Po burzach (klęska reprezentacji Polski na mundialu, odstawienie od składu Legii) wreszcie przyszło słońce (przywrócenie do składu, gol w Gliwicach, narodziny córki). Artur Jędrzejczyk w końcu jest bardzo szczęśliwym człowiekiem.
Na mundialu w Rosji polska reprezentacja nie wyszła z grupy. „Jędza” wystąpił tylko w jednym meczu mistrzostw świata, tym o honor, z Japonią (1:0). Gdy wrócił do treningów w klubie, prezes Dariusz Mioduski zakazał mu grać ze względu na bardzo wysoki kontrakt (230 tys zł miesięcznie). Chciał wymusić na piłkarzu zagraniczny transfer bądź obniżenie umowy. Jędrzejczyk nie miał zamiaru wyjeżdżać z Warszawy, bo żona była w zaawansowanej ciąży. W końcu, w ubiegłym tygodniu, trener Aleksandar Vuković doprowadził do spotkania obu panów. Piłkarz zgodził się, że jego kontrakt zostanie wypłacony w całości, ale nie w dwa lata, tylko płatność zostanie rozłożona na cztery lata.
W niedzielę Jędrzejczyk zagrał w meczu ligowym z Piastem (3:1) w Gliwicach i strzelił gola. W środę urodziła mu się córeczka Oliwka. „Jędza” może więc zanucić piosenkę Budki Suflera „Jest taki samotny dom”: „A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/407883-wielkie-szczescie-jedzy