Karol Kaźmierczak napisał na naszym portalu: „Łukasz Warzecha wzywając polską prawicę do popierania Izraela pod hasłem realpolitik, w rzeczywistości posłużył się najbardziej zgranymi kalkami propagandy izraelskiej i narracji amerykańskich neokonserwatystów”.
Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o swoim polemiście, który potępił mnie za przedstawienie argumentów na rzecz wspierania Izraela w bliskowschodnim konflikcie, zerknąłem więc na jego profil na Facebooku. Znalazłem tam między innymi zaproszenie na pikietę pod hasłem „Wolna Palestyna – stop agresji Izraela”. Rozumiem więc, że mam przyjemność stać naprzeciw człowieka z misją, którą jest wspieranie narodowowyzwoleńczych dążeń Palestyńczyków, siłą rzeczy stojących w konfrontacji z interesami państwa Izrael.
Rzut oka na facebookowy profil pana Kaźmierczaka wiele mi wyjaśnił, gdy idzie o kształt jego polemiki z moim tekstem. Autor zarzuca mi bowiem, że kieruję się w niej emocjami i nie przedstawiam żadnych racjonalnych argumentów (przedstawiłem ich w istocie kilka), po czym sam nie przedstawia ani jednego na rzecz tezy, że w naszym interesie jest wspieranie Palestyńczyków. Przeciwnie – jego tekst jest w większości bardzo emocjonalnym oskarżeniem przeciwko Izraelowi.
Próba racjonalnej argumentacji pojawia się tylko w jednym miejscu. Pan Kaźmierczak pisze mianowicie:
Tymczasem w wyniku serwilistycznej wobec Amerykanów polityki na teatrze bliskowschodnim, skutecznie zrujnowaliśmy swoją pozycję w świecie arabskim, gdzie znacznie wyższe notowania jako partner polityczny i gospodarczy mieliśmy nawet u schyłku PRL. Obecnie nikt nie uważa tam Polski za samodzielny podmiot z którym warto, czy w ogóle trzeba rozmawiać. Nikt nie potrafi wymienić konkretnie politycznych czy ekonomicznych zysków jakie wyciągnęliśmy kosztem daniny krwi i miliardów wydanych na udział w inwazji i okupacji Iraku.
Warto się nad zacytowanym wyżej fragmentem tekstu pana Kaźmierczaka zatrzymać dłużej, bo na jego podstawie możemy z dużą dozą pewności zidentyfikować polityczną afiliację autora. Sformułowanie „serwilistyczna polityka wobec Amerykanów” czy oskarżenie o brak politycznych czy ekonomicznych zysków, wynikających z misji irackiej, to elementy narracji typowej dla środowisk narodowych. Podobnie jak choćby twierdzenie, że nasze zaangażowanie w sprawę Ukrainy to błąd, bo rządzą tam albo zaraz będą rządzić banderowcy. Tę diagnozę znów może potwierdzić facebookowy tajmlajn autora. To wybór zdarzeń, tekstów i linków typowy dla antyukraińskiej, antyizraelskiej polskiej prawicy narodowej, gdzie pojawiają się takie określenia jak „szkodliwa giedroyciowska utopia”, a Stany Zjednoczone traktowane są z niechęcią i rezerwą. Za wszystkim stoi zaś tradycyjny prorosyjski sentyment.
Pisze zatem pan Kaźmierczak, że u schyłku Peerelu mieliśmy wyższe notowania w świecie arabskim niż dziś. Zgadza się – u schyłku, a nawet w czasie trwania Peerelu mieliśmy dobre notowania w tym regionie z tego prostego powodu, że w zimnej wojnie braliśmy udział z przymusu po stronie Związku Sowieckiego, który swoje geostrategiczne interesy lokował właśnie w świecie arabskim. Nie był to nasz wolny wybór, ale wybór dokonany pod przymusem. Rosja temu wyborowi pozostała wierna do dzisiaj. Nie dziwi mnie więc, że publicysta z kręgów Ruchu Narodowego chce popchnąć Polskę w tę stronę. Prorosyjskość to bowiem stały i mocno niepokojący element narracji narodowców.
To prowadzi mnie do smutnej diagnozy, dotyczącej faktycznie zaskakująco wysokiej temperatury, jaką osiąga po prawej stronie spór o konflikt izraelsko-palestyński. W ciągu ostatniego tygodnia z zaskoczeniem stwierdziłem, że nie tylko w środowiskach narodowców istnieje zadziwiająco pozytywny sentyment propalestyński, pomijający kompletnie terrorystyczną działalność Hamasu i innych ugrupowań, lecz również pojawia się on na prawicy neopepeesowskiej, do której zaliczam PiS. Z czego on wynika?
Przyczyny są, moim zdaniem, dwie. Pierwsza to – jakkolwiek przykro to zabrzmi – antyżydowski sentyment przekładany na kwestię izraelską. Z takimi reakcjami spotkałem się już kilkakrotnie. Żale do Żydów za sposób traktowania Polski wpływają na pogląd na konflikt bliskowschodni. Można by umownie rzec, że przez Jana Tomasza Grossa część polskiej prawicy jego gotowa wspierać Palestyńczyków. Jest to oczywiście postawa całkowicie nielogiczna. Pomiędzy sytuacją państwa Izrael a antypolskim nastawieniem części środowisk żydowskich – zresztą w większości diaspory amerykańskiej, a nie samego Izraela – nie ma iunctim. Taka jednak jest motywacja przede wszystkim kręgów narodowych. Do tego można dodać wspomniane już prorosyjskie sympatie, z których wynika chęć ustawienia Polski po stronie Rosji z bliskowschodnim sporze.
Druga przyczyna to romantyczny sentymentalizm środowisk neopepeesowskich. Romantyczny topos, który każe się zachwycać polskimi powstaniami, który przypomina hasło „Za wolność waszą i naszą” i który wbrew racjonalnym przesłankom każe stawać po stronie słabszego sprawia, że wielu prawicowców ujmuje się za Palestyńczykami, widząc w nich jakąś emanację uciemiężonego narodu polskiego w XIX wieku. Ten sposób myślenia znów nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i racjonalnym myśleniem.
Pan Kaźmierczak przytacza statystyki zabitych, w których oczywiście istnieje wielka dysproporcja – Palestyńczyków jest o wiele więcej. Nie zastanawia się już jednak na przyczynami tego stanu rzeczy. Te zaś są proste, ale niewygodne z punktu widzenia jego tez. Otóż Izrael jest państwem dobrze zorganizowanym, które za główne zadanie stawia sobie ochronę własnych obywateli i potrafi to robić. W tym też sensie jest częścią zachodniej cywilizacji. Zdarzały się w dziejach konfliktu sytuacje, gdy jeden izraelski żołnierz był wymieniany na kilkudziesięciu arabskich terrorystów. Życzyłbym sobie, aby Polska tak troszczyła się o swoich obywateli.
Celem drugiej strony konfliktu nie jest natomiast ochrona własnych obywateli, a jedynie uderzenie we wroga. Cywile nie są w żaden sposób chronieni – wręcz przeciwnie: w każdej możliwej sytuacji wykorzystuje się ich jako żywe tarcze. Dla terrorystów ich życie nie stanowi żadnej wartości. Przeciwnie – każda sytuacja, gdy wskutek izraelskiego ataku giną palestyńscy cywile, jest dla terrorystów korzystna, bo napędza negatywne emocje i dostarcza nowych desperatów. Pod tym względem taktyka zasłaniania się cywilami jest genialna, bo każdy wariant jest dobry. Jeśli IDF nie zaatakują ze względu na nich, wygrywamy. Jeśli zaatakują i zdarzą się ofiary, także wygrywamy. I to jest różnica cywilizacyjna pomiędzy światem arabskim a państwem Izrael, z której wynika między innymi wspomniana dysproporcja w liczbie ofiar.
Drugą różnicę widać, gdy rozejrzymy się po regionie. Izrael jest tam jedynym demokratycznym państwem. Kraje arabskie, od Tunezji po rejon Zatoki Perskiej, to dziś albo nadal de facto dyktatury, albo dysfunkcjonalne państwa w stanie rozkładu po obaleniu dyktatorów. Nie dlatego, że źli ludzie nie pozwolili zmienić Egiptu czy Libii w normalne kraje, ale dlatego, że świat arabski immanentnie jest niezdolny do ustanowienia normalnie działającej demokracji. Przyczyny tego są również cywilizacyjne.
W innym wątku swojej polemiki pan Kaźmierczak stwierdza, że nie ma czegoś takiego jak „świat islamski”, nie można zatem twierdzić, że Izrael stanowi jakąś barierę dla „agresywnego islamizmu”. Istotnie, jest kilka odłamów islamu i starcia pomiędzy ich przedstawicielami szarpią dzisiaj Bliskim Wschodem. Tyle że z punktu widzenia wojny cywilizacji, z punktu widzenia świata zachodniego te rozróżnienia nie mają większego znaczenia. Dla Zachodu islam jest zagrożeniem właściwie w każdej formie – zarówno tej agresywnej, jak i tej spokojniejszej. Choć w dużej mierze jest to skutek obłędnej ideologii multi-kulti i ideowej słabości Europy.
Oczywiście nikt normalny nie cieszy się z rozlewu krwi i śmierci cywilów. Muszę jednak powtórzyć za swoim pierwszym tekstem: albo patrzmy na politykę międzynarodową w kategoriach humanitarno-sentymentalnych (wówczas jednak bądźmy sprawiedliwi i litujmy się także nad niewinnymi ofiarami arabskich zamachów bombowych czy ostrzału rakietowego), albo w kategoriach racji geopolitycznych i cywilizacyjnych. Pan Kaźmierczak nie jest w stanie przedstawić żadnego argumentu na rzecz tezy, że Polska w bliskowschodnim konflikcie powinna się angażować po stronie arabskiej, a jego tekst niepokojąco przypomina tyrady narodowców o złych banderowcach i – w konsekwencji – nie aż tak złym Putinie. Nie tędy droga.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/206525-polemika-z-kazmierczakiem-nikt-normalny-nie-cieszy-sie-z-rozlewu-krwi-i-smierci-cywilow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.