu się przybyszów z normami francuskiej kultury ma także, o ile nie głównie, przyczyny religijno-cywilizacyjne. Nie zauważa się, że z roku na rok powstaje na tle tych napięć (socjalnych, obyczajowych, ekonomicznych) coraz większa fosa, i że problem nie dotyczy jedynie radykałów, lecz także ich społecznej bazy, która liczy się już bodaj w dziesiątki tysięcy. Nie zauważa się, że doktryna „la laicité” zakładająca zanikanie partykularnych kultur krajów pochodzenia, brzmi jak szyderstwo wobec takich zjawisk jak podmiejskie blokowiska opanowane przez gangi, narkotyki i radykalny islam, gdzie w praktyce białym mieszkańcom wstęp jest wzbroniony. Tego w oficjalnym dyskursie politycznym nie ma.
Nie dalej jak wczoraj prezydent Hollande w solennym przemówieniu po uwolnieniu zakładników i zabiciu terrorystów, powiedział, że wyznawcy islamu nie mają z tym nic wspólnego. Otóż mają wspólną wiarę z terrorystami, czego wolteriański rozum nie widzi.
A przecież, gdy wskażemy na islam jako na element łączący muzułmanów z terrorystami, nie chodzi o odpowiedzialność zbiorową, ale o zrozumienie, że jest jakiś problem z islamem. Co najmniej taki, że niektórzy jego wyznawcy mają skłonność niemożliwą do tolerowania w demokratycznym społeczeństwie. No ale tego powiedzieć nie można, jeśli nie chce się być nazwanym rasistą. Francja, po trzecie, nie lubi tych, którzy nazywają po imieniu tę sprzeczność. Zatem, ci którzy przełamują zmowę milczenia, zostają wykluczeni. Niedozwolona jest analiza obecnej sytuacji w kategoriach „zderzenia cywilizacji” (Huntington).
Tego nie wolno twierdzić, bo podważałoby to wiarę w wielokulturowe społeczeństwo. W polityce wykluczony jest więc przede wszystkim Front Narodowy, który te problemy zauważa. Stąd organizatorzy niedzielnego wielkiego marszu w obronie wartości Republiki nie życzą sobie obecności tam ludzi FN. Ta partia głosi wiele poglądów osobliwych (np. na Rosję Putina, ale nie o tym teraz mówimy). Faktem jest, że od kilkudziesięciu lat respektuje zasady systemu demokratycznego uczestnicząc w wyborach i – do niedawna – pozostając na marginesie niemal wszystkich instytucji demokratycznych z powodu ordynacji większościowej i znikomej zdolności koalicyjnej. To kilka milionów Francuzów. W mię czego wyłącza się ich ze wspólnoty nawet w takim szczególnym momencie historyczny, trudno pojąć.
Wydaje się zatem, że nawet w tak krytycznej sytuacji, francuska lewica mająca ciągle rząd dusz, nie wyrzeknie się tego straszaka i nie zacznie zauważać rzeczywistości. Ale jeśli Francja nie skorzysta z tych dramatycznych okoliczności, dla przemyślenia na nowo, czym jest i dokąd zmierza, to znaczy, że niebawem zderzy się z walcem Historii potężniej niż w ostatnich dniach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/229135-francja-odetchnela-ale-problem-pozostal-trzy-uwagi-po-piatkowym-schwytaniu-terrorystow-w-paryzu-i-w-dammartin-en-goele
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.