Kiwał Beckahama. Skończył źle...

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Obserwując gwiazdy światowej piłki można odnieść wrażenie, że mamy przed sobą postacie ze spiżu. Tymczasem herosi boiska również mają swoje słabości. Czasami okazują się silniejsze od talentu. Boleśnie przekonało się o tym już wielu zawodników. Również polska piłka zna podobne przypadki.

Chyba najbardziej jaskrawym jest casus Igora Sypniewskiego. Łodzianin przyszedł na świat w 1974 roku - okresie największego triumfu w dziejach rodzimego futbolu, co mogło być dobrym proroctwem. Chociaż koledzy Igora z dzielnicy Koziny kończyli różnie, młody chłopak od początku przejawiał smykałkę do futbolu, a bardziej pociągał go zapach murawy, niż taniego wina, którego po raz pierwszy spróbował w wieku 9 lat.

„Sypek” szybko trafił do wymarzonego klubu – ŁKS-u, ale rozrywkowy tryb życia szybko przyczynił się do jego przeprowadzki do Opoczna. Dla tamtejszej Cermiki strzelał mnóstwo goli, przeplatając świetne występy zakrapianymi balangami. Nic więc dziwnego, że zwrócił uwagę wysłanników klubu AO Kavala, którzy sprowadzili 23-letniego zawodnika do słonecznej Grecji. Sypniewski nie zagrzał tam jednak na długo miejsca i to bynajmniej nie z powodu pijackich ekscesów, ale świetnej gry… Wciąż bardziej pociągał go zapach murawy i to tej u stóp Akropolu. W 1998 r. „Sypek” trafił do prawdziwego giganta – Panathinaikosu Ateny, gdzie rozbłysła jego gwiazda.

Do dziś wszyscy wspominają pewien listopadowy wieczór z 2000 r. Chłodne brytyjskie powietrze nie było w stanie ostudzić zapału tysięcy kibiców, oczekujących spotkania Ligi Mistrzów w którym miały się zmierzyć drużyny Manchesteru United i właśnie Panathinaikosu z Sypniewskim w składzie. „Koniczynki” musiały sprostać drużynie, która przed rokiem triumfowała w prestiżowych rozgrywkach Champions League! Magia Old Trafford znów zadziałała na korzyść gospodarzy, ale jeden z graczy drużyny przyjezdnej schodził w błysku fleszy. Był to właśnie Igor Sypniewski. Ofensywny pomocnik, który świetnie radził sobie również w ataku, ośmieszał dumnych „synów Albionu”. Kiwał, jak chciał, Garry’ego Neville’a, któremu nie pomogła nawet odsiecz megagwiazdy światowej piłki – Davida Beckhama, któremu „Sypek” zakładał „siatę”, zwracając na siebie uwagę kibiców, trenerów i dziennikarzy. W równie widowiskowym stylu grał przeciwko Arsenalowi Londyn, pieczętując występ bramką, strzeloną samemu Davidowi Seamanowi.

Mimo świetnych występów, już wtedy można było usłyszeć o niesportowym trybie życia, jaki miał prowadzić Sypniewski. Ale, jak wiadomo, zwycięzców się nie osądza… Los przestał jednak uśmiechać się do chłopaka z Kozin. Napastnik złamał rękę na treningu i miał problemy z powrotem do dawnej dyspozycji. Działacze podziękowali mu za współpracę, ale po „Sypka” szybko zgłosili się włodarze OFI Kreta. Igor nie odbudował jednak formy również na malowniczej wyspie i musiał wracać do kraju.

Kolejną szansę dostał w przeciętnym RKS Radomsko, z którego szybko ewakuował się do Wisły Kraków. Przekonał również do siebie renera narodowej kadry Jerzego Engela, który dał mu szansę zagrać w koszulce z Orzełkiem. Niebawem w mediach zaczęły pojawiać się jednak pogłoski o problemach zawodnika z depresją, a „Sypek” jakby zapadł się pod ziemię… Ostatecznie wrócił do Grecji, ale w przeciętnym klubie Kallithea GS rozegrał zaledwie dwa spotkania ligowe, po czym obrał zupełnie inny kierunek – chłodną Skandynawię. W szwedzkiej drużynie Halmstads BK wyrósł na prawdziwą gwiazdę, choć tamtejsza liga do najmocniejszych nie należy, a i sam Sypniewski miał już 29 lat. Przeniósł się do Malmö FF i znów rozpoczął swoją drogę na dno. Dużo mówiło się o problemach psychicznych piłkarza, co przekładało się na słabą dyspozycję na boisku…

