Mały krok do dużej gry
Ile jeszcze będziemy musieli czekać na to, by reprezentacja Polski w piłce ręcznej mężczyzn nawiązała do sukcesów jakie były udziałem kadry prowadzonej przez Bogdana Wentę, a której gwiazdami byli tacy mistrzowie jak Karol Bielecki, Mariusz Jurasik, Sławomir Szmal, bracia Bartosz i Michał Jureccy czy Marcin i Krzysztof Lijewscy? Czy okres kiedy Wenta prowadził kadrę był opus magnum polskiego szczypiorniaka, czy też zobaczymy jeszcze kiedyś Biało-Czerwonych w ścisłym finale wielkiej imprezy?
Zakończone wczoraj mistrzostwa świata w piłce ręcznej, jakie odbywały się w Polsce i Szwecji, można oceniać dwojako z punktu widzenia wyniku sportowego. Przede wszystkim przed rozpoczęciem turnieju nikt nie odważyłby się typować Polaków jako jednych z faworytów do miejsc medalowych, mimo współorganizacji turnieju. Sztab szkoleniowy naszego zespołu sam wyznaczył cel jakim był awans do ćwierćfinału i biorąc pod uwagę fakt, że los postawił na naszej drodze takie potęgi jak Francja i Hiszpania był to cel bardzo ambitny, bo przynajmniej jedną z tych drużyn musieliśmy wyprzedzić, by się w najlepszej ósemce mistrzostw świata znaleźć. Założonego celu nie udało się zatem zrealizować, oprócz Francji i Hiszpanii, lepsza od polskiego zespołu okazała się także Słowenia, tak więc trudno o satysfakcję z ogólnego wyniku, jakimi były miejsca 13-16 w gronie 32 drużyn. Uplasowaliśmy się zatem w połowie stawki i teraz rzecz w tym, by zdecydować czy patrzeć na przyszłość tej drużyny oczami pesymisty, który widzi szklankę do połowy pustą, czy też optymisty, który widzi, że jest ona w połowie napełniona. Bo – wbrew niezadowalającemu wynikowi sportowemu – polski kibic ma, i to wcale niemałe, powody do optymizmu.
Gdy za bardzo chcesz…
Przede wszystkim mecze Polski ze wspomnianymi potęgami – jak Francja czy Hiszpania były dość wyrównane. Z Francją przegraliśmy zaledwie dwoma bramkami, co oznacza w świecie piłki ręcznej „o włos”, natomiast Hiszpanów, być może nawet przed porażką z polskim zespołem, uratował bramkarz. Zdecydowanie najgorszym występem Biało-Czerwonych była potyczka ze Słowenią, o której mówiło się od miesięcy, że będzie najważniejszym spotkaniem fazy wstępnej turnieju dla naszej drużyny, który bezwzględnie musimy wygrać, jeśli chcemy zachować szanse na upragniony ćwierćfinał. Polscy szczypiorniści ewidentnie nie udźwignęli presji tego spotkania. Przegrali je bardziej ze sobą niż z rywalem, który wykorzystał bezlitośnie fakt, że nasi chcieli „za bardzo” i w efekcie nic im tego dnia nie wychodziło. Dotkliwa porażka ze Słowenią przesądziła też o tym, że kolejny mecz z teoretycznym outsiderem grupy, czyli Arabią Saudyjską urósł do rangi spotkania o awans do kolejnej fazy turnieju. Polacy chcieli ewidentnie pokazać, że należą do tej części świata piłki ręcznej, który bez problemu i z bardzo wysoką przewagą ogrywa ekipy takie jak Arabia i znów… tą chęć zbudowała presję, która uczyniła mecz wyrównanym, ale ostatecznie wygranym przez nasz zespół niewielką przewagą.
