Pukając do nieba bram

Fot. Facebook
Fot. Facebook

Niepowodzenia polskich drużyn w eliminacjach do Champions League to istny temat-rzeka. Przed meczem Legii Warszawa ze Steauą Bukareszt można postawić tylko jedno pytanie: "Jeśli nie teraz to kiedy?".

Na przestrzeni kilkunastu lat wrota do piłkarskiego raju są otwarte znacznie szerzej. W Lidze Mistrzów grają już 32 drużyny, czyli dwa razy więcej, niż w 1993 roku, kiedy odbyła się premierowa edycja prestiżowych rozgrywek, stanowiących kontynuację Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.

Polskim drużynom dwa razy udało się wejść do ścisłej piłkarskiej czołówki. Były to Legia Warszawa (w sezonie 95/96) i Widzew Łódź (w sezonie 96/97). Stołeczny klub, pod wodzą Pawła Janasa, dotarł nawet do ćwierćfinału rozgrywek, odpadając ostatecznie z greckim Panathinaikosem dla którego bramki zdobywał... Krzysztof Warzycha. Natomiast łodzianie musieli zadowolić się zakończeniem rozgrywek w fazie grupowej. Mimo to, można odnieść wrażenie, że to właśnie występ Widzewa bardziej zapadł w pamięci kibiców.

Głównie za sprawą dramatycznego dwumeczu z Broendby Kopenhaga, emocjonalnych komentarzy Tomasza Zimocha i rozbłysku gwiazdy Marka Citki (niestety jak się później okazało, tylko chwilowego). Zwycięstwo 2:1, odniesione na stadionie Widzewa, zapowiadało, że walka w Danii będzie niezwykle zacięta. I tak rzeczywiści było. Widzew, który przegrywał już 3:1, zdołał strzelić w ostatnich minutach bramkę na 3:2 i wywieść z Kopenhagi rezultat, gwarantujący awans. I chociaż Widzew nie wyszedł z grupy śmierci (znajdowały się w niej mistrz Hiszpanii - Atletico Madryt, mistrz Niemiec i późniejszy triumfator rozgrywek - Borussia Dortmund i nieco słabszy mistrz Rumunii - Steaua Bukareszt), pokazał, że potrafi walczyć na dobrym poziomie z najlepszymi. Do historii przeszła cudowna bramka Marka Citki strzelona w przegranym 4:1 meczu z Atletico Madryt (rozpędzony Polak pokonał z odległości ok. 40 metrów Jose Molinę).

A czy któryś z legionistów przejdzie dziś do historii? Kwestia wciąż pozostaje otwarta. Piłkarze mają do dyspozycji wciąż niezawodnego Tomasza Zimocha, gardła tysięcy kibiców na nowym stadionie i świadomość, że mistrz Rumunii to jednak nie Real Madryt czy FC Barcelona. A przez kilkanaście lat właśnie na takiej ścianie zatrzymywały się wszelkie starania związanie z awansem do Champions League. Teraz nie trzeba przebijać przysłowiowego muru. Wystarczy poziom godny mistrza Polski. Tym bardziej, że w grę wchodzi 8 mln euro...

Aleksander Majewski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych