Nieudana amerykańska próba odbicia zakładników, więzionych przez dżihadystów w Jemenie skłania wielu do stawiania pytań o sens takich operacji. Tym bardziej, że w jej trakcie islamiści zastrzelili dwóch zakładników, z których wprawdzie jeden miał zostać zamordowany, ale drugi – wypuszczony. Więc w myśl pewnego sposobu rozumowania – gdzie tu logika, skoro zginął ktoś, kto inaczej by żył…?
Uważam diametralnie inaczej. Życie konkretnego człowieka, np. zakładnika jest bardzo ważne. Ale – paradoksalnie – próba odbicia go jest jednocześnie próbą działania na rzecz wartości jeszcze wyższych.
Po pierwsze – próba odbicia zakładnika, nawet zakończona porażką przywraca godność nam wszystkim. Bo wszyscy czujemy się poniżeni przez własną bezsilność, gdy widzimy w telewizorze kolejne kadry z ubranym na czarno psychopatą, podrzynającym gardło i powoli odrzynającym głowę ofierze. Nawiasem mówiąc: nazywanie przez media tej operacji „ścięciem”, co jest terminem w jakiś sposób dla ludzi Zachodu swojskim, kojarzącym się z gilotyną lub toporem i śmiercią nie tylko natychmiastową, ale jakoś tam honorową jest tak absurdalne i nieprawdziwe, że służyć ma chyba psychologicznemu oswojeniu horroru przez odbiorców.
Tę kwestię godności dobrze pojmował pewien Włoch, jeden z pierwszych zachodnich zakładników pojmanych w Iraku. W ostatniej chwili przed zarżnięciem, już filmowany, zdołał jakoś się oswobodzić i rzucił się na oprawców z okrzykiem: „patrzcie, sk….syny jak ginie Włoch!”. Musieli go zastrzelić, i nie zdołali w związku z tym przeprowadzić zamierzonej lekcji pedagogicznej dla nas wszystkich. Ten bohater zrobił w ten sposób – właśnie dla nas wszystkich - bardzo wiele.
Próba odbicia zakładnika daje nam poczucie, że jako zbiorowość coś zrobiliśmy, próbowaliśmy. Że nie jesteśmy bezsilni. A to naprawdę ważne, byśmy jako zbiorowość nie tracili poczucia godności. Od utraty poczucia godności zacząć się może szereg procesów gnilnych. Więc warto próbować odbijać – nawet jeśli nieskutecznie.
Po drugie – próba odbicia, nawet jeśli bezskuteczna, pokazuje całemu światu, że jako Zachód jeszcze nie zdegenerowaliśmy się, nie stoczyli do pozycji baranów czy raczej owiec, które byle pastuch może sobie zarzynać. Że jesteśmy pełnoprawnym, potężnym, niebezpiecznym zawodnikiem. „Don’t mess with US!” – „nie próbuj pogrywać z Ameryką!” brzmi popularna w Stanach rymowanka. Nie chodzi tylko o Amerykę; idzie o cały Zachód. Jeśli nie zostawiamy naszych ludzi w potrzebie, to nasi wrogowie jeszcze nas trochę szanują, i jeszcze trochę się nas boją. Oczywiście – lepiej, żeby bali się nas znacznie bardziej niż teraz, ale od czegoś trzeba przecież zacząć.
Dobrze rozumie to Izrael – kraj mający największe na świecie doświadczenie w walce z tym samym przeciwnikiem, z którym teraz ma do czynienia cały Zachód. Kiedy jeszcze izraelskie środki bezpieczeństwa były mniej doskonałe, i Palestyńczykom zdarzało się wziąć izraelskich zakładników, podstawą izraelskiej polityki była zasada: żadnych negocjacji. Opanowują szkołę, stawiają termin i żądają spełnienia jakichś warunków? Odpowiadamy postawieniem im naszego terminu – krótszego, przed którego upłynięciem mają się poddać. Po minięciu oznaczonej godziny – szturm. Giną wszyscy.
Dzięki takiej zasadzie w kwestii bezpieczeństwa Izraela może nie jest idealnie, ale nie jest gorzej, a mogłoby być. Bo w ogóle w każdej polityce częściej niż o to, żeby było lepiej, idzie o to żeby nie zrobiło się jeszcze gorzej.
Na zakończenie – ten tekst nie jest głosem w wielkiej dyskusji na temat tego, czy polityka Ameryki wobec Bliskiego i Środkowego Wschodu była przez dekady słuszna czy nie, czy trafna jest polityka Obamy, itd. itp. Mi chodzi raczej o to, jak zachowywać się w konkretnej, już wytworzonej sytuacji. A może bardziej – jak zachowywać się zawsze, kiedy jakiś pastuch chce nas traktować jak owce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/224978-ludzie-zachodu-to-nie-barany-zademonstrowanie-tego-jest-wazniejsze-niz-zycie-jednego-zakladnika