Od dwóch dni znamy nowego-starego Mistrza Polski w piłce nożnej. Legia Warszawa od kilku lat dominuje w Ekstraklasie i jeśli nie zdobywa tytułu, jest to co najmniej duża niespodzianka. W sezonie 2020/2021 sięgnęła po historyczne, 16. już mistrzostwo, czym wyśrubowała rekord sprzed roku. Jako kibic stołecznej drużyny jestem z tego faktu przeszczęśliwy. Ale też nie mogę nie zapytać: co dalej? Czy za trzy miesiące znów będę pasjonował się rywalizacją „wojskowych” wyłącznie na krajowym podwórku, bo – jak mają ostatnio w zwyczaju – skompromitują się w Europie?
Polski kibic w kwalifikacjach do międzynarodowych rozgrywek klubowych drży już nie tylko przed zespołami z lig z kontynentalnego topu (spotkania z nimi są prawie nieosiągalne), ale i Finlandii, Albanii, Armenii, czy Luksemburga. Rzecz nie do pomyślenia nawet przed dekadą, by nie wspominać odleglejszych dziejów. I nie dotyczy to tylko Legii, lecz w zasadzie każdego naszego reprezentanta w rozgrywkach UEFA.
Nie wymagam od polskich drużyn takiej gry, jaką zaprezentował wczoraj Manchester United (i nie chodzi wcale tylko o wynik), bo grają w nich słabsi piłkarze. Ale można - i trzeba - wymagać przynajmniej ich przygotowania do walki z lepszymi – fizycznego i taktycznego. Lecz i w tym elementarzu jesteśmy analfabetami. Pokazują to rywalizacje z zespołami z Cypru, czy Kazachstanu.
Robert Gumny, obiecujący obrońca ocierający się o kadrę, we wrześniu przeniósł się z Lecha Poznań do Augsburga, który w Bundeslidze broni się przed spadkiem. Walczy o miejsce w składzie, w co trzecim meczu gra od pierwszej minuty. Jakoś sobie radzi. Przed paroma dniami wyraził podziw dla treningów w niemieckim klubie, które nijak się mają do tych znanych mu z Polski.
W Niemczech po boisku biegają maszyny. Grając w ekstraklasie mogłem puścić sobie piłkę i wiedziałem, że nikt mnie nie dogoni, a tu jest inaczej
— mówił Gumny „Przeglądowi Sportowemu”.
Michał Karbownik, jeszcze parę miesięcy temu gwiazda Legii i ligi, wybrany najlepszym młodzieżowcem poprzedniego sezonu, za 5,5 mln euro przeszedł do angielskiego Brighton & Hove Albion (w tej chwili 17. miejsce w tabeli). W nowej drużynie nie zagrał jeszcze ani razu. Jest za słaby, więc ogrywa się w rezerwach.
Od wczoraj media sportowe spekulują, czy któryś z polskich klubów będzie w stanie sprowadzić Janosa Hahna, który za chwilę zostanie królem strzelców na Węgrzech. Jaki jest problem? Cena – 400 tys. euro. Śmieszne pieniądze, nawet w polskich warunkach.
Taka to nasza liga. Jej najlepsza drużyna przez większość sezonu gra tak, że zęby bolą od patrzenia na to. Wśród czterech ligowych porażek zalicza wstydliwe przegrane z outsiderami – Podbeskidziem Bielsko-Biała i Stalą Mielec. O grze przeciw jej obrońcom marzą napastnicy w Baku, Nikozji, czy Bratysławie. Może pozwolić sobie na ściągnięcie do bramki emeryta (choć Artur Boruc wciąż jest w świetnej formie). We wcześniejszych sezonach dowiodła, że może zatrudniać pseudo-trenerów, a i tak seryjnie zdobywać mistrzostwo.
