Na tle okrucieństwa Państwa Islamskiego, garnitur czyni Asada politykiem diablo „umiarkowanym”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Inscenizacje organizowane przez sunnicką organizację Abu Bakra al-Baghdadiego, występującą dziś pod nazwą Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie, wywołują efekt „gęsiej skórki” prawie u każdego „widza”.

Obraz zastraszonej ofiary, klęczącej i recytującej islamskie slogany, obok której stoi zamaskowany bandyta, zaciskający w dłoni komandoski nóż, bo gotujący się do mordu, sprawia, że stajemy się uczestnikami jakiegoś demonicznego rytuału. Ostatnią nadzieją mieszkańców „Iraku i Lewantu” stają się nagle szyiccy przywódcy Syrii i Iranu. Reżimy, które sponsorowały niejedną podobną „produkcję”.

Sprofesjonalizowany terroryzm, jaki obserwujemy dziś, to wynalazek lat 70. i 80. XX w. Zawdzięcza swój postęp m. in. „wynalazcom” sowieckim. Wynalazkiem nie jest praktyka sama w sobie, czyli zamachy, akty samobójcze, zbrojne napady i porwania, będące produktem politycznego czy religijnego sekciarstwa. Mówiło się o nich sporo już w drugiej połowie XIX w., a to dzięki rozwojowi koncernów prasowych.

Wydarzenia „po-rewolucyjne” w XX w. pokazały, że ekstremista ubrany w garnitur polityka z powodzeniem przechodzi proces „cywilizowania się”. Podobnie „cywilizują się” systemy polityczne zakładane na gruncie ekstremizmu, jakie pozostawiła po sobie rewolucja bolszewicka w Rosji i rewolucją islamska w Iranie w 1979 r. Szeregi „rewolucjonistów” składały się w obu przypadkach z grup mistyków, na etapie „rewolucji” ochoczo korzystających z narzędzi terroru. Po zdobyciu władze ujarzmiali terroryzm i instytucjonalizowali jego owoce, zarazem go eksportując. Proces „cywilizowania się” takiego systemu przebiegał w dziejach różnie i zależał od obszaru kulturowego. Czasem, jak we Francji przełomu XVIII w. i XIX w. przerwało go wojskowe oręże.

System ów nie wyzbywa się swej natury. Łagodzi swe oblicze, modernizuje się, a nawet „otwiera”. W rdzeniu jednak pozostaje strażnikiem owoców zbrodni. Nie ufa swym ofiarom i potomkom swych ofiar. Ubrani w garnitury terroryści mierzą wrogów swoją miarą, paranoicznie lękając się kontrrewolucji. Sojusznika znajdują pośród podobnych sobie, nastawionych na niszczenie starego porządku. Zwycięstwo Ajatollaha w Iranie zachwiało stabilnością w całym regionie. Wcale nie dlatego, że do władzy doszli szyici – szachowie też nimi byli.

Gwardia Rewolucyjna potrzebowała czasu, by utrwalić swą władzę. Jednym ze sposobów wiązania sił USA na obszarze tzw. Lewantu, czyli Syrii, Jordanii, Libanu i Izraela, było wspieranie terroryzmu. Terroryzm w nowej, zmasowanej jego postaci, był dla Ameryki zjawiskiem stosunkowo nowym. Ameryka dopiero się go uczyła, ale w biegu, bo także terroryzm stawał się zmyślniejszy. Na początku lat 80. w ogarniętym od 1975 r. wojną domową Libanie poczęli znikać obywatele USA. Porwania stały się dla Amerykanów istną plagą. W październiku 1983 r. cios bezprecedensowy zadała im szyicka grupa o nazwie Islamski Dżihad. Krył się za nią libański Hezbollah, wspierany zbrojnie i finansowo przez szyickie władze Syrii, czyli rodzinę Assadów oraz reżim Ajatollahów. Samobójczy zamach terrorystyczny na budynki mieszkalne żołnierzy USA i Francji w Bejrucie pochłonął 299 ofiar. Hezbollah był przekonany, że w zamachu zginął szef placówki CIA w Bejrucie. Mylił się. Nie znali wciąż jego tożsamości.

