Podczas meczu trzyma w ręku różaniec. Gdy jego drużyna strzela gola, całuje go. Chodzi na pielgrzymki, odwiedza miejsca kultu religijnego. W piątki i podczas Wielkiego Postu powstrzymuje się od mięsa, które uwielbia. - Post to też kwestia mojej wiary. Przez 40 dni nie spożywam: mięsa, chleba, słodyczy i alkoholu. To walka ze sobą - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl trener piłki nożnej Leszek Ojrzyński, który był szkoleniowcem m. in.: Korony Kielce, Podbeskidzia Bielsko-Biała, Górnika Zabrze i Arki Gdynia z którą zdobył Puchar Polski i Superpuchar.
wPolityce.pl: Gdy w Legii szukano trenera, Pana nazwisko zaczęło pojawiać się w mediach.
Leszek Ojrzyński: Oglądam mecze. Nie tylko Legii, ale i całej ekstraklasy. Dwa razy byłem przy ulicy Łazienkowskiej na meczach z Zagłębiem Lubin i Spartakiem Trnawa. Odebrałem sporo telefonów i sms. Każdy się pytał, czy temat jest. Ale tematu nie było.
Dlaczego w Legii tak długo zwlekano z zatrudnieniem trenera?
Przewijała się plejada nazwisk. Legia to najlepszy, najlepiej zorganizowany klub w Polsce, dlatego niejeden trener chciałby tam pracować. Działacze dali sobie dużo czasu na podjęcie decyzji, by była ona najlepsza.
Czy w Legii to tradycja, że źle gra na początku sezonu?
W jednym klubie mówiło się, że jesień do bani, w innym, że wiosna słaba, bo to taka tradycja. To nie tradycja, bo nikt mi nie powie, że w lipcu czy sierpniu nie potrafimy grać z drużynami ze Słowacji czy Luksemburga i stoimy na straconej pozycji. Tak nie jest. Trzeba nad tym pracować, żeby przełamać takie stereotypy. Pewne rzeczy trzeba inaczej zaplanować. Inna sprawa, że łatwiej jest, gdy idzie od początku. A Legia w ostatnich latach przegrywała mecze o Superpuchar. Najważniejsze są jednak mecze w Europie, bo występy tam, to duża renoma, duże pieniądze do zarobienia. W meczu z zespołem z Luksemburga legioniści muszą odrobić straty, bo będzie smutno. Znam dużo kibiców, w Warszawie mam rodzinę, Kubę, który jest bramkarzem juniorów Legii, więc z zespołem jestem blisko. I żal mi fanów, którzy muszą oglądać słabe występy zespołu.
Co Pan teraz porabia?
Obserwuję syna w meczach, poświęcam się familii. Jestem po siedmiodniowym urlopie z całą rodziną. Pewne rzeczy trzeba nadrabiać. I jestem w poczekalni, czekam na sygnał, telefon w sprawie pracy.
Ma Pan teraz sporo wolnego czasu. Czy wybiera się Pan na pielgrzymkę?
Na razie nie, bo inaczej zaplanowałem czas. Teraz poświęcam go rodzinie. Bo gdy byłem trenerem Arki, brakowało go: liga, Puchar Polski, dwa mecze o europejskie puchary. Gdynię od Warszawy dzieli trochę kilometrów. Choć trasa jest dobra, pendolino szybko jeździ, to niezbyt często bywałem w domu. Po wyczerpującym sezonie jest czas, by pewne rzeczy poprawiać, przypilnować młodego, zobaczyć jakie ma jeszcze braki i trochę nim pokierować, bo taka jest moja rola, jako ojca. Są zaległości w domu. Wybudowałem go 20 lat temu i pewne rzeczy trzeba remontować. Wracając do pielgrzymek, najważniejszą odbyłem do Santiago de Compostela. Miałem sześć dni urlopu i zaplanowałem sobie, że przejdę w tym czasie 200 kilometrów. Gdy wysiadłem z samolotu, okazało się że z Ponferrady jest 223. Żeby tam dotrzeć, musiałem przyspieszyć, by wyrobić się w czasie, bo miałem już bilet na samolot do Polski. Byłem sam, trochę zdrowia mnie to kosztowało, ale warto było. To było niesamowite przeżycia. Miałem wiele czasu na myślenie. Podczas pielgrzymki miałem wyłączony telefon. Uruchamiałem go tylko wieczorami, gdy docierałem do schroniska, by pozałatwiać najważniejsze sprawy. Przez 14 godzin dziennie byłem odcięty od świata. To było ciekawe doświadczenie. Wziąłem też udział w ekstremalnej drodze krzyżowej, gdy byłem trenerem Górnika. W nocy przeszedłem 42 kilometry. Kiedyś sobie powiedziałem, że fajnie byłoby przejść europejską Drogę Świętego Jakuba z Francji do Santiago de Compostela. Gdy będę miał więcej latek, zdecyduję się przejść te 700 kilometrów. Pracując w Arce, byłem w Fatimie. Pierwszy raz. Ale to nie była pielgrzymka. W setną rocznicę objawień fatimskich zjawiłem się, pomodliłem. Nie byłem jeszcze w Ziemi Świętej. Jeśli nie będę miał pracy do końca roku, to może zrealizuje ten plan. Na pewno będzie to najbliższa pielgrzymka, bo to najważniejsze miejsce dla chrześcijan. Chciałbym zwiedzić, zobaczyć jak to wszystko wyglądało ponad 2000 lat temu oraz pomodlić się.
Dlaczego Pan to robi?
Jestem osobą wierzącą i wypadałoby te miejsca nawiedzić, miejsca, które są najważniejsze dla chrześcijan. Druga sprawa, to też kwestia sprawdzenia. Przejść przez noc ponad 40 kilometrów, czy ponad 200 w sześć dni, to jest wyczyn i czasami takie rzeczy dają mi do myślenia. Dwa lata temu chodziłem w Norwegii po górach. Po około 50 km dziennie. Tam jednak byłem z kolegami, by sprawdzić się w ekstremalnych warunkach. Przez trzy dni schudłem cztery kilogramy. Teraz jest czas dla rodziny, bo ona jest najważniejsza. Dzieci dojrzewają, niebawem pójdą swoja drogą, to taki ostatni moment, żeby z nimi jeszcze pobrykać, pobyć. Córka w następnym roku skończy 18 lat, syn 16, dlatego, gdy nie mam pracy, poświęcam się rodzinie.
A post jest efektem czego?
Post to też kwestia mojej wiary. Przez 40 dni nie spożywam: mięsa, chleba, słodyczy i alkoholu. To walka ze sobą, bo nie jest tak łatwo zmienić swoje nawyki żywieniowe. To takie sprawdzenie, oczyszczenie. Niektórzy mówią, że po tym jest się zdrowszym. Jestem mięsożercą, niektórzy mówią, że gdy się je za dużo mięsa, zakwasza się organizm. A dla mnie 40 dni bez mięsa, to najtrudniejsze wyrzeczenie. Ale od kilku lat daję radę. Myślę że do końca swojego żywota będę tak postępował. Chyba że spróbuję o samej wodzie i chlebie. Może być jednak z tym problem, choć znam i takich gigantów, którzy tak poszczą i dają radę. Kiedyś w piątki piłem tylko napoje bez jedzenia. Byłem wówczas trenerem. Gdy mecz był o godzinie 20.30, to wyglądałem jak wrak i dwa razy mi się w głowie zakręciło, więc stwierdziłem, że to nie ma sensu, bo człowiek emocji nie pohamuje, kiedy jest gra o wielką stawkę. Teraz piątki są tylko bezmięsne.
Miał Pan dwa groźne wypadki samochodowe. Jak udało się ujść z życiem?
Ostatnio jechałem do Kielc, bo moja chrześnica grała w mistrzostwach świata piłkarek ręcznych U-18. W drodze przysnąłem i uderzyłem w barierkę. Miałem ogromne szczęście. Gdybym przysnął wcześniej, wpadłbym do rowu i mógłbym skończyć tragicznie, a tak tylko odbiłem się od barierki i obyło się bez obrażeń. Zimową porą wpadłem w pośliz, przeleciałem na drugi pas. Dobrze, że się TIR zatrzymał przede mną. Oba zdarzenia dały mi sporo do myślenia. Dotarło do mnie, że muszę przystopować, a nie strugać wiraszkę. Dziś dziękuję Opatrzności za to, że żyję. To tylko jeden moment, a mogło się to tragicznie skończyć. Dlatego doceniam to, co mam i czekam na oferty pracy. Nie grzeję się. Kiedyś byłem bardziej niecierpliwy, a teraz czekać trzeba. Bóg czuwał. Ja zawsze patrzę gdzieś w górę na palec boży, który mną kieruje. I uświadamia, że nie zawsze jednak ja jestem tą najważniejszą istotą. Najważniejsze jest zdrowie i to, co możesz dać innym ludziom. Bo staram się pomagać, tak mnie wychowano, tak żyję. Oczywiście gdy byłem młodszy, byłem bardziej niepokorny, bardziej głupi, a gdy się ma już czwórkę z przodu, to trzeba wyhamować.
Podczas studiów tych hamulców nie było…
Kiedyś to były akcje. Studiowałem w Warszawie w czasach, kiedy mafia rządziła. Były rozróby z kijami baseballowymi. Stojąc na bramkach w dyskotekach miałem na rozkładzie mistrzów świata w zapasach i kick-boxingu. Teraz się je wspomina z kolegami, bo mam sporo przyjaciół, kolegów z tamtego okresu, z którymi się spotykamy. I tak życie mija. Zostają dzieci, zostają znajomości.
Rozmawiał Maciej Rowiński
CZYTAJ TAKŻE: Prezes Legii przedstawił nowego trenera. To Portugalczyk, który znany jest z porywczego temperamentu
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/407851-nasz-wywiad-trener-ktory-nie-wstydzi-sie-wiary