Nadeszła zima. Czas czapek, szalików, cieknących nosów i…masowych zachorowań na to, co jeden z amerykańskich konserwatystów nazwał „post-traumatycznym zespołem klimatycznym”.
Konferencja klimatyczna ONZ w stolicy Peru, Limie, zakończyła się właśnie uzgodnieniem niewiele znaczącego porozumienia, które ma stać się podstawą do umowy ws. zapobiegania ociepleniu klimatu, która ma zostać zawarta w 2015 r. w Paryżu. Dokument wzywa kraje do przedstawienia własnych celów zmierzających do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Jeśli wierzyć rożnej maści klimatologom, to sprawa bardziej niż pilna.
Jak można się dowiedzieć z lektury niemieckiego dziennika „Die Welt” grozi nam bowiem globalna „epoka odmrożenia”. Nie uszu i palców, tylko lodowców. Według renomowanego klimatologa z Instytutu Badań nad Klimatem w Poczdamie, Hansa Joachima Schnellhubera, w przeciągu najbliższych 40 lat temperatury na świecie wzrosną o co najmniej 6 stopni Celsjusza, a poziom mórz o ok. 70 metrów.
Czas więc sprzedać walonki i onuce, wdrapać się na Giewont i sadzić tam ananasy. W takich krajach jak Chiny, twierdzi Schnellhuber, ocieplenie będzie miało jednak jeszcze poważniejsze skutki. Dojdzie tam do „masowych mordów”. Nie, to nie żart. Zmęczeni zanieczyszczeniem powietrza i nieznośnie wysokimi temperaturami mieszkańcy państwa środka będą się – zdaniem Schnellhubera - bezlitośnie zabijać. A potem przyjdą po nas. Jeśli więc natychmiast emisje CO2 nie zostaną „zredukowane do zera” zginie ponad 100 milionów osób!
Wobec tej ponurej prognozy geopolityczne zamiary Władimira Władimirowicza wydają się niewinną zabawą w lepienie bałwana. Ale wszystko nie jest jeszcze stracone. Pomysłów na to, jak zapobiec klimatycznej apokalipsie, bowiem nie brak. I choć mogą się wydawać absurdalne, a wręcz niedorzeczne, ich autorzy traktują je absolutnie poważnie. Kto by się zresztą ośmielił śmiać z milionów oszalałych od smogu i żądnych krwi Chińczyków?
Ponieważ większość energii na ziemi pochodzi od słońca, panel klimatyczny ONZ zaproponował „ustawienie” w kosmosie gigantycznych luster, które reflektowałyby promienie słoneczne i kierowały je daleko od ziemi.
Jeśli wierzyć naukowcom, nieopanowana aktywność energetyczna słońca prowadzi także do parowania mórz, a para wodna stanowi 62 proc. wydzielanych do atmosfery gazów cieplarnianych, więc jeden z naukowców zaproponował, by wsypać do oceanów miliony ton płatków śniadaniowych, co nie tylko zmniejszyłoby odbicie promieni słońca od powierzchni morza, ale także „pomogłoby w powstaniu raf koralowych”.
Amerykański ekolog Jeff Goodell zaś opowiedział się za budową gigantycznego sztucznego wulkanu, który następnie należałoby doprowadzić do erupcji. Wyrzucone przez wulkan w atmosferę cząstki pyłu odbijałyby promienie słoneczne, doprowadzając do wyraźnego ochłodzenia klimatu.
Inni eksperci widzą problem w metanie, wydzielanym przez zwierzęta. Dlatego lobbują za tym, by dawać krowom czosnek, bo wówczas „puszczają mniej bąków”. Jeszcze bardziej radykalne rozwiązanie przedstawili Australijczycy. Firma „Northwest Carbon” zaproponowała, że odstrzeli wszystkie zdziczałe wielbłądy, które, według niektórych szacunków, produkują na najmniejszym kontynencie świata ok. tony metanu rocznie, co jest równoznaczne z 23 tonami dwutlenku węgla.
Dr. Jason Box, naukowiec z Ohio State University usiłuje tymczasem zebrać pieniądze na uszycie gigantycznego prześcieradła, którym chce przykryć Grenlandie, by spowolnić tempo topienia lodowców. Jego koledzy z brytyjskiego Instytutu Inżynierii Mechanicznej zaś szukają sposobów, by pokryć wszystkie budynki na świecie algami, tak by mogły absorbować dwutlenek węgla z atmosfery.
Niektórym ekspertom, u których post-traumatyczny zespół klimatyczny ma szczególnie surowy przebieg, to jednak nie wystarczy. Wzywają do klimatycznej dyktatury. Brytyjski ekolog James Lovelock domaga się „zawieszenia demokracji” do chwili aż na świecie nastąpi wyraźne ochłodzenie, a pierwsze śnieżyce pojawią się już w lipcu. Jego zdaniem nie można pozostawić los świata w rękach ciemnego ludu, który nie odróżnia pingwinów od działaczy Greenpeacu.
Prof. Kevin Anderson, dyrektor Tyndall Centre for Climate Change Research uważa, że bogate kraje świata powinny racjonować żywność, jak podczas II wojny światowej. Szczególnie przydział mięsa powinien jego zdaniem zostać ograniczony, bo „im więcej mięsa ludzie jędzą, tym gorzej trawią i tym częściej mają wzdęcia”.
Najlepszym rozwiązaniem, i tu wszyscy klimatolodzy są zgodni, byłoby jednak, gdyby ludzie po prostu „mniej oddychali”. Jeden człowiek bowiem produkuje ok. 380 kilogramów CO2 rocznie. Kto wobec tych postępowych idei klimatologów ma wrażenie, że świata nie rozumie, niech się nie martwi.
Zawsze lepiej chichotać na zadupiu niż wyjść na idiotę w awangardzie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/225901-grenlandia-pod-przescieradlem-czosnek-w-krowie-i-platki-sniadaniowe-w-morzu-czyli-najglupsze-pomysly-na-walke-z-globalnym-ociepleniem