Dlaczego to wszystko tak wygląda? Odpowiedź jest potwornie złożona. I na pewno nie zawiera tezy o słabości naszych zawodników. Bo dobrze wiemy, że i nad Wisłą rodzą się wielkie talenty. Dlaczego większość z nich nigdy należycie się nie rozwinie? To problem bazy szkoleniowej i systemu prowadzenia młodych zawodników, warsztatu naszych trenerów (pokażcie jednego Polaka, który w ostatniej dekadzie cokolwiek znaczył w międzynarodowej piłce, ostatnim był chyba Henryk Kasperczak), mentalności dzieciaków, którzy natychmiast chcą robić wielkie kariery i jeździć wypasionymi samochodami, ich agentów często traktujących zawodników wyłącznie jak maszynki do zarabiania pieniędzy, dyrektorów sportowych klubów wynajdujących tabuny marnych jakościowo graczy z piłkarskich dyskontów, prezesów, którzy mają problem z prowadzeniem klubów – inwestowaniem w młodzież, ale też inwestowaniem zarobionych na transferach pieniędzy w wartościowych zmienników.
Można na ten temat pisać naukowe rozprawy. Ale dość powiedzieć, że w naszej śmiesznej lidze co chwilę są bite rekordy kwot płaconych za odchodzących za granicę zawodników, ale zarobione w ten sposób pieniądze nigdy, absolutnie nigdy nie są wydawane na zatrudnianych piłkarzy.
Weźmy tę nieszczęsną Legię – kogo ostatnio sprowadziła? Uzbeka, który jeszcze ani razu nie wszedł na boisko, napastnika z Ukrainy za słabego na pierwszą drużynę, a w drugiej odmawiającego gry, byłą ekwadorską gwiazdkę naszej ligi, która nie poradziła sobie w 2. lidze angielskiej, albański rzekomy talent, który jakoś nie jest w stanie poradzić sobie w Ekstraklasie. I tak co roku – ze dwa transfery na uzupełnienie składu i ze cztery do zapomnienia.
Jedyne, w czym nie odbiegamy od europejskich standardów, to stadiony (oraz przychodzący na nie kibice). Wypadałoby wreszcie umieścić na nich jakieś sensowne drużyny. Czy wreszcie zrozumieją to prezesi polskich klubów, władze Ekstraklasy i PZPN?
W rankingu krajowych lig Polska zajmuje 30. miejsce w Europie. Wyprzedzają nas m.in. Bułgaria, Izrael, Cypr, Kazachstan czy Azerbejdżan. Dlatego Mistrz Polski już nawet nie snuje planów o grze w Lidze Mistrzów. Szczytem marzeń jest faza grupowa Ligi Europy, czyli pucharu pocieszenia dla klubów z prawdziwymi ambicjami. Ale będzie szczęśliwy, jeśli uda mu się awansować nawet do Ligi Konferencji Europy (czyli nowej, startującej za chwilę formuły, którą wymyślono, aby zarobić trochę również na tych, którzy nie są w stanie dostać się do poważnych rozgrywek). To miara upadku polskiej piłki.
Drugą jest niemal każdy turniej międzynarodowy. Wyjątkiem potwierdzającym tę regułę było Euro przed pięcioma laty. Ale wszystkie inne imprezy – w Korei i Japonii, Niemczech, Austrii i Szwajcarii, Polsce i na Ukrainie oraz w Rosji – pokazały nasze miejsce w szeregu. Wtedy gdy inni rozpoczynają fazę zasadniczą turnieju, my już analizujemy klęskę. Wszystko wskazuje na to, że podobnie będzie za półtora miesiąca, gdy wybrańcy Paulo Sousy będą się mierzyć na Euro z Hiszpanią, Szwecją i Słowacją.
Fajnie, że zagramy te trzy mecze, że będziemy wierzyć w niespodziankę (ja też). Jeśli będzie jak zwykle, nie zaboli, bo nauczyliśmy się przegrywać. Czy musi tak być? Wszystko wskazuje na to, że przynajmniej przez najbliższych kilka lat: tak.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/549169-legia-mistrzem-w-zascianku-czyli-o-ciezkim-losie-kibica