Mecz otwarcia w wykonaniu biało-czerwonych budzi we mnie sprzeczne emocje, choć nie ukrywam, że zdecydowanie więcej tych negatywnych. Z jednej strony wynik 0-0 nie przynosi wstydu i nie przekreśla szans na wyjście z grupy, z drugiej strony brak argumentów pod bramką rywala był aż nadto widoczny. Można było odnieść wrażenie, że nasza reprezentacja zakończyła naukę piłkarskiego rzemiosła na grze w destrukcji, zupełnie pomijając lekcje na temat ofensywy i zdobywania bramek. Co prawda biało-czerwony mur prezentował się całkiem dobrze, ale wypady zza niego nie stwarzały specjalnego zagrożenia. Symbolem tej nieudolności może być karny Roberta Lewandowskiego, którego kapitan reprezentacji wywalczył, by następnie go zmarnować.
Odrobić lekcję z Meksykiem
Choć od stylu gry biało-czerwonych mogą boleć oczy, to strategia przyjęta przez Czesława Michniewicza nie powinna nikogo specjalnie dziwić. Znakiem rozpoznawczym obecnego selekcjonera na wielkich turniejach jest ustawienie podwójnej gardy i cierpliwe czekanie na okazje do kontry. Taka gra jest z pewnością mało atrakcyjna dla widza, ale często przynosi punkty. No właśnie – w idealnym rozrachunku trzy, ale do tego potrzebna jest chociaż minimalnie funkcjonująca ofensywa. Tej w meczu Polski z Meksykiem po prostu nie było. Polacy byli co prawda dobrze ustawieni, neutralizowali zapędy Meksykanów stosując proste środki, ale z przodu nie istnieli. Kreacja? Niestety, tej ze strony biało-czerwonych nie odnotowano. Było brzydko, czasem wręcz topornie, ale co gorsza - nieskutecznie. Tu trzeba dwa słowa napisać o Robercie Lewandowskim, który w zupełnie nie swoim stylu zmarnował rzut karny, co jak się później okazało, kosztowało reprezentację trzy punkty. Wielka szkoda, bo mówimy o doświadczonym, klasowej światy napastniku, na którym wręcz wzorują się inni zawodnicy podchodzący do jedenastek. Równie słabo można ocenić poczynania Piotra Zielińskiego, który miał odpowiadać za kreowanie gry Polaków, ale swoje poczynania ograniczał jedynie do rozprowadzania piłki w maksymalnie bezpieczny, przewidywalny sposób. Niewiele lepiej zagrał Sebastian Szymański, który brak błysku w ofensywie przynajmniej nadrabiał grą w obronie. Od młodych jak Nicola Zalewski, czy Jakub Kamiński nie można oczekiwać, że pociągną grę gdy całemu zespołowi nie idzie, ale też nie dali choćby jednego zrywu, czy nieszablonowego zagrania. Można śmiało stwierdzić, że w meczu otwarcia nie zadziałał żaden z elementów naszej ofensywy. Co dalej? Wydaje się, że najważniejszym zadaniem dla Czesława Michniewicza będzie dotarcie do głów Lewandowskiego i spółki. Bo przecież to, co pęta nogi biało-czerwonych to nie brak umiejętności, a przede wszystkim stres i presja. Będzie to o tyle łatwiejsze, że wciąż mamy szanse na wyjście z grupy.
Arabia Saudyjska w zasięgu orłów Michniewicza?
Teraz myśli biało-czerwonych będą ukierunkowane na kolejnego grupowego rywala, Arabię Saudyjską. Choć faworytem bukmacherów będą Polacy, to przeciwnika w żaden sposób nie można zlekceważyć. Zwłaszcza, że drużyna prowadzona przez Herve Renarda w swoim pierwszym spotkaniu sprawiła sensację pokonując 2:1 Argentynę. Nam jako kibicom pozostaje jedynie mieć nadzieję, że spętane nogi Lewandowskiego i spółki odblokują się w drugim meczu i do ostatniego meczu przystąpimy w dobrych nastrojach, bez uczucia niedosytu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/623239-mamy-wiecej-powodow-do-zmartwien-niz-do-radosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.