Rzecznik dyscyplinarny PZPN Adam Gilarski przyznał w rozmowie z PAP, że po aferze korupcyjnej polski futbol przeżył swoiste katharsis. I może dlatego, w przeciwieństwie do niektórych krajów, nie ma teraz kłopotów z manipulowaniem meczami w związku z zakładami bukmacherskimi.
Polska Agencja Prasowa: Niedawno na stronie PZPN ukazało się pana oświadczenie, w którym przestrzega pan wyjeżdżające na zimowe zgrupowania drużyny przed procederem tzw. match-fixingu, czyli ustawiania przebiegu i wyniku meczów. Zrobił pan to pod wpływem konkretnego sygnału czy na wszelki wypadek?
Adam Gilarski: Moje działanie było nastawione m.in. na to, aby uprzedzić kluby, wyjeżdżające na zgrupowania zagraniczne, zwłaszcza na Cypr i do Turcji, żeby przyglądały się tam rozgrywanym sparingom. Często mecze te są organizowane „ad hoc”. Jest wiele drużyn zagranicznych jednocześnie przebywających na zgrupowaniach i ich organizatorzy czasami proponują rozegranie sparingu. Niestety, później dochodzi do sytuacji, w której taki mecz jest sędziowany przez przypadkowe osoby.
PAP: Czyli bez uprawnień sędziowskich?
A.G.: Tak. Dowiadujemy się, że są to np. byli piłkarze bez uprawnień sędziowskich. Co więcej, takie spotkania są przedmiotem zakładów bukmacherskich w Azji Południowo-Wschodniej. W ich trakcie dzieją się dziwne rzeczy. Wskazałem w tym komunikacie na relację filmową z 2017 roku z meczu Pogoni Szczecin z rumuńską Astrą Giurgiu. Piłkarze obu drużyn nie respektowali decyzji sędziów, zwłaszcza odnośnie podyktowanych rzutów karnych. Celowo strzelali na aut, nie godząc się z faktem, że te karne są dyktowane w bardzo dziwnych okolicznościach. Podobna sytuacja była w meczu Śląska Wrocław ze słowacką Nitrą. Wówczas Marcin Robak nie wykorzystał rzutu karnego, po prostu nie godząc się z decyzją sędziego, który zresztą później był osobą podejrzaną przez UEFA o ustawienie tego meczu. Z UEFA dostajemy informacje, że to bardzo groźny proceder, ponieważ może wpływać na zachowania samych drużyn, jeżeli będą one ulegać sytuacjom, gdy sędziowie dopuszczają się podobnych rzeczy. No i po pewnym czasie mogą, nie mówię, że sami z siebie, ulec wpływom np. firm organizujących te mecze czy osobom zajmującym się nielegalnie zakładami bukmacherskimi.
PAP: Wracając do meczu Pogoni - poinformował pan o tym działaczy UEFA.
A.G.: Tak. I UEFA w tej konkretnej sprawie wyjaśniła, że mecz był prowadzony przez rumuńskich sędziów piłkarskich z niższych lig, którzy notabene podawali się za… Bułgarów, żeby zmylić podejrzenia. Jakie spotkały ich kary? Na pewno UEFA prowadzi postępowania w takich sprawach. Akurat nie znam szczegółów tej, ale wiem, że po podobnych wydarzeniach szereg osób zostało odsuniętych od profesjonalnej piłki.
PAP: Takie mecze jest łatwiej ustawić, bo m.in. nie są przedmiotem szerszego zainteresowania mediów, nie pokazuje ich żadna telewizja?
A.G.: Oczywiście. Nie są formalnie sporządzane protokoły. Nikt nie sprawdza uprawnień tych sędziów, dlatego w swoim komunikacie zwróciłem na to uwagę. Ważne, aby takie mecze były nagrywane przez kluby, dla ich potrzeb, ale też dla ich dobra. Należy też sprawdzać uprawnienia arbitrów do prowadzenia zawodów. Czasami firmy i osoby, które organizują obozy przygotowawcze, oferują pomoc klubom, proponują jakieś nierynkowe ceny lub zniżki. Na to również zwracałem uwagę, żeby kluby - kontaktując się z takimi pośrednikami - sprawdzały dokładnie, z czym związane są te proponowane ceny.
