Polscy siatkarze są podróżniczymi rekordzistami tegorocznej edycji mistrzostw Europy. Biało-czerwoni w drodze do Paryża, gdzie wezmą udział w finale lub meczu o brąz, odwiedzili trzy holenderskie miasta, a półfinał rozegrają w Lublanie.
Turniej jest rozgrywany w czterech krajach i w dziewięciu miastach, więc przenosiny w trakcie mistrzostw były wliczone w koszty. Na tle pozostałych ekip wyróżniają się pod tym względem Polacy, którzy fazę grupową zaczęli w Rotterdamie, a zakończyli w znajdującym się w odległości ok. 75 km Amsterdamie. Na dwa pierwsze mecze rundy pucharowej przenieśli się o 90 km - do Apeldoorn. W ich przypadku awans do półfinału, który wywalczyli w poniedziałkowy wieczór, oznacza podróż do odległej o ok. 1200 km Lublany. Niezależnie od rozstrzygnięcia czwartkowego spotkania wiadomo już, że następnie czeka ich równie daleka wyprawa do Paryża, gdzie rozegrane zostaną zarówno finał, jak i spotkanie o brąz.
To jednak nie są na tyle długie loty, żeby zajmowały np. cały dzień i oznaczały nieprzespaną noc. Będzie więc na pewno czas na odpoczynek i na trening. Poza tym tak samo jak i my, tak i inne drużyny będą podróżować, więc nie będzie się to za bardzo liczyć
— oceniał Jakub Kochanowski.
We wtorkowy poranek okazało się, że wyprawa Biało-czerwonych do Słowenii niespodziewanie się wydłużyła. Z powodu strajku tamtejszych linii lotniczych odwołano zaplanowany na godz. 10.15 lot, na który bilety mieli kupione mistrzowie świata. Z pomocą przyszedł premier Mateusz Morawiecki, który udostępnił im rządowy samolot. Około godz. 18.20 polscy siatkarze wylądowali w Lublanie.
Wiele innych zespołów także zaliczało przenosiny do innych miast czy krajów w trakcie tych ME, ale na nieporównywalnie krótszych dystansach.
Wiadomo, gospodarze mieli przywilej, że w razie awansu zostają u siebie. Staramy się nie patrzeć na inne okoliczności tylko wyjść na boisko i grać
— zaznaczył Michał Kubiak.
On dobrze pamięta znacząco odmienny wariant losów polskich siatkarzy z ubiegłorocznych mistrzostw świata. Wówczas prawie dwa tygodnie spędzili oni w jednym miejscu - Warnie, a dopiero na ostatni etap rywalizacji w czołowej szóstce przenieśli się do Turynu.
Z jednej strony na pewno hotel w Warnie nie był najprzyjemniejszy do siedzenia. Gdyby był jakiś inny, to byśmy byli szczęśliwi, ale paradoksalnie chyba to, że nie musieliśmy się ani razu przeprowadzać wówczas było dla nas plusem. Bo kiedy inne drużyny podróżowały, to my leżeliśmy w łóżkach i odpoczywaliśmy. Więc to też miało swoje zalety
— przyznał kapitan drużyny.
W jeszcze bardziej komfortowej niż Biało-czerwoni rok temu sytuacji są obecnie Słoweńcy, którzy od początku turnieju aż do półfinału włącznie nie opuszczają stolicy swojej ojczyzny.
Będzie to mały handikap gospodarzy, ale nie będziemy szukać wymówki
— zastrzegł Aleksander Śliwka.
W podobnym tonie wypowiadał się Maciej Muzaj.
My też po przyjeździe będziemy mieli chwilę, by się w tej hali nieco zaaklimatyzować. To nie będzie jakaś znacząca przewaga rywali. To, że zagrali w niej kilka meczów więcej… Myślę, że nie powinniśmy szukać takich wymówek. Nie lubię takich wyliczeń - ile kto zagrał gdzie meczów, ile czasu między spotkaniami miał. Każdy ma czasem łatwiej, a czasem trudniej. Koniec końców to rozwiązuje się to po siatkarsku na boisku
— podsumował reprezentacyjny atakujący.
CZYTAJ TAKŻE: Kapitan Michał Kubiak dziękuje Mateuszowi Morawieckiemu i Ryszardowi Czarneckiemu. „Stanęli an głowie”
PAP, MACRO
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/465308-polscy-siatkarze-podrozniczymi-rekordzistami-me