Dramat mieszkańców Osetii Południowej: „Czasami nie wiemy gdzie jesteśmy”

fot: Wikimedia CC-BY-SA-3.0
fot: Wikimedia CC-BY-SA-3.0

Sześć lat po pięciodniowej wojnie rosyjsko-gruzińskiej jednym z jej skutków pozostaje granica z Osetią Południową zwana oficjalnie Administracyjną Linią Podziału (ABL). Umacniana przez Osetię blokadami, coraz mocniej utrudnia życie mieszkańcom gruzińskich wsi.

We wsi Ergneti przejazd drogą, przy której stoją nieuprawiane sady, urywa się na betonowej blokadzie. Droga niknie wśród drzew, które nie pozwalają zobaczyć, co jest za blokadą; widać jeszcze tylko rosyjską flagę. Nie widać nikogo z patrolujących linię po stronie osetyjskiej rosyjskich służb.

Na środku drogi rozstawiany jest namiot, w którym przedstawiciele stron konfliktu oraz Misji Obserwacyjnej UE (EUMM) prowadzą rozmowy w ramach tzw. mechanizmu zapobiegania incydentom i reakcji (IPRM). Spotkania odbywają się co miesiąc. Tu strony rozmawiają o Gruzinach aresztowanych za przekroczenie linii czy o dostępie do przegrodzonych nią pól i pastwisk.

Są trzy linie rozumienia, jak przebiega to rozgraniczenie. W jednym miejscu wyznacza to rów, w drugim miejscu szczere pole, a w trzecim miejscu jest droga. I tak, jak komu jest wygodnie, tak jest to interpretowane.

— mówi polski obserwator EUMM, który patroluje linię. Jak opowiada, trudno zrozumieć, którędy linia przebiega, bo każda ze stron rysuje ją inaczej:

Ludzie (miejscowi) traktują ją w jeden sposób, Osetyjczycy w drugi, Gruzja ma swoją linię. Czasami jest bardzo trudno zrozumieć, gdzie jesteśmy.

Ci mieszkańcy, którzy przekroczą linię osetyjską, są łapani przez rosyjskich pograniczników. Według MSW Gruzji w więzieniach w osetyjskiej stolicy, Cchinwali, jest obecnie dziesięciu Gruzinów. W tym roku tylko w rejonie Cchinwali zostało zatrzymanych około 80 osób, a średnio w ciągu roku jest to 100-150 osób.Polski obserwator opowiada, że mieszkańcy wiedzą, że przekraczają linię, ale robią to głównie z powodów ekonomicznych. np. by nazbierać drewna czy zebrać kwiaty kłokoczki (dżondżoli), które marynują, a przetwory sprzedają. Za przekroczenie linii - która przebiega przez pola i posesje - spędzają około tygodnia w więzieniu w Cchinwali i płacą karę w wysokości 2 tys. rubli; potem są wypuszczani.

Linia rozdziela mieszkańców, krewnych po obu stronach, pola uprawne i sady. Utrudnia swobodny przepływ ludzi, dostęp do wody pitnej, systemu irygacyjnego i usług. Przez przegrodzoną blokadą drogę w Ergneti może przejechać Czerwony Krzyż, który pomaga stronie gruzińskiej w przekazywaniu pomocy dla aresztowanych.

Cała linia oddzielająca Osetię Południową  i drugą separatystyczną republikę - Abchazję, to 350 kilometrów.

Pytany o główny problem EUMM w wypełnianiu jej zadań wiceszef misji Ryan Grist wskazuje, że obserwatorzy nie mają dostępu do obszarów po drugiej stronie.

Zwykle misje obserwacyjne działają po obu stronach linii podziału i są istotne powody, by tak robić; z reguły względy te są korzystne dla wszystkich. Tak więc zyskanie dostępu do tych obszarów i zgoda na pracę miałoby dobre skutki.

— mówi.

Polski obserwator mówi, że widuje czasem pograniczników drugiej strony - choć prace nad wznoszeniem blokad czy przegród z drutu kolczastego prowadzą oni zwykle w nocy.

Raczej nie mamy z nimi większych kontaktów; wiadomo, że oni są po tamtej stronie, ale jeśli spotyka się kogoś po tej stronie - można powiedzieć (że jest) neutralność, nie mają  nic przeciwko nam.

— relacjonuje.

Dwa kilometry na południe od Cchinwali leży wieś Zemo-Nikozi. Cchinwali można dostrzec z góry, z posterunku policji gruzińskiej rozstawionego na cmentarzu. Stanowiska policjantów, okryte siatkami maskującymi, wypełniają przestrzenie między grobami.

O obecności drugiej strony świadczy widoczna w oddali biało-czerwono-żółta flaga osetyjska.

Przez Nikozi przeszła w sierpniu 2008 roku ofensywa rosyjska. Miejscowość została ostrzelana ogniem artyleryjskim; bomby spadły na pałac biskupi, część średniowiecznego kompleksu kościelno-klasztornego. Jeden z mieszkańców, o imieniu Wasilij, pokazuje dziennikarzom dziury po pociskach na ogrodzeniu domu.77-letni Wasilij nie urodził się w Nikozi, ale stąd pochodziła jego żona, która zmarła w 2008 roku. Dwie córki i syn dziś mieszkają w Tbilisi. Wasilij przyznaje, że ludzie boją się rosyjskich pograniczników:

Jeśli pójdziesz 500 metrów albo wygonisz bydło, złapią i zabiorą.

Dodaje, że ludzie z Nikozi wyjeżdżają dlatego, że „nie ma tu co robić”.

Nie ma wody - teraz jest czasem, niekiedy dają. Co ma robić młodzież? Nie ma dla nich pracy, zostali starzy.

– wyjaśnia. Dziś wieś ma około dwustu mieszkańców.

O sytuacji we wsiach przy linii podziału opowiada polski obserwator:

Nie zdawałem sobie sprawy, że w XXI wieku może być problemem brak drewna na opał. Jedziemy do wiosek przygranicznych, gdzie nie ma wody bieżącej, prądu i gazu. I oni żyją tam. Dlaczego? Bo to jest ich ojcowizna, oni z tego nie zrezygnują. Nikt ich tam za bardzo nie wspiera; oczywiście są tam organizacje międzynarodowe, które wspomagają.

Pytany o życie w Nikozi inny z mieszkańców, młody mężczyzna, odpowiada, że trudno jest to wyjaśnić w kilku zdaniach: „Musisz żyć tutaj, żeby zrozumieć”.

Z Ergneti i Zemo-Nikozi Anna Wróbel

PAP, lz

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych