Paranoiczna Rosja. Putin jak Stalin wszędzie widzi wrogów. I konsoliduje swoją władzę

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.kremlin.ru
Fot.kremlin.ru

„Nie ma Rosji bez Putina” – oświadczył wiceszef administracji rosyjskiego prezydenta Wiaczesław Wołodin w ubiegłym tygodniu na posiedzeniu Klubu Wałdajskiego w Soczi. Stwierdzenie to znakomicie obrazuje coraz większą zależność rosyjskiego systemu politycznego od jednej osoby - Putina. „Zimna Wojna”, którą gospodarz Kremla wytoczył Zachodowi – za pośrednictwem agresji na Ukrainę - służy przede wszystkim konsolidacji jego władzy.

To, co początkowo wydawało się być silną prezydenturą, już dawno zamieniło się w wodzowski ustrój polityczny, zbliżający Rosję do totalitarnej powtórki z historii. Jest to system podtrzymywany za pomocą strachu. Przed wrogiem zewnętrznym.

Paranoja to w przypadku Kremla wypróbowana broń. Była stosowaną przez rosyjskich władców od czasów carskich. Powstanie styczniowe z 1863 r. było przedstawiane przez Moskwę jako „próba osłabienia Rosji przez Europę”. W 1937 r., w okresie szczytowym Wielkiego Terroru, Stalin zadeklarował, że „zniszczy każdy kraj, który będzie usiłował naruszyć jedność sowieckiego państwa”.

Wraz z dojściem do władzy Putina w 1999 r. paranoja stała się wręcz głównym narzędziem politycznym Kremla. W 2004 r., po tragedii w Biesłanie, ówczesny wiceszef prezydenckiej administracji Wiaczesław Surkow stwierdził, że „za próbami wtrącania się Zachodu do wewnętrznych spraw Rosji stoi chęć zniszczenia rosyjskiego państwa”.

Dziś, wobec konfliktu, który Rosja toczy z Zachodem ws. Ukrainy, ta retoryka się jeszcze nasiliła. Tuby propagandowe Kremla nie ustają w staraniach, by wmówić Rosjanom, że Zachód chce ich zwasalizować, poniżyć, zmarginalizować. Jak podkreślił sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji, bliski przyjaciel Władimira Putina, Nikołaj Patruszew Zachód, a przede wszystkim Stany Zjednoczone „chcą osłabić Rosję”.

Wróg czai się wszędzie. Przede wszystkim we własnych szeregach. Na celowniku Kremla znalazła się tzw. „piąta kolumna” – czyli każdy Rosjanin utrzymujący jakikolwiek kontakt z Zachodem, bądź krytykujący władzę– opozycjoniści, artyści, blogerzy, obrońcy praw człowieka. Śruba została mocno przykręcona. Organizacje pozarządowe otrzymały status „zagranicznych agentów”.

Kreml rozpoczął także pokazową czystkę i zwolnił ze stanowiska kilku niepewnych gubernatorów prowincji, bo elity regionalne zawsze stanowiły przeciwwagę dla nadmiernych ambicji moskiewskiego centrum. Deputowani mają zdać dyplomatyczne paszporty. I nie wyjeżdżać na Zachód.

Pojawiły się nawet pogłoski, że Kreml zamierza wprowadzić wizy wyjazdowe, by „mieć lepszą kontrolę nad tym, kto gdzie wyjeżdża i po co”. W państwowych kanałach telewizyjnych płynie nieustannie „strumień nienawiści wobec Zachodu i Ukrainy”. Putin ma mentalność oficera KGB - wszędzie wietrzy spisek - ze strony Zachodu, Ameryki, NATO. Słucha już tylko wojskowych i służb specjalnych.

Do piątej dołączyła niedawno szósta kolumna, zidentyfikowana przez głównego ideologa Kremla, Aleksandra Dugina. Są to rosyjscy oligarchowie z „majątkiem i powiązaniami biznesowymi na Zachodzie”. „Europa i USA chcą rozchwiać podstawy rosyjskiego ustroju od wewnątrz” –zadeklarował Dugin. Obronić przed tym może ich tylko Władimir Władimirowicz. Kto nie jest z Putinem, ten jest przeciwko Rosji.

Zdecydowana większość elit właściwie zrozumiała prezydencką intencję, bo na wyścigi zaczęła deklarować poparcie dla ukraińskiej awantury. I tak, działacze kultury podpisali wiernopoddańczy list poparcia dla aneksji Krymu, a oligarchowie przełknęli gładko tąpnięcie moskiewskiej giełdy, które wstrząsnęło zawartością ich kieszeni.

Paranoja Putina udzieliła się także obywatelom. Według sondażu przeprowadzonego przez niezależne Centrum Lewady 78 proc. Rosjan uważa, że „kraj jest otoczony przez wrogów”. Na początku lat 90-tych, po zakończeniu Zimnej Wojny, uważało tak zaledwie 13 proc. z nich. Rosja powoli się zamyka.

I o to Putinowi chodziło. Dążenie do izolacji Rosji na arenie międzynarodowej rozpoczął już w 2000 r., dochodząc do władzy przez wojnę w Czeczenii. Od tej chwili nieustannie podsycał nacjonalizm wśród Rosjan. Syndrom oblężonej twierdzy scala jego ekipę. Pozwala mu trwać. Putin niczego się nie obawia tak jak utraty władzy. Zachowanie tej władzy jest dla niego celem absolutnie nadrzędnym. W Zachodzie widzi przede wszystkim coś, co może rozmiękczyć jego reżim, doprowadzić do jego rozpadu.

Moskwa marzy o nowej doktrynie Monroe na poziomie globalnym, gdzie każde mocarstwo dominowałoby swoje „podwórko” i ograniczałoby się do niego. Z taką Rosją nie ma o czym rozmawiać. Taka Rosja nie ma szans ani na rozwój ani na demokratyzację. Taka Rosja jest przede wszystkim niebezpieczna. Dla najbliższych sąsiadów.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych