Trener reprezentacji siatkarek Jacek Nawrocki dopiero w piątym roku swojej pracy odniósł znaczące sukcesy. Mimo trudnych momentów, nie miał nigdy chwil zwątpienia.
Polska Agencja Prasowa: Ma pan świadomość, że jest pan jednym z najdłużej pracujących selekcjonerów w historii polskiej żeńskiej siatkówki?
Jacek Nawrocki: Nie miałem o tym pojęcia. Nie wiem, co mam powiedzieć, bowiem nie analizowałem swojej pracy w ten sposób.
PAP: Pana przykład pokazuje, jak ważna jest cierpliwość i dotyczy to głównie szefów klubów czy prezesów związków.
J.N.: Mentalność polska jest trochę taka, że jak coś zaczyna wychodzić, to trzeba to zepsuć. Takie przypadki w naszym sporcie się zdarzały. Jest taka tęsknota w sporcie do jakiś sensacyjnych rozwiązań, zmian.
PAP: Przed objęciem żeńskiej reprezentacji, przez blisko 15 lat kariery trenerskiej był pan związany wyłącznie z męskimi drużynami. Nie licząc kilkumiesięcznego epizodu w roli trenera-koordynatora Budowlanych Łódź, praca z żeńską drużyną była zupełną nowością. Z czym było panu najtrudniej się zmierzyć?
J.N.: Najtrudniejsze dla mnie było przestawienie się na taktykę stosowaną w siatkówce kobiecej, która ma dużo wspólnego z fizjologią dziewczyn. Tam, gdzie ja uważałem, że można grać z tzw. czytania, to tutaj jednak ta siatkówka wymagała bardzo mocnego sprecyzowania taktycznego pozycji. Widziałem, że zawodniczki z tego +czytania+ są zupełnie zwolnione. Ale też ze wszystkich gier zespołowych to właśnie siatkówka żeńska zrobiła największy krok do przodu. Dzisiaj już wiele zespołów stosuje +czytanie gry+ i przestaje ona różnić się od męskiej siatkówki, głównie, jeśli chodzi o grę w systemie blok-obrona. Siatkówka kobieca jest też coraz bardziej siłowa, coraz szybsza. Widać to również po parametrach zawodniczek.
PAP: Pod względem mentalnym też było chyba sporo różnic; pewnie inaczej panu pracowało się z zawodnikami Skry Bełchatów, a inaczej z reprezentantkami kraju?
J.N.: Jak wszystko idzie dobrze i jak się spełnia indywidualne ambicje zawodników czy zawodniczek, to jest wszystko dobrze. Zwycięstwa zawsze nakręcają dobrą atmosferę i klimat. Gdy następują zaburzenia, jeśli ktoś nie dostaje indywidualnie tego, co by chciał, to wówczas pojawia się problem. Dziewczyny są też bardziej wymagające, jeśli chodzi o kontakt bezpośredni, ale spełnianie ambicji jest tak samo ważne u mężczyzn, jak i u kobiet. Podejmując pracę z kobietami, przyznawałem się, że kiepski jestem w prawieniu komplementów, kiepski jestem w rozweselaniu i ten warsztat w tej materii mam ubogi.
PAP: Ale kilka książek z psychologii sportu przeczytał pan dodatkowo?
J.N.: Każdy trener poważnie traktujący swoją pracę musi czytać bez przerwy, ja to robię cały czas, nikt mnie z tego nie zwolnił. Myślę, że doświadczenie jednak ma niebagatelne znaczenie. Często jest tak, że trzeba swoją osobę poświęcić, zjednoczyć grupę kosztem własnego autorytetu. To też się robi dla wyniku.
PAP: Przez te pięć sezonów nie było kryzysowego momentu? Nie chciał pan dać sobie spokój z kadrą, zrezygnować?
J.N.: Prowadzenie reprezentacji jest to dla mnie wyzwaniem, które cały czas mnie nakręca, które jest bardzo ważną rzeczą w moim życiu sportowym, a może najważniejszą. Nie miałem takiej chwili zwątpienia. Czułem zawsze wsparcie, zarówno związku, drużyny, jak i samych zawodniczek. Cały czas w swojej pracy wiedziałem czego chcę i może nie zawsze wszystkim się to podobało, ja bardziej stawiałem na to, żeby ta praca była skuteczna, a niekoniecznie przyjemna.
PAP: A w maju 2017 roku po przegranych kwalifikacjach do mistrzostw świata na warszawskim Torwarze, kiedy to reprezentacja uległa Czeszkom 2:3 (prowadziła w tie-breaku 8:2 i przegrała 9:15) nie miał pan wątpliwości?
J.N.: Wygrywając nawet z Czeszkami, mielibyśmy szansę wystąpić w drugim turnieju barażowym, ale ten awans na mistrzostwa świata byłby wciąż niezwykle trudnym zadaniem. W Warszawie, mając „na talerzu” zwycięstwo nad Czeszkami, niestety przegraliśmy. Znam jednak kulisy tej porażki, ale też ciężko mi o tym mówić, bo dotyczą one także osobistych spraw zawodniczek. To był fatalny mecz, fatalny przypadek, fatalny też w skutkach. Z drugiej strony ten zespół, trochę odmieniony, dwa miesiące później zagrał bardzo dobrze w cyklu World Grand Prix i wygrał drugą dywizję.
PAP: Gdy przystąpił pan do przebudowy i odmładzania reprezentacji, w kadrze pojawiały się siatkarki, które były wówczas rezerwowymi w swoich klubach. Nie wszystkim to się podobało.
