Niekończąca się wojna domowa. Ciekawy reportaż z Birmy

PAP/EPA
PAP/EPA

Konflikt między mniejszościami etnicznymi w Birmie a tamtejszym reżimem wojskowym trwa już ponad 60 lat. W zapowiadaną przez odwilż władze nie wierzą uchodźcy polityczni. Wg nich Birma wciąż ignoruje prawa mniejszości i pozostaje federacją tylko na papierze.

W 1969 roku zszedłem do podziemia

— zaczyna opowieść 62-letni Tun Ray, bojownik o niepodległość Arakanu (obecnie stan Rakhine) we wschodniej Birmie. Płomyki świec odbijają się w złotych buddach na piętrze świątyni w Koks Badźar w Bangladeszu, gdzie kilka pokoleń partyzantów i działaczy birmańskiej opozycji znalazło schronienie.

Najpierw, podczas drugiej wojny światowej, walczyliśmy z brytyjskimi kolonizatorami, potem z Japończykami. Teraz - z reżimem birmańskim. Niech żyje wolny Arakan!

— dziadek Ray zaciska pięści i podnosi głos, a grupa młodzieży odmawiająca obok mantry na chwilę milknie.

Tun Naing, czterdziestosiedmioletni działacz opozycji z arakańskiego Sittwe, uspokaja Raya.

W ruchu oporu są różni ludzie, jedni walczyli z bronią w ręku jak nasz dziadek, a inni pokojowo. Są różne drogi do tego samego celu

— zaznacza. Siedzący wkoło starsi mężczyźni i mnisi buddyjscy kiwają zgodnie głowami, ale Ray znowu wybucha. „Trzeba walczyć, a nie siedzieć i dyskutować!” - zaperza się.

Ray chce walczyć, bo nie wierzy w zapowiedź odwilży w kraju. Co prawda w 2008 roku Birma uchwaliła nową konstytucję, która dopuściła opozycję do wyborów, wojskowi uwolnili demokratyczną liderkę Aung San Suu Kyi, a w Rangunie amerykański prezydent Barack Obama spotkał się z prezydentem Thein Seinem, ale armia zagwarantowała sobie 25 proc. miejsc w parlamencie i zignorowała postulaty mniejszości etnicznych. „A to właśnie konflikt między mniejszościami i wojskiem jest w Birmie sednem problemu” - mówi Ray.

Tun Ray ostatnie czterdzieści lat spędził walcząc w dżungli lub na emigracji. Ray oraz birmańska wojna domowa, prowadzona między mniejszościami etnicznymi i wojskowym reżimem, to niemal równolatkowie. W 1948 roku, wraz z ogłoszeniem niepodległości Birmy, powstali Arakańczycy, Karenowie, Szanowie, Czinowie, Kaczinowie i kilkadziesiąt innych ludów, zamieszkujących przeważnie górskie pogranicze młodego kraju. Buntownicy, których terytoria tworzą półokrąg biegnący ze wschodu przez północ na zachód Birmy i którzy stanowią około 32 proc. populacji, nie zamierzali uznawać dominacji Birmańczyków ze środkowej części kraju.

Liderzy mniejszości etnicznych obawiali się, że nowe władze nie zapomną im kolaboracji z Brytyjczykami w skolonizowanej Birmie i później podczas drugiej wojny światowej. Birmańczycy z nizin w walce o niepodległość kraju sprzymierzyli się wówczas z Japończykami. Krótkotrwały sojusz birmańskich mniejszości etnicznych i Birmańczyków u schyłku wojny, gdy ci drudzy przeszli na stronę zwycięskich aliantów, nie mógł już niczego zmienić. Porozumienie z mniejszościami wypracowane przez generała Aung Sana, ojca laureatki Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi, przetrwało tylko kilka miesięcy. Aung San był jedynym politykiem, który chciał i potrafił negocjować z zamieszkującymi Birmę ludami. Kiedy zginął w zamachu, w Birmie rozpętało się piekło.

Dziadek Ray w 1974 roku uciekł do Bangladeszu, rok później znalazł się w indyjskim Delhi, a następnie w obozach uchodźców w Tajlandii. W 1984 roku wrócił do rodzinnego Arakanu. Powstanie wkrótce wygasło, więc postanowił uciec do walczących jeszcze Karenów. „To było około 900 mil (ok. 1450 km) pieszo, bezdrożami, przez dżunglę, w tym 300 mil (ok. 480 km) przez góry” - opowiada. „Walczyliśmy dzień w dzień” - podkreśla.

Partyzantki mniejszości były na tyle silne, że w połowie lat 60. wojsko zdecydowało się na radykalną metodę zwalczania bojowników zwaną „cztery cięcia”. Polegała ona na odcięciu partyzantów od żywności, funduszy, informacji wywiadowczych i rekrutów. Wytypowane obszary o powierzchni 50-80 km kw. otaczano oddziałami wojska, a następnie wysiedlano całą ludność do tzw. wiosek strategicznych, budowanych przez armię. Wszystkie pozostałe wsie i całą okolicę równano z ziemią. Kto znajdował się poza wojskową wioską, automatycznie uznawany był za rebelianta.

Cztery cięcia” były szczególnie skuteczne w Arakanie. Partyzanci tacy jak Tun Ray musieli szukać wojny gdzie indziej. Dopiero w 1988 roku narodził się ogólnonarodowy ruch prodemokratyczny, a zamieszki przeciw wojskowemu reżimowi objęły również stolicę Arakanu, Sittwe. „W tym czasie działałem w Arakańskiej Lidze na Rzecz Demokracji, która jest powiązana z partią Aung San Suu Kyi. Aresztowano mnie i skazano na śmierć przez powieszenie” - opowiada Tun Naing.

Podczas protestów rzekomo zginęło trzech oficerów wywiadu wojskowego i Tun Nainga oskarżono o zdradę oraz udział w morderstwie. „Na szczęście jeden z nich w końcu się odnalazł żywy i zeznał na moją korzyść. Wypuścili mnie. Byłem wtedy bardzo młody, miałem 22 lata” - opowiada.

Tun Naing nie zarzucił jednak działalności opozycyjnej. W latach 90. dokumentował zbrodnie reżimu wojskowego; odnalazł i fotografował masowe groby w Arakanie, a w 1996 roku organizował wizytę Aung San Suu Kyi w regionie. W 2001 roku, kiedy rząd przeprowadził masowe aresztowania, Naing uciekł do Bangladeszu.

Nam nie chodziło tylko o demokrację i prawa człowieka w Birmie, ale przede wszystkim o autonomię Arakanu. O przywrócenie prawdziwej federacji” - tłumaczy. Jego zdaniem obecnie model państwa birmańskiego jako federacji narodów i grup etnicznych jest tylko martwym zapisem w konstytucji.

Powód jest prosty. Na terenach mniejszości etnicznych znajdują się surowce mineralne. Zyski np. z arakańskiego gazu przejmuje wojsko i Birmańczycy z Rangunu. A prowincja jest bardzo, bardzo biedna” - zaznacza. „Smutne, że Aung San Suu Kyi o tym nie mówi. Dopóki nie opowie się za prawdziwą federacją oraz sprawiedliwym podziałem dóbr, Zachód nie powinien jej popierać. W przeciwnym wypadku uśpiony konflikt zbrojny wybuchnie na nowo” - ostrzega.

Z Koks Badźar Paweł Skawiński

lw, PAP

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.