PAP: Dla pana temat ustawiania meczów np. w zimowej przerwie nie jest nowy. Już w lutym 2015 roku głośno było o sprawie związanej ze sparingiem Floty Świnoujście. Pan wówczas, po analizie materiałów postępowania wyjaśniającego, wydał zakaz reprezentowania Floty przez kilka osób, w tym dwóch trenerów rumuńskich.
A.G.: Tak. Wtedy zawieszono więcej osób, nie tylko dwóch trenerów z Rumunii. Również organizującego ten mecz agenta niemieckiego. Ale mój zakaz obejmował również pięciu zawodników, m.in. z Mołdawii. I oni, po wydaniu tego zakazu, szybko opuścili Polskę.
PAP: Pan dowiedział się o tej sprawie z UEFA?
A.G.: Tak, ponieważ UEFA przysyła takie poufne raporty, które są analizą zakładów bukmacherskich z danych meczów. Akurat te spotkania, w których brała udział Flota, na terenie Niemiec i Hiszpanii, były pod obserwacją firmy Sportradar, która sporządziła szczegółowy raport. Wykazała w nim, że w trakcie meczu, pomiędzy pierwszą i drugą połową, zmieniały się mocno kursy w zakładach bukmacherskich. Dokonywano nietypowych zakładów na konkretne wyniki i zmianę rezultatu. Później dowiedziałem się z UEFA, że sprawą zajęła się niemiecka policja w Bochum i ślady prowadziły do podejrzanych inwestorów z Chin. Te osoby później, w latach 2017-18, próbowały przejąć kluby mające trudną sytuację finansową, z Portugalii i Słowacji. W związku z tym wiadomo, że są to większe grupy przestępcze. Niedawno wróciłem z Kijowa, gdzie zetknięto się już z podobnym problemem. Na meczach pojawiają się obserwatorzy z Azji, którzy - według ukraińskiej federacji - próbują rozpoznać sytuację klubów i wykorzystać ich kłopoty finansowe. Moje obowiązki, jako tzw. Integrity Officera UEFA, w dużej mierze sprowadzają się do tego, żebym obserwował, co się dzieje w Polsce w tym zakresie.
PAP: Co grozi klubowi, który bierze udział w takim podejrzanym meczu i nikomu tego nie zgłosi, a UEFA - mająca m.in. specjalny program do wykrywania oszustw związanych z zakładami bukmacherskimi - zdobędzie dowody?
A.G.: Powiem o odpowiedzialności samych uczestników takiego meczu. W tej chwili na Ukrainie, właśnie po zastosowaniu dowodów wynikających z tych raportów, które pozyskuje UEFA, sześciu piłkarzy zostało dożywotnio zdyskwalifikowanych. Jeden z nich w okresie zawieszenie rozpoczął grę w polskim klubie, w występującym na czwartym poziomie Ruchu Wysokie Mazowieckie. Ja obecnie pozyskuję dowody na złamanie przez niego przepisów w zakresie manipulowania meczami piłkarskimi. No i będę musiał podjąć decyzję, czy może w Polsce uprawiać piłkę nożną, czy nie. Czekam również na ewentualnie rozszerzenie przez FIFA na cały świat kary, którą nałożono na niego na Ukrainie.
PAP: Już kiedyś wspominał pan, że tzw. match-fixing jest znacznie trudniejszy do wykrycia niż „tradycyjna” korupcja, polegająca np. na wręczaniu łapówek.