J.N.: Wielokrotnie spotykałem się z głosami krytyki i to nie ze strony mediów, ale od ludzi pracujących w sporcie, że powołuję do kadry dziewczyny, które w tym momencie nic nie znaczą. Dla mnie liczył się ich potencjał i perspektywiczność. Uważam, że w wielu przypadkach były to trafne decyzje. Jeśli reprezentacja pomogła im w rozwoju i w dojściu do miejsca, w którym są obecnie to ja tylko mogę się cieszyć. Trzeba pamiętać o tym, że gdy zaczynałem pracę w kadrze, w naszej lidze kluczowe role odgrywały zagraniczne siatkarki, albo polskie zawodniczki, które miały bardzo duże doświadczenie. Dlatego te dziewczyny, które traktowaliśmy perspektywicznie, miały kłopot z przebiciem się do pierwszych szóstek czy do najlepszych klubów. Dzisiaj wciąż zagraniczne siatkarki wielokrotnie decydują o losach meczu, ale udział Polek w wynikach swoich drużyn jest coraz większy. Kilka dziewczyn wyjechało zagranicę, przede wszystkim do Włoch, co nie jest zasługą samych menedżerów, ale ich ciężkiej pracy.
PAP: Liga włoska wróciła do łask, zarówno pod kątem sportowym, jak i finansowym. To chyba dobry kierunek rozwoju dla pana podopiecznych?
J.N.: To jest bardzo mocna liga i jeśli ktoś spełnia taką rolę, jak Asia Wołosz w Conegliano czy Malwina Smarzek w Bergamo, to jest kierunek jak najbardziej uzasadniony. Dobrze byłoby, gdyby dużo gry miały także młode zawodniczki jak Magda Stysiak czy Zuzanna Górecka. Bo to też nie chodzi o to, żeby zaliczyć jedną z najmocniejszych lig na świecie i nie grać. Ważne jest, by trenować w dobrym towarzystwie, ale też grać, bo to jest ważne dla rozwoju. Jeśli zawodniczka ma szansę występów w pierwszej szóstce to pozytywnie widzę ten kierunek.
PAP: Stysiak była objawieniem poprzedniego ligowego sezonu. Czy obecne rozgrywki mogą wykreować kolejną zawodniczkę, która w niedalekiej przyszłości będzie stanowić o sile reprezentacji?
J.N.: To nie liga wykreowała Stysiak, ona była już wcześniej w naszym szkoleniu, grała w reprezentacji juniorek. W ubiegłym roku celowo jej nie „dotykaliśmy” i nie powoływaliśmy do seniorskiego zespołu, choć miałem taką ochotę. I myślę, że dobrze tak się stało. Podobny przypadek mieliśmy teraz z Zuzanną Górecką - uznaliśmy, że w tym sezonie dla niej priorytetem będą mistrzostwa świata juniorek. Te zawodniczki potwierdziły w lidze jakość, którą zdobyły w szkoleniu juniorskim. W tym sezonie jest cała plejada dziewczyn, które dostają szansę gry jako zawodniczki podstawowe w klubach, mogą w nich odgrywać kluczowe role. Nie chcę mówić o nazwiskach, by ich nie „spalić”, ale jestem z ich postawy bardzo zadowolony. Marzy mi się, żeby o sile najmocniejszych zespołów Ligi Siatkówki Kobiet stanowiły polskie siatkarki.
PAP: Mijający rok był jednym z najbardziej udanych dla żeńskiej siatkówki od wielu lat. Udział w turnieju finałowym Ligi Narodów czy czwarte miejsce w mistrzostwach Europy to bez wątpienia duże sukcesy. Czuje pan, że na arenie międzynarodowej polską reprezentację znów traktuje się z większym respektem?
J.N.: Nie ukrywam, że dostęp do sparingpartnerów jest znacznie łatwiejszy niż to miało miejsce kilka lat temu. Chcą z nami grać wszystkie najlepsze reprezentacje na świecie, a to świadczy o tym, że jest postęp i nasza drużyna została doceniona. Myślę, że właśnie, że to, kto chce z tobą zagrać sparing, a nie rankingi, są tu najlepszym wyznacznikiem poziomu. Pamiętam, jak dwa lata temu musieliśmy prosić się o wyjazd do Brazylii, o możliwość udziału w turnieju w Montreux czy o mocniejszych sparingpartnerów. Walczyliśmy o to, żeby zagrać dwa spotkania towarzyskie z Holandią. Dziś, do kogo byśmy nie zadzwonili, to jeśli jest tylko dogodny termin, to nie ma problemu z umówieniem się na mecz.
PAP: Już za dwa miesiące przed reprezentacją kolejny sprawdzian, jeden z najważniejszych w ostatnich latach - kontynentalny turniej kwalifikacyjny do igrzysk. W holenderskim Apledoorn odbędą się takie mini mistrzostwa Europy, zabraknie tylko Rosji, Włoch i Serbii. O to jedno miejsce będzie niezwykle trudno.
J.N.: Musimy zrobić wszystko, żeby zagrać jak najlepiej i wywalczyć przepustkę na igrzyska. Nie będzie to łatwe zadanie, bo rywale są niezwykle wymagający i nie chodzi o faworyzowaną Holandię czy Turcję. Inne reprezentacje, jeśli tylko ściągną na turniej swoje największe gwiazdy, też będą silnymi przeciwnikami. Staramy się patrzeć pozytywnie i jesteśmy świadomi również swojej siły. System kwalifikacji do igrzysk, jaki zafundowała międzynarodowa federacja, sprawił, że wiele zespołów, które mogłoby spokojnie walczyć o czołowe lokaty w turnieju olimpijskim, w nim po prostu nie zagra.
kb/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/471104-jacek-nawrocki-o-kadrze-siatkarek-to-wciaz-duze-wyzwanie