"Po Smoleńsku ktoś w Warszawie sobie życzył, aby świat się nie odezwał". Mariusz Pilis porównuje katastrofę MH17 i polskiego tupolewa. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
youtube.pl: Komorowski i Tusk w oczekiwaniu na Okęciu na transport kolejnych ofiar smoleńskich...
youtube.pl: Komorowski i Tusk w oczekiwaniu na Okęciu na transport kolejnych ofiar smoleńskich...

Polacy, jeśli będą mogli sobie porównać jak będzie przebiegało międzynarodowe śledztwo w sprawie zestrzelonego samolotu malezyjskiego i tego, co nazywane jest „śledztwem smoleńskim”. Zobaczymy zachowania i działania polityków amerykańskich, brytyjskich i innych na tle działania i zachowania się Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska, Ewy Kopacz i wielu innych z kwietnia 2010 roku

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Mariusz Pilis, dziennikarz, reżyser i autor pierwszego filmu o Smoleńsku, zrobiony na zamówienie telewizji holenderskiej.

wPolityce.pl: Co dla naszego regionu oznacza zestrzelenie przez Rosjan malezyjskiego samolotu? Jak wpisuje się w kontekst geopolityczny i strategię Moskwy, na którą pan zwracał uwagę w „Liście z Polski”?

Mariusz Pilis: Wczoraj pojawiły się pierwsze komentarze ze strony Władimira Putina, trochę rozjaśniające całą sytuację, ponieważ dopóki strona rosyjska milczała, to sprawa była niejasna. Natomiast teraz Putin wskazał, czego strona rosyjska oczekuje, zwłaszcza od Ukrainy. Oczekuje tego, że strony zawieszą działania wojenne i że wszyscy mieszkańcy Ukrainy znajdą dla siebie rozwiązania, które doprowadzą do pokoju. Może to oznaczać tylko tyle, że Rosja próbuje wykorzystać to, co zdarzyło się dwa dni temu i doprowadzić do zwrócenia uwagi opinii publicznej na to co dzieje się na Ukrainie i de facto Unia Europejska może próbować wywierać presję na Ukrainę, aby zmusić ją do ustępstw. Rosja jest poza zasięgiem, Rosji nie da się nic zrobić. Więc wygląda na to, że powstanie sytuacja, w której państwa zachodnie wymuszą na Ukrainie ustępstwa wobec Rosji, po to, aby był dostęp do czarnych skrzynek.

Pana film z 2010 r. został zrealizowany na zamówienie holenderskiej telewizji i tam wyemitowany. Jakie były wówczas reakcje?

Bardzo różne, i w większości tych, z którymi się zetknąłem twierdziło, że z tego co udało mi się umieścić w filmie wskazuje, że sytuacja jest niejasna. Zwrócę uwagę na jedną rzecz. W sprawie malezyjskiego samolotu głos zabrał już prezydent Barack Obama. Powiedział, że jest to sprawa międzynarodowa. Paru innych polityków ze świata wypowiedziało się także ostro. Przypomnę, że po Smoleńsku nie działo się nic. To pokazuje, że ktoś sobie wyraźnie nie życzył, aby świat się odezwał. Dziś Holendrzy bardzo umiejętnie poprosili USA o wsparcie ich stanowiska. Gdyby tego nie zrobił, to głos holenderski też nie bardzo by się liczył. Cztery lata temu zginął prezydent i elita polskiego państwa na terytorium Rosji. Wszystkie niezależne badania wskazują, że nie doszło tam do uderzenia w drzewo, ale do jakiegoś wybuchu, który należy wyjaśnić. Jednak w sprawie tej katastrofy wszyscy polityce europejscy nabrali wodę w usta. To nie jest sytuacja, że wszyscy przestraszyli się Rosji. Myślę, że zostali o to poproszeni. Nie wiadomo jeszcze przez kogo.

Sugeruje pan, że prośba o milczenie w sprawie katastrofy przyszła z Warszawy?

Wygląda na to, że tak. Nie przypuszczam, żeby ktoś poproszony o milczenie jednak się wyrwał na swoją rękę, poza dyplomatycznymi wyrazami ubolewania. Poza nim nic więcej nie było od nikogo. Wygląda na to, że wkład w to ma rząd i ministerstwo spraw zagranicznych.

Pamiętamy przecież zachowanie np. Pawła Grasia, ówczesnego rzecznika rządu, który na wieść o tym, że politycy partii opozycyjnej jadą do USA zamiarem proszenia o pomoc naszego sojusznika natowskiego. Coś mówił wtedy, że prośba o pomoc obcego mocarstwa to niemal zdrada, czy coś takiego.

Generalnie trzeba powiedzieć, że sprawa katastrofy smoleńskiej, jej badania, jest ciągle otwarta. Teraz będziemy mogli porównywać zachowania polityków ze świata w sprawie śledztwa po katastrofie samolotu malezyjskiego z zachowaniami polityków polskich po katastrofie tupolewa. Dziś otwarcie wskazano na zestrzeliwanie MH17. W odniesieniu do Smoleńska o tym mowy nie było. Ale jednak gdy się popatrzy na zdjęcia obu rozbitych maszyn to trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego samolot, który spadł w błoto z wysokości kilkudziesięciu metrów wygląda bardzo podobnie do samolotu zestrzelonego, który spadł z wysokości 10 tysięcy metrów. To jest wprost nieprawdopodobne, ale one przecież wyglądają bardzo podobnie.

Czy zamach na malezyjski samolot może, pana zdaniem, pomóc zwrócić uwagę międzynarodowej opinii publicznej, na to co stało się przed czterema laty? Czy można mieć nadzieję, że mimo wielkiego wysiłku polskich władz wyciszenia sprawy i przyjęcia rosyjskiej wersji przyczyn katastrofy, uda się polską tragedię narodowa umiędzynarodowić?

Żadne zabiegi nie pomogą nam już w tym. Możemy liczyć, że samoczynnie będą wypływać rzeczy, które będą wskazywać, że coś złego działo się ze śledztwem smoleńskim. Gdybyśmy żyli w normalnym kraju i rządziły nami normalne władze, które zdają sobie sprawę z tego, dlaczego tak ważne jest wyjaśnienie tragedii w Smoleńsku, to nasza sprawa istniałaby także w kontekście tego co się wydarzyło nad Ukrainą. Tak niestety nie jest i pozostaje nam rola biernego obserwatora wydarzeń.

Jest pan teraz za granicą i nie ma pan możliwości obserwowania tego festiwalu hipokryzji w wykonaniu tych wszystkich ponurych postaci z polityki i mediów, które pamiętamy z czasów tragedii smoleńskiej. Te wszystkie nawoływania przez nich do powołania międzynarodowych komisji, naciski na Rosję, no po prostu piękne jakiego wzmożenia moralnego dostali.

No tak, nie mogę tego śledzić. Jednak wyobrażam to sobie i jest to rzecz absolutnie zdumiewająca, jak ci nieszczęśni politycy próbują to sobie jakoś w głowach poukładać na nowo w kontekście tego, że dziś Putin jest bee, a w czasie Smoleńska był cacy. To faktycznie może budzić śmiech i politowanie. Wychodzi taka małość.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych