Amerykanie milczą, Niemcy miareczkują informacje - tak najkrócej można opisać nowy skandal w stosunkach USA-RFN: rzecz dotyczy podwójnego agenta, Niemca, podobno pracownika wywiadu RFN (Federalnej Służby Wywiadowczej, BND), który miał pracować także dla Amerykanów i przekazać im m.in. informacje o ustaleniach komisji parlamentarnej, powołanej do zbadania sprawy podsłuchiwania telefonów niemieckich polityków, w tym kanclerz Angeli Merkel przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) Stanów Zjednoczonych, oraz rozmiarów ich szpiegowskiej penetracji w RFN.
W wywiadzie z ministrem spraw wewnętrznych, który ma ukazać się w poniedziałkowym wydaniu „Bilda”, Thomas de Maiziere stwierdził - jak zwykle przy takich okazjach - że „to poważna sprawa” i „wszystko musi być dogłębnie wyjaśnione”. Na ten temat zdążył się już wypowiedzieć m.in. szef dyplomacji RFN Frank Walter Steinmeier, a nawet prezydent Joachim Gauck.
Podwójny agent wpadł przez własną głupotę, bo podobno wcześniej miał oferować zdobyte materiały… pocztą internetową ambasadzie rosyjskiej. Dla przypomnienia, światło na aktywność amerykańskich służb NSA w Niemczech (i nie tylko) rzucił zbiegły do Moskwy agent Edward Snowden.
Nie pierwszy to tego rodzaju skandal w stosunkach zjednoczonych Niemiec i USA. Już w chwili upadku byłej NRD agenci CIA zdobyli i wywieźli (akcja pod kryptonimem „Rosewood”) mikrofilmy i akta opracowane przez wschodnioniemiecki wywiad, w tym dossier agentów działających na Zachodzie, głównie w RFN, oraz inwigilowanych osobistości nie tylko ze świata polityki. Mimo zabiegów dyplomatycznych i nacisków RFN, zbiór ten był latami przetrzymywany za oceanem. Niemcy odzyskali go (nie wiadomo, czy w całości…) dopiero w 2003 roku.
Były też kompromitujące zdarzenia, ukrywane przed opinią publiczną, jak np. uprowadzenie byłego szpiega CIA Jeffreya M. Carneya, zwerbowanego przez STASI. Po zjednoczeniu Niemiec Carney musiał być przydatny tajnym służbom RFN, gdyż przyznano mu niemieckie obywatelstwo. Agenci CIA porwali zdrajcę w biały dzień z ulic Berlina, wywieźli w „poczcie dyplomatycznej” do kraju, osądzili i wtrącili do więziennej celi.
Niemcy nie są republiką bananową, gdzie Amerykanie mogą robić co zechcą!
— grzmiał wówczas szef Komisji Spraw Wewnętrznych w Bundestagu Willfried Penner, a za nim wszyscy co ważniejsi politycy z kanclerzem Helmutem Kohlem włącznie.
O stanie bilateralnych stosunków obu krajów po zjednoczeniu Niemiec najlepiej świadczy fakt, że po odwołaniu ambasadora USA Charlesa E. Redmana, jego gabinet stał pusty przez blisko półtora roku…
Amerykanów doprowadziło do irytacji przede wszystkim żądanie Kohla, który głośno domagał się włączenia Niemiec do grupy głównych decydentów o losach świata - stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ. Niemal równolegle, po napaści Iraku na Kuwejt, na ulice Bonn (wówczas siedziba rządu RFN) wyległo w antyamerykańskiej histerii ćwierć miliona demonstrantów pod hasłami „Żadnej krwi za ropę!” i „Amis go home!”. W odpowiedzi wywiad USA ujawnił niemiecki „eksport śmierci” - listę kilkudziesięciu fabryk pomagających w uzbrojeniu państw objętych międzynarodowym embargiem…
Aspiracje Niemiec do grona stałych członków Rady Bezpieczeństwa (obok USA, Rosji, Chin, Francji i Wielkiej Brytanii) powtarzał również „czerwony kanclerz” Gerhard Schröder. Jego chadecka następczyni Angela Merkel wprawdzie nie zapisała tego w umowie koalicyjnej jej rządu, jako swego priorytetu, lecz podkreśliła, że pozostaje to „długofalowym celem” Niemiec.
Ani Amerykanom, ani Brytyjczykom czy zaprzyjaźnionym z Niemcami Francuzom do tego akurat się nie spieszy. Co więcej, choć tzw. żelaznej kurtyny już nie ma, choć zmienił się układ sił na geopolitycznej mapie Europy, USA utrzymują w RFN siły zbrojne - niby zredukowane z 200 tys. żołnierzy sprzed niemieckiego zjednoczenia, nadal jednak w sile około 50 tys. mundurowych w dwudziestu większych i mniejszych bazach na kilkudziesięciu tysiącach hektarów. Sojusz sojuszem, partnerstwo - co podkreślają przywódcy obu krajów przy różnorakich oficjałkach - partnerstwem, ale dla waszyngtońskiej administracji Niemcy wciąż pozostają krajem ograniczonego zaufania. Jak mówi bądź co bądź niemieckie porzekadło, „zaufanie jest dobre, kontrola jeszcze lepsza”…
Przyłapanie kolejnego szpiega USA w RFN łączy się szerokim łukiem ze sprawą akcji CIA „Rosewood” i uprowadzonego z Berlina agenta Carneya. Po polsku brzmi to prościej - jak trawestacja Henryka Sienkiewicza: Chwycił Niemiec Amerykanina, a Amerykanin za łeb trzyma…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/203851-piotr-cywinski-dla-wpolitycepl-na-zachodzie-bez-zmian-przylapanie-w-rfn-agenta-usa-ma-wydzwiek-trawestacji-sienkiewicza-chwycil-niemiec-amerykanina-a-ten-za-leb-trzyma
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.