Legia w końcu wygrała

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski

"Nie ma kibiców, a jest zadyma" - tak jeden z dziennikarzy celnie określił okoliczności meczu. Piłkarzom obu zespołów w zimny grudniowy wieczór przyszło grać przy pustych trybunach i przy padającym deszczu ze śniegiem.

Legii pod koniec rundy jesiennej kłopotów przybywa z każdym meczem. Do wielu kontuzji, zmęczenia, słabszych niż oczekiwano wyników doszło zamknięcie przez wojewodę mazowieckiego stadionu, co było skutkiem wniosku policji po odpaleniu środków pirotechnicznych podczas poprzedniego spotkania z Pogonią Szczecin.

Po gospodarzach widać było, że chcą się zrehabilitować za ostatnie niepowodzenia. W ich poczynaniach widać było większą energię, ale długo nie miało to przełożenia na strzeleckie okazje. Groźnie pod bramką Ruchu zrobiło się w 33. minucie, kiedy po krótkim rozegraniu rzutu rożnego ładnym strzałem popisał się Tomasz Brzyski, ale golkiper przyjezdnych udanie interweniował. Sekundy później, po kornerze z drugiej strony boiska, Inaki Astiz trafił w słupek, piłka wróciła do niego i Hiszpan drugiej szansy już nie zmarnował. 1:0.

"Niebiescy" w pierwszej połowie praktycznie nie zagościli pod bramką rywali, więc trener Jan Kocian od początku drugiej posłał w bój drugiego napastnika. Maciej Jankowski nie odmienił jednak gry swojej drużyny.

Lepiej zaprezentował się rezerwowy mistrza Polski Henrik Ojamaa. W 63. minucie, po wymianie podań z Miroslavem Radovicem, znalazł się oko w oko z Michałem Buchalikiem i kopnął do siatki. Estończyk nie miał ostatnio wysokich notowań u trenera Jana Urbana, a jeszcze niższe u kolegów z zespołu, którzy mieli pretensje o zbyt duży egoizm na boisku.

W 84. minucie goście byli blisko honorowego trafienia, ale Filip Starzyński trafił z rzutu wolnego w poprzeczkę. Natomiast cztery minuty później świetną okazję zmarnował Kamil Włodyka.

AM/PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych