Gdy stosunkowo młody trener Ruchu Chorzów obejmował kadrę narodową, można było zetknąć się z umiarkowanym optymizmem, który skrywał wielkie nadzieje. „Operacja Fornalik” zakończyła się jednak porażką.
Nie ma sensu dłużej rozdrapywać fatalnego meczu ze słabiutką Mołdawią. To tylko oczywista konsekwencja braku zgrania drużyny. Wcześniej dobitnie przekonaliśmy się o tym obserwując blamaż w spotkaniu z Ukrainą na Stadionie Narodowym. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie o to, dlaczego trener reprezentacji Polski nie oparł drużyny o skład, który wystąpił w bardzo dobrym meczu z Anglią, zakończonym remisem 1:1. Podobnie jak kwestia fatalnej atmosfery, jaka panuje w drużynie. Od dawna mówi się o tym, że między zawodnikami nie ma żadnej nici porozumienia. Jej miejsce zastępują patrzące na siebie z ukosa grupki. Gdy Waldemar Fornalik obejmował stery reprezentacji, wydawało się, że opanuje to, co nie udało się porywczemu „Dyzmie polskiej piłki” Franciszkowi Smudzie, który pokrzykiwaniem i pieniactwem chciał zastąpić braki w swoim przygotowaniu merytorycznym – odbudowanie autorytetu trenera. Szkoleniowca, który mądrymi posunięciami strategicznymi zyskuje sobie zaufanie zawodników. Opanowanie i iście profesorski dryl Fornalika robiły dobre wrażenie. Niestety tylko wrażenie... Zbigniew Boniek oceniał nominację dla trenera Ruchu Chorzów jako „randkę w ciemno”. Rzeczywiście tak było.
Szkoleniowiec śląskiego klubu, z szarego ligowego przeciętniaka uczynił drużynę, która z powodzeniem rywalizowała w ścisłej czołówce o najwyższe trofea – mistrzostwo i Puchar Polski. Z drugiej strony, Fornalikowi zarzucano brak doświadczenia międzynarodowego. Przeważały jednak opinie, że obecność na światowych stadionach nie jest warunkiem sine qua non objęcia schedy po Franciszku Smudzie (w końcu Kazimierz Górski również nie miał wielkich osiągnięć przed erą swoich „Orłów”). Niestety ryzyko zaprowadziło nas na manowce. Trzeba to przyznać bez oglądania się na słowa Fornalika, który deklaruje, że „nie myśli o rezygnacji”.
Ponownie słuchanie vox populi okazało się błędem (ten sam tłum skandował „Franz Smuda czyni cuda – przyp. Red.). Czy zatem nadszedł czas na kolejnego zagranicznego trenera? Po kacu związanym z głośnym odejściem Leo Beenhakkera, znaleźliśmy się w punkcie, gdy znowu wielu kibiców z łezką w oku wspomina brawurowy awans na Euro 2008, zwycięstwo w prestiżowym meczu z silną Portugalią czy wreszcie 16. miejsce w rankingu FIFA. I nie chodzi bynajmniej o ponowne zatrudnienie „don Leo” (tego nie chciałby żaden z fanów biało-czerwonych, piłkarzy, działaczy, ani tym bardziej sam zainteresowany), ale zaufanie innemu zagranicznemu szkoleniowcowi. Pod warunkiem, że będzie miał zapewnioną większą swobodę niż były trener Feyenordu Rotterdam i Realu Madryt.
Zbigniew Boniek już udowodnił, że jest prezesem, który wymyka się dotychczas wytyczonym schematom starych aparatczyków z PZPN. Jego międzynarodowe obycie daje szansę na to, że zagraniczny szkoleniowiec miałby odpowiednie warunki do pracy z zespołem. Tyle, że takich śmiałków – z roku na rok – jest coraz mniej. W końcu trenowanie 65. drużyny świata za stosunkowo niską gażę nie jest prestiżowym zadaniem...
Aleksander Majewski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/61918-randka-w-ciemno-i-co-dalej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.