Byłem na spotkaniu modlitewnym u ojca Daniela Galusa w Częstochowie. To pustelnik. Poczułem wtedy taki pokój, powołanie. Jakby Pan Bóg zaczął mówić do mojego serca, że czas na zmianę
— opowiada były piłkarz m. in. Legii Sebastian Szałachowski w wywiadzie z dziennikarką „Przeglądu Sportowego”.
Szałachowski przedwcześnie zakończył piłkarską karierę, bo w wieku 30. lat.
Przez ostatnie pół roku gry w Łęcznej należałem do wspólnoty w Lublinie. Pomagałem ojcu Radomirowi Kryńskiemu w egzorcyzmach, musiałem zdecydować, czy wybrać posługę miłosierdzia, czy zostać przy piłce nożnej. Toczyłem wewnętrzną walkę. Trudno było to pogodzić, bo egzorcyzmy są wyczerpujące, trwają kilka godzin. Pan Bóg dał mi natchnienie, do serca przychodziły mi jego zapewnienia, abym Mu zaufał
— przyznaje dziennikarce „Przeglądu Sportowego” „Szałach”.
Przez sześć lat występował w Legii, później w ŁKS i Cracovii aż w końcu wrócił tam, gdzie usłyszała o nim piłkarska Polska.
Gdy wróciłem do Łęcznej, przeżywaliśmy w małżeństwie kryzys. Przez trzy, może nawet pięć miesięcy było między mną a Martą źle. Ciche dni, wychodziłem z kolegami na piwko, żona zostawała w domu. Brakowało miłości, która pochodzi od Pana Boga. Nie potrafiliśmy wydostać się z tej pułapki. Moja mama natrafiła w internecie na modlitwę, którą prowadził ojciec Daniel. Zaproponowała, żebyśmy pojechali do niego z naszymi problemami. I udało się
— wspomina dziennikarce „Przeglądu Sportowego” Szałachowski.
To był przełom w życiu filigranowego skrzydłowego.
W sanktuarium św. Józefa w Częstochowie najpierw odbywała się normalna msza święta. Później modlitwy uwielbienia, o namaszczenie w Duchu Świętym. Zostałem podczas nich bardzo mocno dotknięty. Poczułem ogień duchowy. Leżałem, czułem w sobie uwalniającą miłość, ogromny spokój. Żona się przestraszyła, nie wiedziała, co się ze mną dzieje. Dla Marty było to nieco przerażające, szczególnie że ona nic nie czuła. Podeszła do niej jakaś dziewczyna i powiedziała: „Tutaj to jeszcze nic, zobaczcie, co się dzieje w Czatachowie”. Moją żonę to zastanowiło, zapragnęła tam pojechać. Wystarczyło, by żona przeszła przez próg kościółka, od razu poczuła ogień, miała spoczynek. Gdy wstała, widać było na jej twarzy przemianę. Wszystko zrozumiała. Poczuła. Z Lublina do Częstochowy mamy około 300 kilometrów. Zapragnęliśmy wstąpić do wspólnoty w naszym mieście. Pan Bóg tak nami pokierował, że znaleźliśmy Odnowę w Duchu Świętym, którą prowadzi ojciec Kryński. Kiedy został egzorcystą diecezjalnym, zaproponował mi, abym mu pomagał. Zgodziłem się, to było przyjemne zaskoczenie. Takie doświadczenie otwiera człowieka na świat duchowy. Ojciec powiedział: „Sebastian, teraz zagramy razem”. Pan Bóg mnie w ten sposób umocnił. Poczułem się kimś wybranym
— zdradza dziennikarce „Przeglądu Sportowego” wychowanek Motoru Lublin.
Dzięki ogromnej wierze Sebek dostąpił wielkich darów.
Podczas egzorcyzmów dostałem dary duchowe, jak choćby dar języków, który w tej modlitwie jest potrzebny. Do serca napływa natchnienie, które sprawia, że umiem mówić w obcych językach. W różnych, w zależności od tego, jak Duch Święty prowadzi. Moja żona mówiła po hiszpańsku, francusku, arabsku. Żadnego z nich nie zna. Ale zło rozumie, co się do niego mówi. To łaski, by zbudować Kościół Święty. Opętane osoby bardzo cierpią, więc dobrze, że to zło się ujawnia, wiadomo, że potrzebują pomocy. Nie widziałem czegoś ekstremalnego, może i dobrze, bo jestem chyba zbyt wrażliwy, ale słyszałem od kolegi, który pomaga drugiemu kapłanowi, że niektórzy ludzie wypluwali pentagramy, gwoździe. Ma cały pojemniczek. U nas jedna osoba zwymiotowała czymś czarnym, jakby smołą
— nie kryje dziennikarce „Przeglądu Sportowego” „Szałach”.
Sam doznał też cudownego uzdrowienia.
Gdy grałem w piłkę, miałem ruchomą chrząstkę nosową. Byłem wtedy zawodnikiem Górnika Łęczna, leżałem w klubowej saunie. Nagle ogarnął mnie pokój. Zacząłem odczuwać w głowie delikatne chrząkanie, jakby nos zaczął mi się przesuwać. Po chwili przestał. Wtedy w sercu usłyszałem głos: „Idź zobacz, czy ci się podoba”. Wstałem, podszedłem do lustra, miałem spuchnięty nos. Poruszałem nim, był sztywny. Poszedłem do ojca Radomira. Powiedziałem, że przychodzi mi do serca, że stało się to za wstawiennictwem świętego Charbela, pustelnika z łaską czynienia cudów. Ojciec Radomir potwierdził, że tak było, że nastąpiło cudowne ozdrowienie
— opowiada jak natchniony dziennikarce „Przeglądu Sportowego” wcześniej małomówny Sebastian.
Sebek nie gra w piłkę, nie pracuje. Skupia się na pomocy bliźnim.
Żyję z wynajmu nieruchomości. Zajmuję się nową ewangelizacją, na niej się skupiam. Założyłem grupy w internecie. Serce mi się raduje, że wynika z tego wiele dobra. Nie martwię się o finanse, Pan Bóg o wszystko się troszczy. Każdy dzień jest przez Pana Boga zaplanowany
— kończy rozmowę z dziennikarką „Przeglądu Sportowego” Szałachowski.
Przegląd Sportowy, MACRO
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/436351-byly-pilkarz-legii-zostal-pomocnikiem-egzorcysty