A.G.: To prawda. Podam przykład związany z aferą na Ukrainie. W większości dotyczy ona, nazwijmy to, starej formy korupcji. Działające we współpracy z federacją służby policji ukraińskiej bardzo sprawnie pozyskały materiał dowodowy przeciwko działaczom klubowym, piłkarzom i przede wszystkim sędziom. W efekcie wiele osób będzie miało zarzuty prokuratorskie. To często nagrania, podsłuchy, jednoznaczne w swojej wymowie. Natomiast w przypadku manipulowania meczami w związku z zakładami bukmacherskimi trudno znaleźć takie dowody, gdyż bardzo często osoba inspirująca działanie w ogóle nie wywodzi się ze środowiska piłkarskiego. Znacznie trudniej takie osoby „namierzyć”, odkryć ich powiązania z uczestnikami meczów. Ta stara korupcja najczęściej związana była, owszem, z chęcią zarobienia pieniędzy, ale również z wpłynięciem na wynik sportowy, w sposób korzystny dla danego klubu. Jeżeli zaś chodzi o zakłady bukmacherskie, to wynik sportowy nie ma znaczenia, powiedzmy, związanego z rozgrywkami. Dla osób, które próbują zarobić na tym, los drużyny jest zupełnie nieistotny. - Obecnie są różne możliwości postawienia pieniędzy - na określony wynik, jego zmianę, różne elementy gry, np. liczba rzutów karnych, itd. Takich zdarzeń w trakcie meczu jest tak dużo, że bardzo trudno je wszystkie zanalizować oraz znaleźć dowody. Dlatego tak istotnym dowodem są raporty. Zgodnie z przyjętą przez UEFA zasadą taki raport, choć nie jest przesądzającym dowodem w rozumienia np. polskiego prawa karnego, stanowi tak silne domniemanie tego, że doszło do tzw. match-fixingu, iż na tej podstawie wydawane są najcięższe sankcje dyscyplinarne. Przykładem albański Skenderbeu Korcza. Klub został relegowany z europejskich rozgrywek. Nałożono również bardzo wysokie sankcje pieniężne. Właśnie z raportów otrzymanych przez UEFA jednoznacznie wynikało, że zakłady bukmacherskie na mecze albańskiego klubu były zupełnie nietypowe. Innych mocnych dowodów właściwie nie pozyskano.
PAP: To był silny zespół, najlepszy w Albanii…
A.G.: Mieli świetnych adwokatów, włoskich, który prowadzili sprawę przed CAS (Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie - PAP), kwestionując kary nałożone przez UEFA. Jednak CAS potwierdził, że wystarczającym dowodem w sprawie match-fixingu są analizy i raporty wyspecjalizowanych w tym instytucji.
PAP: Czy miał pan przypadek podejrzenia match-fixingu w meczu naszej ekstraklasy, np. w tym lub poprzednim sezonie?
A.G.: W obecnym analizowałem mecz Pogoń Szczecin - Wisła Kraków z 21 września. Informacje uzyskane od przedstawicieli zakładów bukmacherskich wykluczyły obstawianie tego meczu w jakimś większym wymiarze, a co za tym idzie, podejrzenia się nie potwierdziły. Takie analizy były też prowadzone przeze mnie w zeszłym sezonie. Jeżeli chodzi o ekstraklasę, to było około pięciu meczów, ale analizy nie potwierdziły match-fixingu. Dostałem też informacje z organizacji europejskich, które cały czas śledzą zawody sportowe. Zawiadomienie dotyczyło choćby spotkania Lecha Poznań z Koroną Kielce w kwietniu 2018 roku. Również - co ciekawe - sparingu Olimpii Elbląg z GKS Cartusia 1923 ze stycznia 2018. Był on monitorowany przez francuską instytucję, badającą ewentualne naruszenia. W obu przypadkach moje ustalenia w żaden sposób tego nie potwierdziły. Ale, jak mówię, takie przestępstwa, w których niekoniecznie muszą uczestniczyć przedstawiciele drużyn, są bardzo trudne do wykrycia. Być może jedna czy dwie osoby z uczestników meczu angażowały się w taki proceder - przykład na Cyprze pokazuje, że tam poszczególni sędziowie decydują się na wykroczenia.
