Bjorn Lislegaard, norweski muzyk i dietetyk, związał się z Polką. Jego wybranka Marta pochodzi z Łodzi. Pomimo tego, że w Norwegii mogli prowadzić wygodne i dostatnie życie, swoje dzieci postanowili wychowywać w Polsce. Jednym z głównych powodów jest zbytnia ingerencja norweskich urzędników w życie rodziny.
Nie wolno na dziecko krzyknąć, nie wolno dać klapsa, bo od razu znajdzie się ktoś, kto powiadomi o tym fakcie odpowiednie służby
— opowiada pani Marta, żona Bjorna, w rozmowie z portalem expressilustrowany.pl.
Z drugiej strony nikomu nie przeszkadza, gdy dziecko kopnie matkę. Mam wrażenie, że tam nauczyciele w przedszkolach i szkołach nieustannie cenzorują rodziców. Nasz znajomy na przykład, którego córki chodzą do przedszkola w Oslo, dostał reprymendę od pani wychowawczyni, bo dał córce do przedszkola kanapki z jasnego pieczywa. Dzieci mają dostawać wyłącznie ciemne i wszyscy rodzice, jeśli nie chcą mieć niepotrzebnych stresów, dają ciemne. Gdy jesteśmy z dziećmi w Norwegii, bardzo pilnuję, aby o godzinie 20 maluchy były już w domu. W przeciwnym razie służby zajmujące się prawami dziećmi mogłyby uznać, że się nimi źle opiekujemy
— podkreśla pani Marta.
Ta nadopiekuńczość sprawiła, że państwo Lislegaard nie zdecydowali się zostać w Norwegii nawet pomimo hojnej pomocy finansowej, z jakiej mogą korzystać tam młodzi rodzice.
W Norwegii po urodzeniu dziecka dostaje się równowartość 18 tys. złotych becikowego. Pieluchy są tańsze niż w Polsce, paczka dla niemowlaka kosztuje równowartość 10 zł
— wylicza pani Marta.
Oprócz tego każdy norweski ojciec może skorzystać 10-miesięcznego pełnopłatnego urlopu.
Niestety nadgorliwe instytucje skutecznie uprzykrzają rodzinom życie. Tak właśnie wygląda wolność w stawianych często za wzór krajach skandynawskich.
bzm/expressilustrowany.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/220662-rodzice-na-cenzurowanym-od-razu-znajdzie-sie-ktos-kto-powiadomi-sluzby