Sylwetka agenta

Dla Williama Buckley’a byłby to może los znośniejszy. 16 marca 1984 r. o godzinie 8:00 został uprowadzony przez Hezbollah sprzed mieszkania. Wybierał się do bejruckiej ambasady USA, gdzie pracował pod przykrywką zwykłego urzędnika, tzw. political officer. Miały upłynąć długie miesiące, nim Amerykańska opinia publiczna usłyszała o Buckley’u. 13 grudnia 1985 r. w dzienniku „Washington Post” ukazał się artykuł zatytułowany: Buckley Is Dead, and Iran Is Responsible. Jednym z autorówbył Jack Anderson, ikona amerykańskiego dziennikarstwa śledczego. Według ustaleń Andersona, Buckley zmarł w szpitalu w Teheranie na atak serca. Jego niewola była ponoć „makabryczna”. „Zakładamy, że wciąż żyje” – skomentował te wieści Departament Stanu. Jak było na prawdę? 57-letni Buckley należał do weteranów CIA, do jej najbardziej efektywnych pracowników agencji. Walczył w wojnie koreańskiej. Wykazał się na polu walki brawurą, za co odznaczono go Srebrną Gwiazdą. W okresie wojny w Wietnamie pracował już dla CIA. Wykonywał „tajne operacje” dla komórki agencji Special Activities Division. Miały one polegać na fizycznej eliminacji przywódców Vietcongu.

Komuniści mścili się na złapanych agentach CIA niemiłosiernie. Taki właśnie los spotkał Tuckera Gouglemanna, najlepszego przyjaciela Buckley’a. Wrócił ów do Sajgonu po swą wietnamską żonę i dziecko. Wpadł więc w pułapkę. Zmarł po kilku miesiącach tortur. Buckley zaś nie mógł się z tą śmiercią pogodzić. Mówiono o nim, że należy to agentów „can-do, go-anywhere”. Wysłano go więc prosto do libańskiego „Sajgonu”. Bejrut mógł się mu tak skojarzyć. Nie był to wszak przypadek, że trafił akurat na libańską placówkę. W końcu lat 70. współtworzył Incident Response Team oraz Counterterrorism Group, a więc protoplastów dzisiejszego Counterterrorism Center. Ameryka dopiero wchodziła na wojenną ścieżkę z międzynarodowym terroryzmem.

Buckley z werwą rozbudowywał swą siatkę informatorów. Trwała wojna, więc w jego kompetencjach leżały również operacje eliminowania terrorystów. Zemsta na nim wisiała więc w powietrzu. Oświadczenia autorów zamachu na koszary dowodziły, że lokalny szef CIA znajduje się na „czarnej liście” Hezbollahu. Nie przejął się tym specjalnie. Tylekroć uniknął śmierci, iż poczuł się nazbyt pewnie. Jak Gouglemann dekadę wcześniej, zignorował podstawowe środki ostrożności.

Sala tortur

Tożsamość porwanego zdradziły terrorystom znalezione przy nim materiały operacyjne z pieczęcią „Most Secret”. Na domiar złego nie zadziałał „mechanizm” samozapłonu torby do ich przechowywania.

Wieść o schwytaniu Williama Buckley’a przez terrorystów wywołała w Langley, siedzibie głównej agencji, szok. William Casey, dyrektor CIA, znał go od lat. Raporty Buckley’a trafiały niemal prosto na biurko Reagana. W dniu wczorajszym, 15 marca, Buckley otrzymał „zielone światło” dla operacji wydostania zakładników amerykańskich z rąk porywaczy szyickich, z udziałem „zielonych beretów” oraz izraelskich sił specjalnych. Z planu zostały nici. Teraz to uwolnienie jego autora, Buckley’a, stawało się głównym celem CIA. Casey wydał rozkaz „przewrócenia Bliskiego Wschodu do góry nogami”. O pomoc poproszono sojuszników z NATO. Do Bejrutu pojechał specjalny zespół agentów FBI i CIA. Wkrótce dołączyli doń analitycy z NSA, dysponujący zdjęciami satelitarnym. W Langley, siedziwie CIA, zebrał się natomiast zespół psychiatrów, psychologów, behawiorystów i wszelkich analityków. Mieli za zadanie przewidzieć postępowanie porywaczy oraz to, jak długo Buckley wytrzyma tortury.

O fatalnym położeniu porwanego CIA dowiedziała się już początkiem maja. Na adres ambasady USA w Atenach przyszła koperta z kasetą VHS. Kierownictwo CIA obejrzało ją w biurze Casey’a. Przedstawiała nagiego Buckle’a w trakcie tortur. Jego ciało było tak zmasakrowane, że z trudem można było je rozpoznać. Obraz był niemy. Specjaliści zauważyli, że Buckley został otumaniony narkotykami. Przetrzymywano go w ciemności, o czym świadczyła reakcja jego oczu, zaś obtarcia na szyi i rękach wskazywały, iż pętano go łańcuchami lub sznurem. Drugą kasetę oprawcy wysłali na adres ambasady w Rzymie. Nadeszła po 23 dniach. Tym razem dźwięk został zarejestrowany. Buckley bełkotał. Wciąż był pod silnym wpływem narkotyków. Trząsł się cały, a jego gołe stopy rysowały na ziemi krwisty ślad. Zwracając się do kamery, błagał o wymianę w zamian za gwarancje USA i Izraela dla terrorystów, iż oba państwa usuną swe wpływy z Libanu.

Casey nie rezygnował. Powtarzał swym agentom, by traktowali sprawę Buckley’a, jako osobistą krucjatę. Końcem września nadeszła trzecia kaseta VHS. Najdrastyczniejsza. Buckley tracił zmysły, trząsł się, ślinił, krzyczał, jego oczy kręciły się bezradnie. Wypowiedział kilka zdań o prawie terrorystów do decydowania o polityce Libanu. Specjaliści z CIA zastanawiali się już tylko, kiedy Buckley umrze. Już dawno temu został złamany, teraz go „tylko” upodlano. W Bejrucie ginęli i znikali kolejni ludzie. To Buckley wydawał swe źródła informacji. Analizowano więc, jak się zachowa, kiedy stawi czoła świadomości, że wydał ich oprawcom na śmierć? Jak na jego samobójcze myśli wpłynie katolickie wychowanie? Jeszcze tylko Casey, resztkami sił woli, wierzył, że terroryści zachowają Buckley’a przy życiu i że warto go poszukiwać. Pracownicy agencji zaczęli się już niepokoić o kondycję CIA. Upłynął rok, a sprawa wciąż uznawana była za priorytetową. W końcu Casey dał się Izraelczykom przekonać, że sprawa jest stracona.

Buckley zmarł najpewniej 3 czerwca 1985 r., po 444 dniach fizycznych i psychicznych mąk. Hezbollah pochwalił się tym dokonaniem w październiku. Anderson napisał swój artykuł w grudniu. Miał, co do faktów, rację. Jego źródło informacji pochodziło z CIA.

Trauma

Sprawa uprowadzenia i zamordowania Williama Buckley’a przez szyickich terrorystów, związanych z Syrią i Iranem, odcisnęła na CIA swego rodzaju psychiczne piętno. Przez prawie 15 miesięcy najlepsi agenci śledzili sytuację Buckley’a, oglądali, jak znęcano się nad nim, jak sprowadzano go na skraj zezwierzęcenia. W zaporę utkaną z woli walki i działania, z czasem poczęło przedzierać się poczucie bezradności, aż wreszcie, gdy los porwanego stał się oczywisty, zatryumfowało poczucie klęski.

Nie był to ostatni cios. Kilka tygodni po porwaniu Buckley’a Reagan zatwierdził operację wydostania zakładników amerykańskich z rąk terrorystów. Spierający ich Iran prowadził wojnę z Irakiem i potrzebował broni. Miał takową otrzymać w zamian za pomoc w wydostaniu porwanych. Zgodnie z założeniami National Security Council, zarobek miał powędrować na dozbrojenie nikaraguańskich Contras, jako że Kongres zabronił takiego procederu. Iran upokorzył USA. Nie wywiązał się z umowy, zakładnicy długo pozostawali w rękach terrorystów, a Buckley został zamęczony. W 1986 r. sprawa ujrzało światło dzienne i przerodziła się w skandal zwany „Iran-Contras”. Skandal zaś odbił się na zdrowiu Casey’a, którego w 1988 r. dosięgła śmierć. W sierpniu 1987 r. odbyło się nabożeństwo żałobne ku pamięci Buckley’a. CIA potwierdziła tym samym jego śmierć. Jego ciało sprowadzono dopiero w roku 1991. Ze śmiercią Buckley’a agencja nie pogodziła się nigdy. W marcu 2014 roku, w 30. rocznicę uprowadzenia Buckley’a, wydała okolicznościowe oświadczenie.

Finał sprawy Buckley’a był ciosem zadanym całej Ameryce u zarania wojny z międzynarodowym terroryzmem. Buckley był jednym z pierwszych jej męczenników. Zginął z rąk terrorystów szyickich.

Te „stare dzieje” wiele mówią o powodach, dla których USA radośnie przywitałyby upadek syryjskiego reżimu. Przynajmniej należy brać je pod uwagę. Nawet, gdy na tle okrucieństwa Państwa Islamskiego, garnitur czyni Asada politykiem diablo „umiarkowanym”.

Paweł Zyzak

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych