Dziękujemy, żegnamy się. Bez smutku. To zapewne charakterystyczna postawa wśród większości kibiców naszej piłkarskiej reprezentacji, po tym, jak Zbigniew Boniek zwolnił Jerzego Brzęczka. Jedno, co można zarzucić szefowi PZPN to fakt, że ponad dobrem najważniejszej polskiej drużyny sportowej postawił własny PR.
Na pierwszy rzut oka decyzja Zbigniewa Bońka jest trochę niezrozumiała. Przecież bronił selekcjonera, zarówno po kompromitujących występach prowadzonej przez niego reprezentacji, jak i po fali krytyki, jaka (słusznie) spadła na drużynę narodową. Argumenty prezesa PZPN były kuriozalne – że Brzęczek statystycznie miał niezłe wyniki, że nie spadł z Ligi Narodów (bo zmieniono jej zasady), że wprowadził do drużyny młodzież.
Gdybym zwolnił Brzęczka, byłby on jedynym zwycięzcą. Bo zostałby skrzywdzony. Miał za zadanie awansować na Euro i utrzymać się w Dywizji A Ligi Narodów. Oba zadania spełnił. — mówił Boniek w listopadzie Polsat Sport.
Kibice mogli się śmiać i denerwować, że prezes ślepy na jedno – albo i drugie też – oko, bo oni przecież widzą, że to wszystko zmierza do fatalnego zakończenia na Euro 2020(21). Gdyby impreza odbyła się w pierwotnym terminie, może nawet kończylibyśmy narodowe analizy, dlaczego poszło tak źle.
Dzięki koronawirusowi Brzęczek uratował kilka miesięcy na posadzie selekcjonera. Ale po jesiennych meczach z Holandią, Ukrainą i Włochami było już wiadomo, że „Guardiola z Truskolasów” nie zapisze w swojej biografii trenerskiej choćby takiej karty, jaką miał będąc zawodnikiem (srebrny medal igrzysk olimpijskich z drużyną, której był kapitanem).
Kto wie, może gdyby nie słynne 8 sekund milczenia przed kamerą i znamienny uśmiech Roberta Lewandowskiego po spotkaniu z Italią, gdy nie pozostawił wątpliwości, że ma poważne uwagi co do warsztatu trenera, Brzęczek poleciałby już wtedy. Ale Boniek nie chciał, by to piłkarze zwalniali szkoleniowca.
Postanowił więc odczekać. Na tyle długo, by męską decyzję o zwolnieniu przypisywać wyłącznie jemu. I na tyle krótko, by następca Brzęczka miał wystarczająco dużo czasu (dwa miesiące) na przygotowanie się do ratowania polskiej drużyny.
Piszę o ratowaniu, bo pięć miesięcy przed Euro jesteśmy właśnie na takim etapie. Kadra w zasadzie zmarnowała minione dwa lata, zamiast się rozwinąć, przystanęła, albo wręcz zaliczyła regres. Przyzwoity poziom, jaki prezentowała w 2016 r. jest już odległym wspomnieniem. Piłkarze, na których wówczas się opierała, powoli zbliżają się do ostatnich prostych swych karier, a młodzież, która ma ich zastąpić, ma jeszcze przed sobą sporo pracy.
Od nowego szkoleniowca, niezależnie kto nim zostanie, oczekuję nie tylko poprawy gry reprezentacji, ale przede wszystkim uczciwości. A to oznacza niepowoływanie zawodników z powodów marketingowych, lecz tych, którzy faktycznie mogą odmienić grę zespołu. Ale też uczciwości na pomeczowych konferencjach. Wiemy, na jak niewiele stać naszą kadrę, że na poziomie reprezentacyjnym w Europie jesteśmy w drugiej lidze, że nie jedziemy na mistrzowską imprezę po medal. A zatem gdy zagramy kolejny słaby mecz, niech trener ma odwagę przyznać przed kamerami, że tak się stało i spróbuje wyjaśnić dlaczego. To już będzie oznaczało postęp w porównaniu do smutnych czasów Jerzego Brzęczka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/535373-pozegnanie-brzeczka-spoznione-ale-zrozumiale