Koncert na luzie
Gdy straciliśmy cień szansy na awans do ćwierćfinału po porażce z Hiszpanią Polacy już zupełnie bez presji i na luzie ograli wysoko Czarnogórę, a w ostatnim meczu turnieju Iran. Zakończyliśmy zatem mistrzostwa świata dwoma zwycięskimi meczami, pokazując pełnię swoich możliwości i umiejętności zwłaszcza w meczu z Czarnogórą. Nie trzeba być wybitnym psychologiem sportu, by zauważyć, że naszym trudniej grało się w meczach, które musieli wygrać lub do których przystępowali w roli faworytów. Gdy w głowach kiełkowała myśl, że wygranej nikt nie oczekuje, jak w pierwszym meczu z Francją, oglądaliśmy na parkiecie zgrany team, mający wiele pomysłów i przećwiczonych schematów na skuteczne akcje ofensywne i szczelną obronę. Podobnie rzecz miała się w meczu z Hiszpanią, ale tam jednak ów cień szansy sprawił, że nasi atakujący zawodzili w sytuacjach sam na sam z hiszpańskim bramkarzem. Gdy awans stał się nierealny, a presja wyniku zmalała niemal do zera, Polacy dali koncert gry.
Powyższe wnioski można także wyciągnąć nie tylko z wyników, ale samych wypowiedzi naszych piłkarzy ręcznych, których zawsze było stać na szczerą ocenę swojej gry, zarówno po wygranych jak i przegranych meczach.
Patrzę cały czas z optymizmem na naszą kadrę, bo widać, że mamy potencjał. Widać było, zwłaszcza w meczach z Francją i Hiszpanią, że jesteśmy blisko, że czegoś ciągle nam brakuje, ale można to dopracować i poprawić w najbliższych miesiącach i latach, zwłaszcza, że nie mamy wcale najstarszego zespołu. Jesteśmy w sile wieku, a kilku młodych zawodników pokazało się z bardzo dobrej strony
— mówił po meczu z Iranem bramkarz Mateusz Kornecki.
Jednym z tych młodych graczy, którzy indywidualnie mogą czuć się wygrani w związku z tym co pokazali na mistrzostwach jest z pewnością Piotr Jędraszczyk.
Pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną
— mówił Jędraszczyk po wygranej z Czarnogórą.
Nasi zawodnicy umiejętnościami nie odstają zatem wcale daleko od ścisłej światowej czołówki, mają przecież kontakt ze szczypiorniakiem na najwyższym światowym poziomie poprzez rozgrywki klubowe i tak naprawdę od wejścia do gry o pozycje medalowe dzieli ich niewiele. Być może jeden lepszy turniej w wykonaniu polskiej reprezentacji wystarczyłby do przełamania mentalnej bariery i nawiązania do sukcesów kadry Bogdana Wenty. Najbliższą okazją do tego przełamania będą mistrzostwa Europy, które za rok odbędą się w Niemczech. Na drodze do nich w marcu czekają nas dwa mecze z Francją, w których także – bez presji wyniku – będą mogli powalczyć nasi piłkarze ręczni i udowodnić sobie, że są blisko najlepszych zespołów świata. Bez presji, gdyż do turnieju finałowego w Niemczech awansują dwa najlepsze zespoły z każdej grupy eliminacyjnej, a w naszej, oprócz Francji grają jeszcze Włosi i Łotysze, z którymi powinniśmy sobie poradzić.
Powtórzyć zabieg Małysza
Polska szkoła sportowa zna przypadki, kiedy talent i umiejętności przegrywały z blokadą mentalną. Chyba najsłynniejszym i najbardziej pamiętnym przykładem takiej sytuacji jest Adam Małysz, który w 2000 roku chciał rzucić skoki po dwóch słabszych sezonach i wrócić do zawodu dekarza. Wówczas trener Apoloniusz Tajner zatrudnił Jana Blecharza, profesora z Zakładu Psychologii Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Jego praca z Małyszem sprawiła, że po kilku miesiącach z pogrążonego w kryzysie sportowca Adam stał się dominatorem światowych skoczni. Czy podobna „terapia” mogłaby odblokować głowy naszych szczypiornistów?
Nasz główny problem na tym turnieju siedział w naszych głowach, bo nie wierzę, że brakuje nam umiejętności, a zwłaszcza zawodnikom z Kielc i Płocka, którzy na co dzień grają przecież w Lidze Mistrzów. Mamy w składzie także zawodników z Bundesligi, także myślę, że wystarczy tylko odblokować głowy, a jak to zrobimy to możemy walczyć z każdym
— podsumowuje Piotr Jędraszczyk.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/632168-polscy-szczypiornisci-jeszcze-moga-dac-nam-duzo-radosci