Steffi Graf w latach 1994 i 1996, Kim Clijsters w 2005 roku, Wiktoria Azarenka w 2016, a teraz Iga Świątek - tylko tym czterem tenisistkom udało się zwyciężyć w jednym sezonie w rozgrywanych po sobie turniejach w Indian Wells i Miami. Polka do tego elitarnego grona dołączyła w sobotę.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Iga Świątek idzie jak burza! Polka wygrała w finale z Naomi Osaką i zwyciężyła w prestiżowym turnieju rangi WTA 1000 w Miami
Graf, Clijsters i Azarenka, a teraz Iga Świątek
Steffi Graf w 1994 roku jak burza przeszła Indian Wells, choć impreza nie miała wówczas takiej rangi jak obecnie i grały w niej tylko 32 tenisistki. W Miami też poszło jej dość gładko, choć w finale dopiero w trzech setach uporała się z Nataszą Zwieriewą. Wtedy jednak dominacja Niemki w światowym tenisie była bezsprzeczna i do pokonania większości rywalek nie potrzebowała więcej niż godziny.
Przez te trzy tygodnie byłam bardzo pewna siebie i praktycznie nie odczuwałam zmęczenia
— przyznała po tym, jak wyśrubowała liczbę kolejnych wygranych meczów do 32.
Dwa lata później zawody w Kalifornii miały już wyższą rangę, z drabinką na 96 miejsc, ale zacięty opór Graf dopiero w finale stawiła Conchita Martinez, ulegając jednak w dwóch tie-breakch. Za to w Miami żadna rywalka nie zdołała jej urwać seta.
W 2005 roku Clijsters wracała po kontuzji, startowała jako 133. zawodniczka światowego rankingu, a w finale w trzech setach pokonała Lindsay Davenport. Na Florydzie z kolei w decydującym spotkaniu wygrała z Marią Szarapową. W obu turniejach nie była rozstawiona, musiała walczyć od 1. rundy i do tytułu potrzebowała siedmiu zwycięstw.
Po operacji nadgarstka miałam dużo czasu na refleksję. W moim życiu nastąpiło wtedy wiele zmian. Byłam podekscytowana powrotem na korty, miałam olbrzymi głód gry, a pierwsze zwycięstwa dodały mi pewności siebie
— wspominała Belgijka.
Jak dodała, skupiała się na drobiazgach.
To samo jadłam, tak samo trenowałam, tak samo się regenerowałam. Takie uporządkowanie, nawet rutyna, bardzo mi wówczas pomogło. Dzięki temu czułam się spokojna
— oceniła.
Tenisowa wiosna sześć lat temu należała do Azarenki, która w Indian Wells w finale pokonała ówczesną liderkę rankingu Serenę Williams, a w Miami nie dała szans Swietłanie Kuzniecowej.
Włożyłam mnóstwo pracy, by przygotować się do tego miesiąca dobrej i konsekwentnej gry
— zaznaczyła wówczas Białorusinka.
O tym, jak trudne to wyzwanie świadczy, że oprócz czterech przypadków z kobiecego touru wśród mężczyzn sześć razy się zdarzyło, że imprezy w Kalifornii i na Florydzie miały tego samego zwycięzcę. Dla porównania, Świątek jest 28. tenisistką w historii, która otwiera istniejący w obecnej formie od 1975 roku ranking światowy, a 52 różne zawodniczki triumfowały w tym czasie w turniejach Wielkiego Szlema.
Tenisowe wyzwanie
Co sprawia, że wygranie w Indian Wells i Miami jest tak trudne?
Myślę, że dostosowanie się do nowych warunków, bo jest ogromna różnica między Indian Wells a Miami. Oczywiście poza tym trzeba utrzymywać wysoki poziom gry i mieć naprawdę świetną passę
— oceniła Świątek.
A po triumfie w Kalifornii zwycięzca musi się natychmiast przestawić na inne warunki atmosferyczne, inne korty, piłki i uporać się ze zmęczeniem podróżą oraz zmianą czasu, bo różnica między dwoma południowymi zakątkami Stanów Zjednoczonych wynosi trzy godziny.
W aurze zasadniczą różnicą jest wilgotność. Powietrze na kalifornijskiej pustyni jest suche; w miesiącu o największej wilgotności - grudniu - jej poziom sięga około 30 proc. Najmniej wilgotnym miesiącem w Miami jest właśnie marzec, ale wskaźniki oscylują w granicach 56 proc. Miami jest też położone znacznie niżej względem poziomu morza niż Indian Wells.
Zdaniem wielu zawodników, korty w Indian Wells są bardzo wolne, jak na twardą nawierzchnię, a szybkość piłek jest zbliżona do tej z paryskiej „mączki” na French Open. Inni są dostawcy piłek, które w Miami latają dużo szybciej, inna jest specyfika obiektów i publiczności - mówiąc najkrócej, z kameralnych warunków w Kalifornii trzeba się dostosować do hałaśliwej Florydy.
Obie lokalizacje dzieli ponad cztery tysiące kilometrów, niemal dokładnie tyle, ile z Warszawy na… biegun północny bądź z Kijowa do Lizbony.
Jak trudno sobie poradzić z tymi zmianami pokazują najnowsze przykłady Petry Martic czy Marii Sakkari. Chorwatka wygrała cztery mecze w Indian Wells i odpadła dopiero w ćwierćfinale, ale w Miami czekały ją kwalifikacje. Choć była w nich najwyżej rozstawiona, przegrała już pierwszy pojedynek z Christiną McHale. Z kolei trzecia rakieta świata z Grecji po finałowej porażce w pierwszym z amerykańskich „tysięczników”, na Florydzie uległa już na otwarcie niżej notowanej Brazylijce Beatriz Haddad Mai.
Świątek natomiast w Miami sprawiała wrażenie, jakby Indian Wells było tylko rozgrzewką. Przez turniej na Florydzie przeszła niczym huragan. W żadnym meczu nie straciła seta, a z trzema rywalkami udało jej się wygrać partie 6:0.
Tak było nawet w sobotnim finale, w którym zmierzyła się z byłą liderką światowego rankingu Japonką Naomi Osaką. Pierwszego seta Polka wygrała 6:4, ale w drugim nie oddała rywalce nawet gema.
Szczerze mówiąc jestem bardzo zmęczona. Ostatnie tygodnie były bardzo intensywne i nie wiedziałam, czy dam radę utrzymać serię zwycięstw. Pokazałam jednak wielką siłę mentalną. Często miałam poczucie, że stać mnie na lepsze wyniki, ale przegrywałam, nie wiedząc nawet dlaczego. W tym sezonie wszystko jednak „klika”
— powiedziała Świątek w krótkim pomeczowym wywiadzie na korcie.
Do „Sunshine Double Club” dołączyła jako najmłodsza w historii. W poniedziałek Polka oficjalnie obejmie prowadzenie w światowym rankingu.
CZYTAJ TAKŻE: Polka będzie liderką światowego rankingu tenisistek! Iga Świątek pokonała w Miami Szwajcarkę Viktoriję Golubic
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/592752-iga-swiatek-dolaczyla-do-grona-sunshine-double-club