PAP: Wspomnieliśmy przy okazji Ukrainy o tej „tradycyjnej” korupcji. Akurat my jesteśmy krajem, w którym taka korupcja w futbolu zataczała bardzo szerokie kręgi…
A.G.: Mam takie przemyślenia, że u nas - na szczęście – obecnie manipulowania meczami w związku z zakładami bukmacherskimi nie ma tak dużo jak choćby w sąsiednich krajach. Jesteśmy lepiej postrzegani przez UEFA, nie tylko niż Ukraina, ale również Litwa, Łotwa, Słowacja czy Czechy, żeby wymienić najbliższe państwa. Również kraje bałkańskie. W Polsce nie mamy tak często takich podejrzanych sytuacji, choć zdarzają się i są przeze mnie analizowane. Moim zdaniem wynika to z faktu, że przeżyliśmy swoiste katharsis związane z aferą korupcyjną sprzed 10 lat. Ono oczyściło środowisko piłkarskie, a zarazem uświadomiło szeroką rzeszę piłkarzy, obecnie około 30-35-letnich, którzy 10-15 lat temu grali w tych klubach i zetknęli się z korupcją. Widzą, że ich starsi koledzy ponieśli dotkliwe kary. Co prawda sądy wobec piłkarzy stosowały kary pozbawienia wolności tylko w zawieszeniu, ale nakładały wysokie kary pieniężne. Nie mogą oni również uzyskać licencji trenerskich do czasu zatarcia się wyroków karnych. To spowodowało, że świadomość zagrożeń i konsekwencji takiego działania wśród polskich piłkarzy istnieje. Dodam, że nadal nie są zakończone postępowania dyscyplinarne. Ja zakończyłem te wyjaśniające. Łącznie przekazanych zostało do komisji dyscyplinarnych ponad 600 spraw.
PAP: No właśnie - prokuratura wrocławska oskarżyła ponad 600 osób. Kiedy rozmawialiśmy na ten temat w maju 2015 roku, mówił pan, że PZPN prowadził lub wciąż prowadzi postępowanie wobec 563 osób, z czego 406 spraw zakończył. Jak to w tej chwili wygląda?
A.G.: Chodzi dokładnie o 612 osób. Wobec 573 postępowania zostały zakończone, natomiast trwa jeszcze 39 postępowań. Jak wspomniałem, skierowałem już wnioski w tych sprawach. Łącznie ponad 60 osób zostało dożywotnio wykluczonych ze struktur PZPN. Większość to sędziowie, ale również działacze, obserwatorzy, trenerzy i piłkarze. Takie wykluczenia stosowano jeszcze w 2017 i 2018 roku.
PAP: Czy możliwe, że podobne decyzje zapadną po zakończeniu 39 toczących się jeszcze postępowań?
A.G.: Niewykluczone, że niektóre z tych osób zostaną dożywotnio wykluczone. Bo są też osoby, które w żaden sposób nie przyznają się do winy, a ich wątki w mojej ocenie - chociaż w sądzie karnym sprawy jeszcze nie zostały zakończone - pokazują, że mogły odgrywać znaczącą rolę w procesie korupcyjnym. To w większości nie są nazwiska z pierwszych stron gazet. I często dotyczą mniejszych klubów.
PAP: Karanie klubów zostało już zakończone?
A.G.: Jeżeli nie wyjdą na jaw nowe fakty i okoliczności wskazujące na zorganizowaną korupcję, to takich kar wobec klubów raczej nie należy się spodziewać.
PAP: Czy w tej chwili kibic idący na mecz, oglądający zawody w coraz lepszych warunkach, bo mamy sporo nowoczesnych obiektów, może wierzyć, że widzi uczciwe spotkanie?
A.G.: Z taką zorganizowaną korupcją, gdy wiele meczów w każdej kolejce rozgrywek, jak w sezonach 2003/04 i 2004/05, było ustawianych, w tej chwili nie mamy do czynienia. Ale czy konkretne zawody piłkarskie nie są manipulowane przez osoby próbujące zarobić na zakładach bukmacherskich, absolutnie wykluczyć tego nie mogę.
mly/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/427011-rzecznik-dyscyplinarny-pzpn-przezylismy-katharsis