Sypniewski w 2005 r. wrócił na stare śmieci. Skorzystał z szansy, jaką dał mu ukochany ŁKS, który występował wówczas w drugiej lidze. Igor spłacił swój dług wobec rodzimych włodarzy i to z nawiązką. Głównie dzięki jego świetnej dyspozycji, klub wrócił do ekstraklasy, ale „Sypek” znów nieoczekiwanie wyjechał do Szwecji, aby występować w… III-ligowej drużynie. W 7 spotkaniach strzelił 5 bramek, ale jego pobyt na piłkarskiej prowincji zapadł w pamięci z powodu innego incydentu… Został zatrzymany przez policję za prowadzenie samochodu po pijanemu, a klub natychmiast rozwiązał z nim kontrakt. Kierunek Polska? Oczywiście. Tym bardziej, że znów pomocną dłoń wyciągnął ukochany ŁKS i II-ligowy Zawisza Bydgoszcz. „Sypek” już był nawet dogadany z Łódzkim KS-em, ale na rozmowę ws. kontraktu, piłkarz przyszedł zupełnie pijany.

Na boisko jednak wrócił. Tyle, że w roli… pseudokibica! Wraz z grupą chuliganów zaatakował kibiców drużyny przyjezdnej podczas spotkania ŁKS – Lech Poznań. Sypniewski tym razem zasłynął nie z efektownego dryblingu, ale równie sprawnego wyrywania stadionowych krzesełek. „Sypek” trafił do aresztu. Na kolejne ekscesy z udziałem przybladłej gwiazdy nie trzeba było długo czekać. Jedna z mieszkanek rodzinnego osiedla Sypniewskiego, zawiadomiła policję po tym, jak "Sypek" miał ją wyzywać i obrzucić butelkami po piwie.

Jednak w mroku nadal tliła się iskierka nadziei. Znów niezawodny okazał się macierzysty klub Igora. W 2007 r. Sypniewski znów miał odbudować formę i własne życie w barwach ŁKS-u. Był nawet na zgrupowaniu w Szamotułach, ale zamiast pojawić się na murawie podczas meczu z Lechem Poznań, były gwiazdor ligi greckiej siedział pijany w pokoju hotelowym. Piłkarz oczywiście został wyrzucony ze zgrupowania, a kolejna próba powrotu do profesjonalnego futbolu spełzła na niczym.

Sypniewski chciał jeszcze spróbować sił w trzecioligowym Sokole Aleksandrów Łódzki, ale tym razem podjęcie treningów uniemożliwił mu areszt… Chodziło o kierowanie gróźb karalnych pod adresem byłej partnerki „Sypka”, matki jego dziecka. W czasie popełnienia przestępstwa Sypniewski miał około dwóch promili alkoholu w wydychanym powietrzu. Po raz kolejny groził mu wyrok i dłuższy pobyt w więzieniu…

Na tym nie koniec. 9 października 2007 roku Sąd Rejonowy w Łodzi wydał postanowienie o aresztowaniu Sypniewskiego na okres jednego miesiąca po tym, jak awanturował się po pijanemu. Ostatecznie 15 maja 2008 roku, łódzki sąd skazał Sypniewskiego na 1,5 roku więzienia. Uznano go winnym znęcania się nad matką oraz grożenia policjantom i swojej konkubinie. Po odbyciu wyroku, „Sypek” znów chciał poczuć zapach murawy, zmęczenie po solidnym wysiłku, satysfakcję ze strzelonego gola. Na przełomie 2009 i 2010 r. wrócił do treningów. Gdzie? Oczywiście w ŁKS-ie. Tym razem „Sypek” był otoczony gronem młodych piłkarzy, wszystko zaczynał od nowa, choć miał już prawie 36 lat! Wiek i dawne przyzwyczajenia dały jednak o sobie znać i Sypniewski zrezygnował. Tym razem nie było to jednak rozstanie bez pożegnania. Igor zdobył się na sms-a do trenera. Przeprosił. Ale czy wybaczy samemu sobie zmarnowania kariery?

Gwiazda Igora Sypniewskiego przygasła, zanim zdążyła na dobre rozbłysnąć. Kilka znakomitych spotkań w rozgrywkach ligowych i Champions League nie zrobiło z niego megagwiazdy, jakimi byli chociażby George Best czy Paul Gascoigne. Podobnie, jak inny wielki talent rodzimej piłki – Marek Citko pozostał niespełnioną nadzieją. Tyle, że przyczyną sportowego upadku „Sypka” nie było ścięgno Achillesa, tylko zamiłowanie do biesiady. Oczywiście – wysokoprocentowej.

Aleksander Majewski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych